Zamieszanie wokół ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Ofiara: ja dostałam raz
Jest projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Premier Mateusz Morawiecki już interweniował. Zapowiedział, że dokument wróci do autorów "w celu wyeliminowania wszystkich wątpliwych zapisów". Kobiety zdążyły już jednak powiedzieć, co myślą o zmianach.
Na stronie Rządowego Centrum Legislacji opublikowano projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Ostatniego dnia 2018 roku - w sylwestra. Internauci szybko to wyłapali. W mediach społecznościowych pojawiło się mnóstwo komentarzy osób zbulwersowanych propozycjami zmian. Swoje zdanie wyrazili dziennikarze, politycy, ale też najbardziej zainteresowane - kobiety, które same doświadczyły przemocy.
Zmiany, które zakłada projekt, miałyby wejść w życie w 2020 roku. Zanim zajmą się nim posłowie, autorzy mają nanieść poprawki. Tak zdecydował premier Mateusz Morawiecki. "Przeciwdziałanie przemocy domowej jest priorytetem rządu Prawa i Sprawiedliwości, a polskie prawo musi być klarowne i bez cienia wątpliwości w pełni chronić ofiary. Podjąłem decyzję, że projekt ustawy wróci do wnioskodawców w celu wyeliminowania wszystkich wątpliwych zapisów" - napisał na Twitterze.
Na jednym wpisie nie poprzestał. W kolejnym podkreślił: "Każdy akt przemocy domowej - ten 'jednorazowy', i ten powtarzający się - musi być traktowany stanowczo i jednoznacznie. Ofiary są często zastraszane, dlatego 'Niebieska Karta' ma bronić praw osoby, której dotknęła krzywda. Ofiary przemocy muszą czuć, że państwo stoi po ich stronie".
Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, całe zamieszanie wyniknęło z chaosu komunikacyjnego wokół projektu, który nie pojawił się nawet na Prezydium Komitetu Politycznego PiS i zaskoczył premiera.
Co znalazło się w projekcie, który w środę zniknął ze strony Rządowego Centrum Legislacji? Pierwsza zmiana dotyczy samej nazwy ustawy. Miałaby się ona nazywać "ustawa o przeciwdziałaniu przemocy domowej", a nie jak dotąd "ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie". Ponadto, o przemocy można byłoby mówić dopiero w przypadku powtarzających się aktów agresji. Co więcej, założenie tzw. Niebieskiej Karty nie byłoby możliwe bez zgody ofiary.
Choć zapis jest... dość pogmatwany: "Przepisy ustawy wskazują, iż wszczęcie procedury 'Niebieskiej Karty' może nastąpić bez zgody osoby doznającej przemocy domowej pod warunkiem, że grupa diagnostyczno-pomocowa w trakcie realizacji tej procedury uzyska zgodę tej osoby".
Co z dzieckiem? O jego losie decydowałby policjant, a nie jak dotąd pracownik socjalny. To nie wszystko. Sprawca przemocy miałby dostęp do dokumentacji na swój temat.
W projekcie jest jeszcze więcej informacji. Określa, jak ma wyglądać pomoc ofiarom, praca grupy diagnostyczno-pomocowej. Czytamy, że może zostać wydany zakaz kontaktu oprawcy z ofiarą. Wyżej wymienione zmiany budzą jednak największe kontrowersje.
Kobiety zostają same
"Straszne", "To się nie może dziać naprawdę!", "Czasami jeden to ostatni raz, bo już nikt nie uratuje i co wtedy?" - to tylko niektóre z reakcji kobiet, które doświadczyły przemocy w domu.
"Ja dostałam raz" - mówi w rozmowie z WP Joanna Szatkowska, ofiara przemocy domowej. - To zamiatanie spraw pod dywan. Będzie więcej tragedii - podkreśla. Jej zdaniem za dużo jest przyznawanych "Niebieskich Kart", ale zaznacza, że nie mają one znaczenia, nawet w sądzie. - Nie ma fachowej pomocy w Polsce. Nikt moich dzieci nie przesłuchał - dodaje.
Szatkowska odniosła się też do zapisu mówiącego o tym, że konieczna jest zgoda ofiary na założenie "Niebieskiej Karty". - Kobiety milczą latami, boją się. Ja też się bałam, mąż - policjant, alkoholik - mi groził - powiedziała.
Uważa, że rząd staje po stronie rodziny, nawet jeśli się w niej źle dzieje. - Ja usłyszałam, że gdybym była dobrą żoną, mąż by nie pił.
Urszula Kuczyńska, działaczka feministyczna, mówi nam, że proponowane w projekcie zmiany tylko wydają się subtelne i błahe, a w rzeczywistości są rewolucją. Ocenia, że oznaczają one chęć "prywatyzacji problemu".
Zmiany dotyczące założenia "Niebieskiej Karty" to jej zdaniem "biurokratyzowanie spraw". - Panel ekspercki ma o tym decydować, za zgodą ofiary. A jeśli jest nieletnia, to sąd - tłumaczy. "Pogłębieniem nierównowagi sytuacji" Kuczyńska nazywa pomysł, by agresor miał dostęp do dokumentacji na swój temat. - Takie osoby wiedzą, jak manipulować - podkreśla.
Przy definicjach w projekcie usunięto przykłady. Mamy więc, jak mówi nasza rozmówczyni, do czynienia z uogólnieniem, a nie doprecyzowaniem. Zapisy dotyczące roli pracownika socjalnego, według Kuczyńskiej, to odbieranie im praw. - Policjanci nie jest przeszkolona. Nie wiedzą też, jaka jest sytuacja w danej rodzinie - zaznacza.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl