Zabrakło miejsca dla Polski przy stole. Dyplomata z Niemiec zdumiony
W piątek w Berlinie odbyło się spotkanie przywódców USA, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Tematem była Ukraina. Dla Polski zabrakło jednak miejsca przy stole. - Jest to dla mnie niezrozumiałe. Jak można wpaść na pomysł, żeby nie włączać Polski do takiego spotkania? - pyta w rozmowie z Wirtualną Polską niemiecki dyplomata Knut Abraham, obecnie poseł do Bundestagu z ramienia CDU.
Pierwotnie zaplanowane spotkanie w Berlinie było przełożone o tydzień ze względu na potężny huragan Milton, który spustoszył Florydę. Joe Biden zawitał ostatecznie w Niemczech w czwartek, 17 października, późnym wieczorem.
Jednym z najważniejszych punktów programu wizyty amerykańskiego prezydenta było zaplanowane na piątek spotkanie z kanclerzem Olafem Scholzem, prezydentem Emmanuelem Macronem i premierem Wielkiej Brytanii Kierem Starmerem. Tematem czterostronnych rozmów była Ukraina.
Dla Bidena była to podróż pożegnalna. Za niecałe trzy tygodnie odbędą się wybory prezydenckie w USA. Ustępujący przywódca chciał wykorzystać okazję, żeby podziękować Scholzowi za pomoc w realizacji wielkiej wymiany więźniów z Rosją. - Chciał podziękować za jego partnerstwo, przywództwo, a także współpracę z Ukrainą - mówiła sekretarz prasowa Białego Domu, Karine Jean-Pierre.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"O co w tym wszystkim chodzi?"
Biden - jak sam wielokrotnie podkreślał - od dawna uważa, że dyplomacja polega na osobistych relacjach. Dla Polski jednak miejsca przy stole zabrakło. Na spotkanie do Berlina nie wybrał się ani premier Donald Tusk, ani prezydent Andrzej Duda.
Uwagę na brak przedstawiciela z Polski zwrócił od razu m.in. niemiecki dyplomata Knut Abraham, który w wymowny sposób domagał się tego w swoim wpisie w mediach społecznościowych.
"O co w tym wszystkim chodzi? Jutrzejsze (18 października - red.) spotkanie Scholza, Macrona, Starmera z Bidenem w sprawie Ukrainy bez Polski? Czy nie chcieliśmy wszyscy bardziej słuchać naszych wschodnich partnerów? Zamiast tego kolejny błąd. Scholz i spółka nigdy się nie uczą!" - napisał w czwartek niemiecki dyplomata.
- Czy to jest ignorowanie realiów, jeśli polskiego premiera nie ma przy stole? To wpływa także na to, że jestem sceptyczny co do ostatecznych rezultatów tego spotkania. Polska nie pozostawia wątpliwości, że jest potężną siłą na wschodniej flance NATO - podkreśla niemiecki polityk.
Polscy przedstawiciele milczeli
Z pytaniem o brak polskiego przedstawiciela podczas spotkania w Berlinie zwróciliśmy się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Odesłało nas jednak do Kancelarii Prezydenta. "W tej sprawie uprzejmie prosimy o kontakt w pierwszej kolejności z Kancelarią Prezydenta RP" - przekazało nam biuro rzecznika MSZ.
Natomiast osoby z otoczenia Andrzeja Dudy w ubiegłym tygodniu w ogóle nie chciały sprawy komentować. W poniedziałek, 21 października, głos zabrał szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek, który zaatakował w związku z tym premiera Donalda Tuska.
W ten sam dzień sprawę skomentował też rzecznik MSZ Paweł Wroński, który stwierdził, że przy stole powinno się znaleźć miejsce dla przedstawiciela Warszawy. - My uważamy, że podczas takiego spotkania Polska powinna się znaleźć, zważywszy na to, że jest jednym z państw najbardziej zaangażowanych w pomoc Ukrainie na wielu płaszczyznach. Dodatkowo olbrzymia większość - bo ok. 90 proc. - pomocy dla Ukrainy przechodzi przez terytorium Polski. Więc obecność Polski na takim spotkaniu wydaje się oczywista choćby z przyczyn pragmatycznych - powiedział Wroński.
Rzecznik resortu odpowiedział także na słowa Mastalerka, przypominając mu, że pierwotnie o udział w spotkaniu zabiegał prezydent. - Nie rozumiem tego, bo przecież to pan prezydent Duda bardzo zabiegał, by brać udział w takim spotkaniu - skomentował Wroński, dodając przy tym, że to kanclerz Scholz odpowiadał za listę gości "i to on ponosi wszystkie - pozytywne i negatywne - konsekwencje i skuteczność tego typu spotkań".
Stosunki polsko-niemieckie na zakręcie
O ocenę polskiej nieobecności w Berlinie zwróciliśmy się także do byłego ambasadora RP w Berlinie, Janusza Reitera.
Dyplomata wskazuje na możliwe przyczyny takiego stanu rzeczy. - Scholz ma podobno żal do Tuska o odwołaną wizytę w Poczdamie kilka tygodni temu. W Berlinie uważa się, że polski premier świadomie unika kontaktów z Niemcami, ponieważ obawia się ataków opozycji. Mimo to Scholz mógł się wznieść ponad urazy i zaprosić polskiego premiera, jeżeli mu zależy na dobrych stosunkach z Polską - co sam często deklaruje - dodaje Reiter.
Spotkanie w Berlinie - zdaniem Reitera - mogło być doskonałą okazją do przełamania wspomnianych "lodów", m.in. dlatego, że było "międzynarodowe, a nie dwustronne".
O tym, że na sprawę należy patrzeć szerzej, mówi także Abraham. - Brak zaproszenia dla Tuska świadczy o obecnym stanie relacji między Warszawą a Berlinem. Mam wrażenie, że aspiracje i rzeczywistość stosunków polsko-niemieckich są od siebie tak odległe, jak długa jest pradolina berlińsko-warszawska - ocenia w rozmowie z WP niemiecki dyplomata.
- Po pierwsze, co z wzajemnym planem dotyczącym Wspólnej Koncepcji Przyszłości? Po drugie, co z odszkodowaniami dla ocalałych ofiar II wojny światowej? Nie słyszałem nic więcej na ten temat od czasu konsultacji rządowych (te miały miejsce na początku lipca w Warszawie - przyp. red.). Po trzecie, Niemcy przyjęły bardzo zdecydowane podejście w sprawie granicy - podkreśla polityk CDU.
- Po całej przyjaznej retoryce, związanej z konsultacjami międzyrządowymi, spodziewałbym się, że trudne kwestie będą również omawiane, a nie jednostronnie forsowane - mówi.
Najświeższym przykładem braku rozmów na najwyższym szczeblu między Polską a Niemcami może być zapowiedź Tuska o czasowym zawieszeniu prawa do azylu. - Fakt, że Polska jednostronnie zawiesi prawo do azylu, był bardzo zaskakujący - dodaje niemiecki dyplomata.
Wracają wspomnienia z 2014 roku
Reiter podnosi jeden aspekt spotkania w Berlinie, który - w ocenie dyplomaty - przypomina 2014 roku, kiedy powstał "format normandzki" (spotkania w gronie: Ukrainy, Francji, Niemiec i Rosji, mające pomóc znaleźć rozwiązania wojny w Donbasie, które doprowadziły do porozumień mińskich - przyp. red.).
- Powstał on nagle i skończył misję Trójkąta Weimarskiego w Ukrainie - podkreśla Reiter. - Wtedy to był zły sygnał, ten nie jest takiej wagi. Mimo wszystko, jest to niestety o tyle złe skojarzenie, że w obu przypadkach dosyć istotną rolę odegrały Niemcy - mówi.
- To jest rzecz, którą Berlin powinien przemyśleć. Jeżeli tego nie zrobi, trudno będzie traktować poważnie zapewnienia o tym, że chce udziału Polski w przywództwie europejskim i że będzie to przedmiotem dwustronnej współpracy - podsumowuje były ambasador.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski