Zgubna kolacja za 1,3 tys.
Kilka miesięcy po odejściu z rządu PiS, Sikorski ogłosił, że będzie kandydował do Sejmu z listy Platformy Obywatelskiej z okręgu bydgoskiego. Po wygranych przez PO wyborach był najdłużej urzędującym ministrem spraw zagranicznych z dużymi sukcesami na koncie. Miał też bardzo dobre notowania w Europie, swego czasu mówiło się o tym, że byłby dobrym kandydatem na stanowisko szefa unijnej dyplomacji, a nawet, że to poważny kandydat do... Pokojowej Nagrody Nobla. Nie brakowało też opinii, że dalsza kariera polityczna ministra będzie rozwijać się w strukturach unijnych, NATO-wskich lub w ONZ. Tym wizerunkiem zachwiało ujawnienie przez tygodnik "Wprost" afery taśmowej, której Sikorski był jednym z głównych bohaterów.
Krytycznie wypowiadał się na temat stosunków polsko-amerykańskich i krytykował politykę premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona. "Polsko-amerykański sojusz to jest nic niewart. Jest wręcz szkodliwy, bo stwarza Polsce fałszywe poczucie bezpieczeństwa (...). Bullshit kompletny. Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją, i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy. Kompletni frajerzy. Problem w Polsce jest taki, że mamy bardzo płytką dumę i niską samoocenę. Taka murzyńskość" - to cytaty z tzw. taśm tygodnika "Wprost".
Polaków oburzyło jednak przede wszystkim to, że rachunek za kolację, podczas której Sikorski i Jacek Rostowski raczyli się m.in. zupą z dyni, polędwicą wołową i comberem z królika, opiewał na 1352 zł i 25 gr. Uregulowano go ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ponieważ towarzysząca posiłkowi rozmowa miała - twierdził minister - charakter służbowy. Sikorski z własnej kieszeni zapłacił jedynie za "zbyt drogie wino". Szef MSZ przekonywał, że padł ofiarą manipulacji. - Przestępczo nas nagrano, a na nagraniach przestępstwa nie ma - mówił o swojej rozmowie z Rostowskim.