"Brzoza nie była przyczyną katastrofy"
W przekonaniu Małgorzaty Wassermann raport komisji Jerzego Millera niczego nie wyjaśnił. - Jeśli pan Maciej Lasek uważa, że został on dobrze sporządzony, dlaczego nie chce zasiąść do debaty na argumenty, tylko obrzuca epitetami osoby o ogromnym dorobku naukowym, cieszące się autorytetem na świecie, nazywając je "pseudofachowcami od parówek"? - pyta. Podkreśla, że nie jest oderwana od rzeczywistości. - Spychanie nas na margines, określanie mianem sekty tylko dlatego, że mamy odmienne zdanie, jest nie w porządku - mówi specjalnie dla WP.
Zdradza, że wiele osób ma jej za złe, że początkowo pozytywnie oceniała wnioski raportu. - Na tamtym etapie uważałam, że nie mam podstaw, żeby potępiać je w czambuł. Wierzyłam, że członkowie komisji dobrze wykonali swoją pracę. - Zapytałam członków komisji, jakie badania wykonano, a odpowiedź sprowadzała się do tego, że odsłuchali kopie czarnych skrzynek. Podeszłam do Millera i mówię: "Ma pan opinię bardzo dobrego fachowca, wiem, że mój ojciec pana szanował. Jeśli jest pan pewny tego, co pan przeprowadził i powiedział, to mogę panu tylko za to podziękować". Podaliśmy sobie ręce, a ja następnie zrelacjonowałam tę rozmowę dziennikarzom - opowiada WP Wassermann.
Zdaniem Małgorzaty Wassermann brzoza nie była przyczyną katastrofy, a fragmenty samolotu, które pojawiły się w brzozie, musiały tam być umieszczone jakiś czas po 10 kwietnia. Po co? By, jak mówi, uwiarygodnić jedynie słuszną hipotezę o "pancernej" brzozie. "Hipotezę rozbicia tupolewa o brzozę obalił w 2012 r. między innymi profesor Wiesław Binienda. Z jego badań wynika, że lewe skrzydło nie mogło się urwać po zderzeniu z drzewem o takim obwodzie i podobnej wysokości" - czytamy.
Brzoza została złamana wcześniej? "To prawdopodobne. Wskazywałby na to brak soków, jakie pojawiają się o tej porze roku. Okres wegetacyjny drzew to marzec i kwiecień. Wiadomo, że od lipca 2011 r. w posiadaniu prokuratury wojskowej jest opinia biegłych, że TU-154 przeleciał przynajmniej kilka metrów nad brzozą. Ekspertyza jest oparta na badaniu polskiej czarnej skrzynki (ATM-QAR) i stwierdza, że samolot w chwili rzekomego zderzenia się z drzewem leciał na wysokości od 11 do 14 metrów nad powierzchnią ziemi. W jaki sposób mógł więc zderzyć się z brzozą, która - zgodnie z ustaleniami MAK i komisji Millera - została uszkodzona na wysokości około 5 metrów nad ziemią?!" - pyta.
Na zdjęciu: smoleńska brzoza bez elementów metalowych, 13 kwietnia.