PolskaYes, yes, yes

Yes, yes, yes

Był ktoś taki, kto mógł powiedzieć "3 razy tak" i nikomu nie kojarzyło się to z żadnym referendum. Kazimierz Marcinkiewicz tłumaczył, że jego "yes, yes, yes!" na szczycie UE w 2005 roku to była spontaniczna reakcja na sukces w negocjacjach. Że radość i młodość. Nawet jak się ma takiego doradcę od wizerunku jak Konrad Ciesiołkiewicz, to może się człowiekowi wymsknąć. No, ale takie kwoty mogą oszołomić, zwłaszcza jak się dostaje, a nie traci. Cieszy się wtedy człowiek jak dziecko.

Obraz
© Kazimierz Marcinkiewicz na sławetnej konferencji (fot. AFP)

Na szczycie unijnym nie było "cool", ani "czadowo", nikt nie chodził "wyczesany". Były nocne rozmowy o "hajsie". Jeszcze w środę, 14 grudnia, kraje starej Unii jakoś nie mogły zrozumieć, że Polska potrzebuje pieniędzy. Tuż przed godziną 23.00 Marcinkiewicz i premier Węgier Ferenc Gurcsany nie podpisali dokumentu.

Następnego dnia drzwi gabineciku Tonego Blaira (bo Wielka Brytania przewodziła wtedy Unii) prawie się nie zamykały. Po korytarzach biegali ważni panowie z teczkami. Marcinkiewicz zjadł śniadanie z Barossą, drugie śniadanie z premierem Belgii, trzecie ze Słowakami, a to wcale nie było ostatnie tego dnia śniadanie. Potem lunch z Angelą Merkel. Skończyło się w nocy o 2:35 bólem głowy, prawie 60 mld euro dla Polski i młodzieżowym okrzykiem.

Jestem młodym człowiekiem, przynajmniej tak mi się wydaje. Jak młodzi ludzie wygrywają, to robią tak: yes, yes, yes! - krzyczał premier na konferencji. Te trzy słówka weszły do politycznego słownika. Zwolennicy ówczesnego premiera Marcinkiewicza piali z zachwytu, jaki on dynamiczny, jaki młody, jaki światowiec. Jak potrafi na luzie załatwiać ważne sprawy.

Przeciwnicy mieli używanie: angielski zna - mówili - w zakresie podstawowym. Inni marudzili: i po co się było tak radować? Jak, tacy ucieszeni, przekonamy kogokolwiek, że potrzebujemy jeszcze więcej?

Najważniejszym zarzutem było jednak to, że Marcinkiewicz mógł się bardziej aktorsko przyłożyć. Że był nienaturalny. Naturalność? O godzinie 2:35? W krawacie? I na szczycie unijnym?

Bo na unijnych szczytach humor jest bardziej wyważony. Dostojny. I taki jakiś... nienaturalny. Na tym samym zjeździe, na którym dyskutowano pamiętny budżet, francuski prezydent Jacques Chirac żartobliwie powiedział do Tonego Blaira, że mu nie smakują brytyjskie sery. Wszyscy się serdecznie uśmiali, a następnego dnia były ryby. No i nikt przy tej okazji nie wymachiwał rękami.

To wymachiwanie było najmniej naturalne z całej wypowiedzi. Toteż nie trzeba było długo czekać, by w internecie ukazał się teledysk techno z Kazimierzem Marcinkiewiczem w roli głównej. Ale nośność hasła docenił Volkswagen, bo użył je w reklamie. To chyba lepiej, niż firma meblowa, która wabi hasłem: "mamy haka na wszystko"...

Obraz
© A panu, panie Kazimierzu, jak smakował ser? (fot. AFP)

Do wymyślenia słynnego "yes, yes, yes" przyznał się satyryk Marcin Daniec, dowodząc w programie Szymona Majewskiego, że już w 2001 r. w jakimś programie telewizyjnym w ten sposób uzewnętrzniał swoją radość.

Młodość... młodość musi się wyszumieć. Marcinkiewicz twierdzi, że czuje się młody, czasem pozwala sobie na młodzieżowy żargon. Ot, na przykład cieniasy... przepraszam, rząd cieni. Synowie panu premierowi podpowiedzieli, a on nieopatrznie użył na konferencji. Też zresztą wyszło sztucznie, tylko wtedy nikt się nad tym nie zastanawiał, bo w grę wchodziła poważna, krajowa, polityka. Wystarczy mieć troszeczkę poczucia humoru, aby zaakceptować tak sympatyczne przejęzyczenie - skwitował młodzieżowiec Marcinkiewicz, kiedy posypały się gromy, że tak to on sobie może z synami, albo u cioci na imieninach.

Ale jak grał w piłkę bez marynarki to było dobrze, tak? Jak szusował na nartach to też? I jak tańczył wymachując marynarą? "Jeszcze tylko gdzieś jakaś dyskoteka /I’m 47. Can I dance? Yes, I can, I need, I love/ i mogę wracać do Warszawy, do pracy" - pisał na swoim blogu (po angielsku!) i jakoś nikogo to nie ruszało. No, prawda, w Sopocie Marcinkiewicz był już tylko komisarzem Warszawy.

Tak czy inaczej były premier i były komisarz Warszawy dobrze wypadał na szklanym ekranie. Wiktor 2005 dla najpopularniejszego polityka, rekordy popularności w sondażach. Lud go kochał. Złośliwi twierdzą, że nie mógł tego znieść obecny premier Jarosław Kaczyński, bo czymże jest wobec tego wszystkiego nagroda Wprost "Człowieka Roku 2005"?

Bartosz Lewicki, Wirtualna Polska

Obraz
© -Wiesz, Tony, te wasze sery...
Obraz
© ...one miały jakieś kwadratowe dziury...
Obraz
© -Jutro na obiad będzie ryba. (fot. AFP)
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)