"Nikt go nie znał". Mieszkańcy Chodzieży mówią o zbrodni
- To była bardzo spokojna i skryta rodzina. Jedyne, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że przez całą noc w domu paliło się światło - mówi pani Grażyna. Zdaniem sąsiadów nic nie wskazywało na to, że na spokojnym osiedlu w Chodzieży dojdzie do ogromnej tragedii. Wszyscy są w szoku.
25.04.2023 | aktual.: 25.04.2023 14:38
41-letni Krzysztof najpierw zamordował rodziców, a potem żonę i swojego 4-miesięcznego syna. Policja i prokuratura wskazuje, że narzędziem zbrodni był nóż znaleziony w domu, w którym doszło do tragedii. Zrozpaczeni sąsiedzi przyznają, że nic nie wskazywało na to, że w cichej, spokojnej okolicy z dala od centrum wielkopolskiej Chodzieży może dojść do takiej tragedii. Policja i prokuratura zabezpieczyła budynek, a o dramacie, do którego doszło w zadbanym domu, przypomina już tylko policyjna taśma. We wtorek rano w domu zakończyli pracę śledczy.
Dom, w którym mieszkała rodzina, znajduje się w cichej okolicy poza centrum miasta. Z jego okien rozpościera się widok na jedno z okolicznych jezior, a tuż obok przebiega linia kolejowa. O rodzinie, w której doszło do tragedii, nawet sąsiedzi mówią niewiele. Wśród dalszych sąsiadów można usłyszeć określenie "niewidoczni", a osoby, które mieszkają bezpośrednio przy domu, gdzie doszło do morderstwa, przypominają, że przez lata nie udało im się zaprzyjaźnić z sąsiadami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morderstwo w Chodzieży
O dramacie, do którego doszło na ulicy Podgórnej, służby dowiedziały się w poniedziałek wieczorem. Chodzieska policja wstępnie informowała, że początkowo zgłoszenie dotyczyło śmierci dwóch osób. Nieoficjalnie służby dość szybko mówiły, że doszło do samobójstwa rozszerzonego. Potem ustalono, że doszło do czterokrotnego zabójstwa i samobójstwa.
Policjanci w domu na parterze domu znaleźli zwłoki mężczyzny (41 lat), jego 38-letniej żony - z ustami zaklejonymi taśmą i ze związanymi nogami. W łóżku było, przykryte kołdrą, ciało 4-miesięcznego niemowlęcia. Ciała 72-letniej kobiety i jej 73-letniego męża znaleziono na piętrze budynku. Wszystkie osoby miały rany szyi, w pobliżu zwłok leżał nóż, a drzwi na zapleczu domu były otwarte.
Pani Grażyna to najbliższa sąsiadka rodziny. Kobieta mieszka tuż obok i przyznaje, że nic, poza świecącym się przez całą noc z piątku na sobotę światłem, nie zwróciło jej uwagi. Widziała wprawdzie lekko uchylone drzwi od tarasu, ale nie było to dla niej zaskoczeniem, bo zdarzało się, że starsze małżeństwo wypuszczało na ogród swoje koty. O 41-letnim Krzysztofie, który miał dopuścić się zbrodni, kobieta mówi niewiele.
- Z sąsiadką wymieniałam się czasem kwiatami, a ci młodzi z dzieckiem sprowadzili się tu niedawno, jakoś w lutym. Z Krzysztofem nigdy dłużej nie rozmawiałam, była to zwykła wymiana uprzejmości. O jego partnerce Marcie nie mogę powiedzieć nic. Widywałam ich codziennie na spacerach z ich kilkumiesięcznym synem. Regularnie chodzili po okolicy z tym małym Stasiem - dodaje.
"Skryci i małomówni"
- Starsze małżeństwo nie bardzo wychodziło z domu. Od czasu do czasu widziałam tego syna, jak jeździł z matką do sklepu. Faktycznie w nocy z piątku na sobotę w pokoju świeciło się światło, ale pomyślałam sobie, że skoro jest małe dziecko, to może są jakieś kłopoty, a chłopczyk nie może zasnąć. Dopiero potem zobaczyłam tutaj tę parę, która przyjechała zobaczyć, czy wszystko w porządku. Widziałam ich tu po raz pierwszy - precyzuje pani Grażyna.
Mieszkańcy przyznają, że nigdy nie wiedzieli, by na miejscu interweniowała policja. - Raz tylko pojawiła się karetka, bo ten starszy pan chorował. Trzy lata temu przeszedł chyba zawał, a oni przyjechali, żeby się nim zajmować. Rodzina ogólnie spokojna, choć mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że ogólnie byli bardzo małomówni - dodaje pan Ryszard.
- Młodzi mieszkali tu od kilku miesięcy, ale z nimi nigdy nie rozmawiałem. Tego Krzysztofa to widywałem wiele razy na przestrzeni lat, ale trudno mi coś więcej na jego temat powiedzieć. Wiem, że studiował w Poznaniu, a potem pracował w Anglii. Potem wrócił do Polski, ale często pod Warszawę jeździł do swojej partnerki. Był jedynakiem, a sprowadzili się tu dopiero, jak im się dziecko urodziło, czyli faktycznie kilka miesięcy temu. Nigdy się na nic nie skarżyli. To była cicha, skryta rodzina - dodaje.
"Tajemniczy facet". Kim był 41-letni Krzysztof?
O 41-letnim Krzysztofie niewiele osób z okolicy jest w stanie powiedzieć coś więcej. - Miał swoje towarzystwo, a tu z nikim się bliżej nie trzymał - mówi pan Marcin, który mieszka i pracuje kilka domów dalej od miejsca, w którym doszło do tragedii. - Tajemniczy facet. Miał swoje środowisko. Ja go pamiętam z czasów, kiedy nosił długie włosy i glany. My tu od dzieciaka mieszkamy i z nikim z nas nie utrzymywał kontaktu, nawet cześć nigdy nie powiedział. Przez kilkanaście lat go nie widziałem, a kilka miesięcy temu przyjechał tu z kobietą. Zwróciłem uwagę, że miał obcięte włosy i ubierał się inaczej niż dawniej, a kiedyś to z włosami spuszczonymi na twarz chodził. O tej Marcie, z którą przyjechał, nie mogę nic powiedzieć. Może ze dwa razy ją widziałem - dodał.
W okolicznym sklepie, o rodzinie też wiedzą niewiele. Od mieszkańców, którzy robili tam zakupy, można było usłyszeć tylko, że "cała ta rodzina była trochę niewidzialna". Listonosz, który regularnie spotykał się ze starszym małżeństwem, także przyznał, że była to spokojna rodzina i nigdy nie widział tam niczego niepokojącego.
Kilkadziesiąt metrów obok domu, w którym doszło do dramatu, znajduje się kaplica Jana Pawła II. Mieszkanka Chodzieży, która regularnie przychodzi tu na nabożeństwa, przyznała, że nie zna tej rodziny, ale jest pewna, że nigdy nie widziała, by ktoś z tego budynku wychodził i pojawiał się na kościelnych uroczystościach. - Nie wiem nawet, kto tu mieszkał, a sama w okolicy mieszkam od kilkudziesięciu lat. Nigdy nikogo nie zauważyłam nawet w ogródku, czy podczas prac wokół domu. Bardzo tajemnicza to sprawa - przyznała.
Kluczowa będzie sekcja zwłok
- Przez całą noc na miejscu pracowała specjalna ekipa śledcza. Wśród ekspertów byli policjanci z wydziału dochodzeniowo-śledczego i biegły lekarz medycyny sądowej. We wtorek rano została przyjęta wersja, że 41-letni mężczyzna dokonał zabójstwa swoich rodziców, żony i kilkumiesięcznego synka, a następnie popełnił samobójstwo. W uzgodnieniu z prokuratorami czekamy na opinię biegłych i sekcję zwłok. Przystąpiliśmy też do badań kryminalistycznych zabezpieczonych w tym domu śladów - powiedział rzecznik wielkopolskiej policji mł. insp. Andrzej Borowiak.
Borowiak potwierdził, że 71-letnia kobieta i jej 73-letni mąż byli rodzicami sprawcy. Zaprzeczył, by 41-latek był kiedykolwiek karany. Powiedział, że rodzina nie miała założonej tzw. niebieskiej karty, a przez ostatnie dwa miesiące policja nie interweniowała w jej chodzieskim domu.
Sprawca nie zostawił listu
- Podczas oględzin zabezpieczono nóż i wszystko wskazuje na to, że ten nóż jest narzędziem zbrodni. Wszystkie osoby, zarówno te pozbawione życia przez sprawcę, jak i sam sprawca, mają na ciałach ślady od takiego narzędzia. Już teraz możemy powiedzieć, że najpierw zginęły osoby starsze, a następnie żona i dziecko. Będziemy ustalać, od kiedy nie było z nimi kontaktu, jest to istotne o tyle, że pozwoli określić, kiedy dokładnie te osoby straciły życie - precyzuje rzecznik prokuratury okręgowej w Poznaniu Łukasz Wawrzyniak.
- Nie ma potwierdzenia wersji, że zbrodni mógł dokonać ktoś z zewnątrz - przekazał Wawrzyniak. - Mamy do czynienia z czterokrotnym zabójstwem i samobójstwem sprawcy - zaznaczył.
Prokuratura nie podaje informacji na temat motywu, wiadomo, że sprawca nie zostawił też żadnego listu. Sekcję zwłok ofiar zaplanowano na czwartek.
Zobacz także
Maciej Szefer, dziennikarz Wirtualnej Polski