Zginęła cała rodzina. "Tego nie da się opisać, co zobaczyłem"
- Usłyszałem huk. Tego się nie da opisać, co za chwilę zobaczyłem - mówi Wirtualnej Polsce Kazimierz Kaczyński, świadek tragedii na torach w Karwicy Mazurskiej. W wypadku zginęła rodzina, wśród ofiar jest dwójka dzieci.
Dramat na torach rozegrał się w niedzielę przed godziną 17. Osobowe volvo XC90 z nieznanych przyczyn wjechało na przejazd kolejowy wprost pod koła pociągu jadącego z Białegostoku do Gdyni Głównej.
Samochodem osobowym podróżowało pięć osób (trzy osoby dorosłe oraz dwoje dzieci). Niestety, wskutek zderzenia wszyscy pasażerowie pojazdu ponieśli śmierć na miejscu. Pociągiem osobowym podróżowało łącznie 528 osób. Nikt nie odniósł obrażeń.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestrzeżony lokalny przejazd
Wirtualna Polska w poniedziałek odwiedziła miejsce tragedii. Okazuje się, że przejazd znajduje się na lokalnej niewyremontowanej wąskiej drodze, która nie ma nawet wymalowanych pasów ruchu. Jezdnię przecina jeden tor, dla niezelektryfikowanych pociągów (nad torem nie ma sieci trakcyjnej). Obok przejazdu znajdują się dwa murowane domy wielorodzinne.
Mieszkańcy mówią, że kiedyś tędy przejeżdżały tylko szynobusy regionalne, ale z powodu remontu, skierowano tu pociągi dalekobieżne klasy IC. Kilka lat temu w pobliżu przejazdu znajdowała się też stacja kolejowa, ale podczas innego remontu linii została zlikwidowana.
Przejazd jest niestrzeżony, nie ma też sygnalizacji świetlnej. Kilkadziesiąt metrów przed nim na wąskiej jezdni znajduje się czerwone oznakowanie, dalej jest znak STOP i krzyż świętego Andrzeja.
- Ten przejazd to masakra. Mieszkam tu od 40 lat, niektórzy dosłownie przez niego przelatują. Niby są znaki, ale "lokalsi" na nie nie patrzą. Nawet się nie zatrzymują i wjeżdżają. Nie raz było o krok od tragedii - mówi w rozmowie z WP Irek Drzyzguła, który mieszka obok przejazdu.
- Trzy lata temu samochód przewożący mleko nie wyhamował i uderzył w pociąg. Później podobny wypadek był z udziałem auta przewożącego butle z gazem. Nigdy jednak nie było takiej tragedii jak wczoraj (w niedzielę - red.). Ale ja wiedziałem, że w końcu ktoś tu zginie - dodaje.
Mężczyzna twierdzi, że kolej powinna w końcu postawić tu sygnalizator lub nawet rogatki. - Co ciekawe, dwa miesiące temu kolejarze zorganizowali tu akcję "bezpieczny przejazd". Rozdawali kierowcom ulotki, zatrzymywali. Co to dało? Nic. Maszyniści z szynobusów już wiedzą, że tu łatwo o wypadek, więc zwalniają sami z siebie. Ale taki pociąg IC, on przecież jedzie z dużą prędkością, nie może zwalniać przy każdym małym przejeździe - zauważa.
Tragedia w Karwicy Mazurskiej. Relacja świadka
Wirtualnej Polsce udało się dotrzeć do bezpośrednich świadków niedzielnej tragedii.
- Usłyszałem huk, natychmiast pojechałem zobaczyć, co się stało. Ta odległość, to nie była 200 metrów, tak jak mówili w telewizji. Pociąg wlókł to auto co najmniej 700 metrów - opowiada Kazimierz Kaczyński.
- Brakuje słów, żeby opisać, co zobaczyłem. Praktycznie nie było tego samochodu. Po lewej stronie może zostały drzwi i klapa bagażnika. Kupa złomu, totalna miazga. Proszę mi wierzyć, to ogromne nieszczęście - dodaje.
Mężczyzna przyznaje jednak, że tego dnia widoczność była dobra. - Ściemniało się już, ale gdyby ktoś się zatrzymał, to zobaczyłby światła pociągu. Kierowca zabrał ze sobą tajemnicę do grobu, dlaczego nie hamował. Bardzo mi przykro. Strasznie mną wstrząsnął ten wypadek - podsumowuje.
Jak usłyszeliśmy od okolicznych mieszkańców, w poniedziałek nad ranem na przejeździe pojawili się znajomi rodziny, która zginęła w wypadku. W tragedii życie stracił dziadek, synowa, dwoje wnuków oraz swatowa. Przy przejeździe zaświecono znicze.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: