Rosjanka nie była zwykłą tłumaczką, ale agentką
Na tym nie skończyła się ta, jak się okazało, próba werbunku. Kiedy Wassermann po długich godzinach przesłuchania otrzymała wreszcie do ręki akt zgonu ojca, Rosjanka znów próbowała wkupić się w jej łaski: "'Małgorzata, złościsz się na mnie, a moja mama ma białaczkę i jest umierająca' - powiedziała. 'Nie doceniasz tego, że jestem przy tobie. Jedyną nadzieją jest pewien znachor. Będziesz się śmiała, bo pewnie w to nie wierzysz, ale on ma nadprzyrodzone zdolności. Uzdrowił już wiele osób'. Po ludzku zrobiło mi się głupio. Powiedziałam, że broń Boże, wcale się nie śmieję, bo sama leczę się ziołami. I wtedy jej oczy jakby się zapaliły. 'Małgorzata, proszę cię, zostań. Nie leć do Warszawy. My cię tutaj wyleczymy! Wszystko zorganizujemy i będziesz zdrowa'" - czytamy.
Wassermann nie ma wątpliwości, że to nie był przypadek. Kobieta musiała wiedzieć o jej dolegliwościach, na które leczyła się od kilku lat. "Kiedy winda zjechała na dół, spróbowała jeszcze raz. 'I jak? Zostajesz?' - zapytała. 'Nie, dziękuję. Wracam do Polski. A pani gratuluję i jednocześnie współczuję'. Dałam jej do zrozumienia, że wszystkiego się domyślam" - mówi Rymanowskiemu.
Początkowo Wassermann wydawało się, że podczas rosyjskich czynności panował bałagan. Po czasie zdała sobie jednak sprawę, że w jej przesłuchaniu nie było nic przypadkowego. Pierwszą osobą, która zwróciła jej na to uwagę była pewna psycholog policyjna. - W samolocie powrotnym z Moskwy relacjonowałam jej wypadki i pozwoliłam sobie na naiwny komentarz: "Jacy oni są nieprofesjonalni, prowadząc czynności, które nic nie wnoszą". W odpowiedzi usłyszałam: "Bardzo się pani myli. Odkąd weszliście, zauważyłam, że traktowali was inaczej niż pozostałe rodziny" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Wassermann zdradza WP, że podczas tamtego lotu wyleczyła się z choroby lokomocyjnej, jakiej doświadczała zwykle podczas podróży samolotem. - Przed wylotem do Moskwy zrezygnowałam z zażywania leków przeciw nudnościom, bo wiedziałam, że jestem po trzech nieprzespanych nocach i nie chciałam się dodatkowo "otępiać". Tymczasem byłam tak zaangażowana w opowiadanie policjantce o tym, jak wyglądało moje przesłuchanie, że nawet nie zauważyłam, kiedy wylądowaliśmy. A usiadłyśmy w ostatnim rzędzie, gdzie najbardziej trzęsie. Od tamtej pory przestałam mieć problemy z lataniem - mówi.
Wasserman cieszy się, że nie przystała na propozycję prokuratora, który chciał, żeby puściła grupę Polaków przodem, a on chciał odwieźć ją do domu. - Miałam świadomość, że moje zaufanie musi być zerowe, bo drugą stroną nie kierują dobre intencje - mówi w rozmowie z WP.