Żadnych reparacji nie będzie [OPINIA]

Prawo i Sprawiedliwość odpowiedziało na pytanie retoryczne, czy chcemy dostać ogromne pieniądze od Niemiec. Wskazało też kwestię wtórną, czyli ile powinniśmy otrzymać. Wciąż jednak brakuje odpowiedzi na kluczowe pytanie - czyli co zrobić, aby dostać cokolwiek, skoro Niemcy płacić nie chcą.

Premier Mateusz Morawiecki podczas prezentacji raportu o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej
Premier Mateusz Morawiecki podczas prezentacji raportu o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Patryk Słowik

01.09.2022 | aktual.: 01.09.2022 16:28

Wyjaśnijmy coś na wstępie: mamy pełne moralne prawo obarczać państwo niemieckie za polskie straty wojenne. Za nasze krzywdy odpowiadają nie żadni bezpaństwowi naziści czy hitlerowcy. Odpowiadają Niemcy. Polska zaś - gdyby nie tragedia wojny - mogłaby dziś być na wyższym poziomie rozwoju niż jest obecnie.

A jednocześnie większe jest prawdopodobieństwo, że jakiś neonazistowski niemiecki psubrat na ul. Marszałkowskiej ukradnie torebkę Matce-Polce, zabierze lizaka zrodzonemu z polskiej ziemi dziecku i da w twarz polskiemu mężczyźnie, niżeli to, że Polska otrzyma ponad sześć bilionów zł od niemieckiego państwa.

Historia przeciwko nam

Po pięciu latach prac zaprezentowano raport o stratach Polski w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie drugiej wojny światowej. W trzech tomiszczach znajduje się m.in. wyliczenie strat, dokumentacja fotograficzna oraz wykaz miejsc, w których ginęli Polacy. Obliczono, że reparacje powinny wynieść 6,2 biliona zł, co byłoby kwotą w polskim budżecie monstrualną. Dla zobrazowania: można by z tych pieniędzy przez 100 lat finansować program 500 plus oraz dokupić kilkaset nowoczesnych czołgów oraz myśliwców.

Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński podkreślał wielokrotnie, że Polsce reparacje się należą - i w aspekcie moralnym, i pod względem prawnym.

Szkopuł w tym, że po pięciu latach prac nie zaprezentowano nawet zalążka planu na uzyskanie kilku bilionów zł od Niemiec, których niemieckie władze płacić nie chcą.

Polska - jeżeli naprawdę chce uzyskać reparacje od Niemiec - potrzebuje świetnego pomysłu. Sytuacja nam bowiem nie sprzyja.

Bo wbrew temu, do czego przekonują obywateli politycy Prawa i Sprawiedliwości, prawo międzynarodowe nie jest po naszej stronie.

Spójrzmy bowiem na fakty.

Po zakończeniu drugiej wojny światowej Polska, zgodnie z postanowieniami konferencji poczdamskiej, została zaliczona do wschodniej strefy reparacyjnej. Reparacje przyznano Związkowi Radzieckiemu, który zobowiązał się zaspokoić żądania Polski. Zaspokoił tak, jak generalnie Polskę Związek Radziecki zaspokajał. Ujmując najłagodniej: nie zyskaliśmy na tym zaspokojeniu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W 1953 r. ZSRR zawarł z Niemiecką Republiką Demokratyczną umowę przewidującą zamknięcie kwestii reparacji ze strony Niemiec.

23 sierpnia 1953 r. PRL-owski rząd przyjął uchwałę, w której oświadczył, że dla uregulowania problemu niemieckiego i w uznaniu, iż Niemcy w znacznym stopniu uregulowały swe zobowiązania z tytułu odszkodowań wojennych, rząd polski zrzeka się z dniem 1 stycznia 1954 r. spłaty odszkodowań wojennych na rzecz Polski.

Delegat rządu PRL potwierdził fakt zrzeczenia się przez Polskę reparacji od Niemiec podczas posiedzenia plenarnego Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych.

12 września 1990 r. USA, Wielka Brytania, ZSRR i Francja oraz dwa państwa niemieckie (Republika Federalna Niemiec i Niemiecka Republika Demokratyczna) podpisały Traktat o ostatecznym uregulowaniu w odniesieniu do Niemiec (tzw. Traktat 2+4). Światowe mocarstwa uznały w nim, że wszelkie sprawy wynikające z lat 1939-1945 uznaje się za zamknięte.

19 października 2004 r. polski rząd stwierdził, że "Oświadczenie rządu PRL z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych rząd RP uznaje za obowiązujące (...). Oświadczenie z 23 sierpnia 1953 r. było podjęte zgodnie z ówczesnym porządkiem konstytucyjnym, a ewentualne naciski ze strony ZSRR nie mogą być uznane za groźbę użycia siły z pogwałceniem zasad prawa międzynarodowego, wyrażonych w Karcie Narodów Zjednoczonych".

Bez większych szans

W skrócie: nie jest tak, jak przekonują politycy Prawa i Sprawiedliwości, z prezesem Kaczyńskim i premierem Mateuszem Morawieckim na czele, że Polska nigdy nie zrzekła się reparacji od Niemiec, a oświadczenie z 1953 r. było oświadczeniem innego państwa, na dodatek zależnego od ZSRR.

Abstrahując od tego, że współczesna Polska jest następczynią PRL (co widać choćby po tym, że jeszcze w XXI wieku spłacaliśmy długi zaciągnięte przez państwo za rządów Edwarda Gierka), to przede wszystkim - już po odzyskaniu wolności - państwo polskie oświadczało to samo. Czy słusznie, czy niemądrze - to inna rzecz. Ale taki przekaz wysłaliśmy w świat.

Gdybyśmy jednak założyli, że sprawa nie jest jednoznaczna, to ktoś powinien ocenić, czy rację ma dziś rząd polski, czy rząd niemiecki, który sprawę uznaje za zamkniętą.

I tu pojawia się następny kłopot: nie istnieje taki organ na świecie, który mógłby się zająć tą sprawą. Teoretycznie mógłby to zrobić Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze, ale do zajęcia się przez niego wyrokowaniem w kwestii reparacji pomiędzy Polską a Niemcami potrzebna byłaby zgoda obu państw. A Niemcy nie mają żadnego powodu, by się na to zgadzać. Zresztą trudno niemieckich polityków za to winić, bo żaden rządzący przecież nie wyjdzie do swoich obywateli i im nie powie: "nasi sąsiedzi chcą grubo ponad bilion euro i postanowiłem, że im się należy".

Reparacji od Niemiec chcą choćby Grecy (i działają aktywniej niż Polska, bo Polska po raz ostatni formalnie w kontakcie z Niemcami temat reparacji podniosła w 1988 r.). Bez skutku.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości z kolei przytaczają w ostatnich tygodniach przypadek Namibii, której Niemcy w 2021 r. wypłaciły pieniądze. Ale raz, że mowa o kwocie zupełnie nieporównywalnej (1,1 mld euro, które ma być wypłacone w ciągu 30 lat; my mówimy o ponad bilionie euro). A dwa - formalnie to żadne reparacje czy odszkodowania, lecz "pomoc rozwojowa". Oczywiście wiadomo, co się za tym kryje, ale jeśli chcemy dbać o historyczną prawdę, to Polska nie mogłaby się zgodzić na taką "pomoc".

Dobrze brać, ale nie dają

Już w 2017 r., tuż po zapowiedzi zajęcia się przez rząd Prawa i Sprawiedliwości sprawą reparacji od Niemiec, wskazywałem, że najważniejsze jest to, byśmy po analizie otrzymali odpowiedź na pytanie: jak dostać pieniądze?

Tymczasem po pięciu latach prac dowiadujemy się jedynie, czy gdyby Niemcy chcieli nam wypłacić biliony zł, to etycznie jest brać. I jakkolwiek nie jestem ani profesorem prawa, ani profesorem historii, ani nawet doktorem czegokolwiek, to ja bym brał.

Tyle że Olaf Scholz, po zaprezentowaniu założeń wielotomowego raportu na Zamku Królewskim w Warszawie, raczej się nie przerazi i nie wyśle ciężarówek z gotówką.

Kwestię reparacji możemy więc przez najbliższe lata wykorzystywać jedynie jako element kreowania polskiej polityki historycznej. Możemy na nasze krzywdy powoływać się np. przy brukselskich stołach, gdy pojawią się pomysły wydatkowania kolejnych miliardów euro na projekty, które są nam nie w smak.

Ale politykę historyczną państwa można robić znacznie sprawniej niż poprzez opublikowanie trzech tomów raportu i puszczanie historycznych filmów w języku polskim, które przeczytają i obejrzą jedynie fascynaci tematu.

Chyba że chodzi jedynie o zbliżającą się kampanię wyborczą i pomysł, by oprzeć ją na uderzaniu w złego Niemca. Ale w taką małostkowość ludzi władzy nie wierzę...

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
reparacjereparacje od NiemiecJarosław Kaczyński
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1639)