Wyrzekli się go rodzice za to, że... klaskał w dłonie
Za poglądy polityczne na Białorusi studentów z uczelni wyższych wyganiają nagminnie. Jednak żeby niepełnoletnią osobę wyrzucili z liceum – tego jeszcze nie było. 16-letni Roman Protasiewicz był uczniem jednego z najbardziej prestiżowych liceów w Mińsku, laureatem licznych olimpiad z fizyki i matematyki. Z tego powodu przyznano mu specjalne stypendium prezydenta Białorusi (potocznie „stypendium Łukaszenki”), którym obdarowuje się na Białorusi wybranych i zdolnych młodych ludzi.
03.10.2011 | aktual.: 03.10.2011 14:01
Jednak niemal w mgnieniu oka wszystko to stracił. Powodem stało się zatrzymanie Romana podczas akcji „milczącego protestu”. (Jest to powstała latem inicjatywa, organizowana przez młodzież na białoruskich portalach społecznościowych. Co środę ludzie zbierają na głównym placu swojego miasta. Nie wykrzykują żadnych haseł, nie przynoszą ze sobą żadnych symboli. Po prostu milczą, a po trzydziestu minutach (o umówionej godzinie) zaczynają klaskać. Na początku władze nie reagowały na te akcje. Jednak kiedy w Mińsku i dziesiątkach innych miast zaczęło przychodzić po kilka tysięcy osób – zaczęły się brutalne zatrzymania. Przy czym formuła akcji uwypukliła absurdalność działań służb – człowieka na Białorusi aresztują teraz nawet za milczenie i klaskanie).
Na jednej z takich akcji schwytano również Romana. Ale ze względu na niepełnoletniość nie wsadzono prewencyjnie do więzienia. Jednak po tym zajściu zaczął mieć problemy w liceum. Wzywano go niejednokrotnie do dyrektorki i wymuszano „wyrzeczenie opozycyjnych poglądów”. Wzywano również jego rodziców. Jednak chłopak obstawał przy swoim.
W zeszłym tygodniu wyrzucili go z liceum. Przy czym, jak się okazało, dyrektorka dysponowała zapisem jego prywatnych rozmów telefonicznych, w których umawiał się z kolegami na udział w kolejnym proteście (dostała je prawdopodobnie od KGB).
Ale to nie koniec problemów. Po wyrzuceniu ze szkoły Romana wyrzucono również z domu. Okazało się, że jego rodzice są ideowymi zwolennikami Łukaszenki, a ojciec jest wojskowym – pracuje w Białoruskiej Akademii Wojskowej (na stanowisku „zastępcy rektora ds. ideologii”) Od dłuższego czasu cisnęli Romana, żeby zaprzestał udziału w protestach i aktywności w Internecie. Dochodziło do rękoczynów.
Ojca wzywano na dywanik w pracy i mówiono, że „źle wychował syna”. Matka woziła Romana do prawosławnego popa, który z niego „wyganiał biesów” (to się jeszcze nazywa „sesja egzorcyzmów”). Po wyrzuceniu z liceum kazali mu w końcu „zbierać rzeczy”. 16-letni chłopak znalazł się na ulicy.
Dzięki rezonansowi w Internecie znaleźli się ludzie, którzy wykazali się solidarnością i tymczasowo zapewnili Romanowi jedzenie i dach nad głową. Wzięli go również pod opiekę obrońcy praw człowieka. Jednak dalsza edukacja i w ogóle przyszłość chłopaka zostają pod znakiem zapytania.
* Aleh Barcewicz dla Wirtualnej Polski*