Co z oprawcą z Chodzieży? Rodzina podjęła decyzję
Zbrodnia w Chodzieży wstrząsnęła całą Polską. 41-latek zabił swoich rodziców, żonę i dziecko, a następne sam odebrał sobie życie. Wielu zastanawiało się, gdzie spocznie mężczyzna. Rodzina mężczyzny podjęła już decyzję.
Pod koniec kwietnia w domu jednorodzinnym w Chodzieży znaleziono pięć ciał. Zgodnie z ustaleniami śledczych 41-letni Krzysztof A. zabił swoich rodziców, a następnie zamordował żonę i czteromiesięcznego synka. Po wszystkim sam odebrał sobie życie. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu wszystkim były rany cięte szyi.
W rodzinie zaczęto zastanawiać się, gdzie pochować mężczyznę. Jak podaje "Fakt", początkowo rodzina jego małżonki Marty chciała, by 41-latek spoczął ze swoją partnerką i synkiem. Kiedy jednak na jaw wyszły okoliczności, to zrezygnowano z tego pomysłu.
Jak podaje "Fakt" bliscy ofiar ustalili, że Marta i jej mały syn spoczną w rodzinnym Sochaczewie, a rodzice oprawcy zostaną pochowani we wspólnej mogile na cmentarzu w rodzinnej miejscowości.
Pochówkiem 41-latka zajmie się brat jego ojca. Mężczyzna ma spocząć w osobnym grobie.
Sąsiedzi: Cicha, skryta rodzina
Sąsiedzi rodziny w Chodzieży są zszokowani całym zdarzeniem, gdyż do tej pory nic nie wskazywało, na jakieś poważne problemy.
- Z sąsiadką wymieniałam się czasem kwiatami, a ci młodzi z dzieckiem sprowadzili się tu niedawno, jakoś w lutym. Z Krzysztofem nigdy dłużej nie rozmawiałam, była to zwykła wymiana uprzejmości. O jego partnerce Marcie nie mogę powiedzieć nic. Widywałam ich codziennie na spacerach z ich kilkumiesięcznym synem. Regularnie chodzili po okolicy z tym małym Stasiem - opowiadała Wirtualnej Polsce pani Grażyna, najbliższa sąsiadka rodziny.
- Starsze małżeństwo nie bardzo wychodziło z domu. Od czasu do czasu widziałam tego syna, jak jeździł z matką do sklepu. Faktycznie w nocy z piątku na sobotę w pokoju świeciło się światło, ale pomyślałam sobie, że skoro jest małe dziecko, to może są jakieś kłopoty, a chłopczyk nie może zasnąć. Dopiero potem zobaczyłam tutaj tę parę, która przyjechała zobaczyć, czy wszystko w porządku. Widziałam ich tu po raz pierwszy - precyzuje pani Grażyna.
- Młodzi mieszkali tu od kilku miesięcy, ale z nimi nigdy nie rozmawiałem. Tego Krzysztofa to widywałem wiele razy na przestrzeni lat, ale trudno mi coś więcej na jego temat powiedzieć. Wiem, że studiował w Poznaniu, a potem pracował w Anglii. Potem wrócił do Polski, ale często pod Warszawę jeździł do swojej partnerki. Był jedynakiem, a sprowadzili się tu dopiero, jak im się dziecko urodziło, czyli faktycznie kilka miesięcy temu. Nigdy się na nic nie skarżyli. To była cicha, skryta rodzina - mówi WP pan Ryszard.
To nie było rozszerzone samobójstwo
Suicydolog Adam Czabański w rozmowie z Wirtualną Polską podkreślał, że w tym przypadku nie mamy do czynienia z rozszerzonym samobójstwem.
- To pojęcie jest nadużywane. W rzeczywistości z rozszerzonym samobójstwem mamy do czynienia wtedy, kiedy wszyscy uczestnicy są umówieni co do tego, że chcą umrzeć, i wszyscy się na to zgadzają.
- Jeśli ofiary miały związane nogi i usta zaklejone taśmą, to nie ma mowy o rozszerzonym samobójstwie. Bo mamy do czynienia z człowiekiem, który zabija najpierw kogoś, a później siebie. I nie wybiera nawet "łagodnej" metody jak środki nasenne, żeby oszczędzić bliskim bólu, tylko to, co pod ręką: młotek czy nóż - podkreśla.
Czytaj więcej:
Źródło: "Fakt", WP