Wyławiają zwłoki dziecka, a z plaży zbiega się tłum. Ludzie, okażcie trochę człowieczeństwa!
Tragedia w Darłówku wyzwoliła w ludziach i najlepsze, i najgorsze emocje. Ci, co stworzyli łańcuch życia i szukali dzieci, pokazali wspaniałą postawę. Za to na gapiów, którzy nawet po apelach policjantów nie przestali oglądać operacji wyławiania zwłok dziecka, szkoda nawet słów.
Zadam wam, cała grupo turystów przyglądających się wyławianiu zwłok, proste pytanie: a gdyby to były wasze dzieci? A gdybyście to wy od kilku dni odchodzili od zmysłów po stracie trójki dzieci? Gdybyście to wy czekali na wynik poszukiwań, wiedząc gdzieś w tyle głowy, jaki będzie ich rezultat, ale do ostatniej chwili trzymając się resztek nadziei…?
Czy naprawdę chcielibyście, żeby wyławianie zwłok waszego dziecka oglądało całe zbiegowisko? I żeby policjant musiał apelować, żebyście zabrali stamtąd dzieci, bo to widok absolutnie nie dla ich oczu?
Co roku w okresie wakacyjnym w Polsce toną setki osób. I dla większości ludzi pozostają liczbami w tej smutnej statystyce. Ale tragedię trójki dzieci z Darłówka poznała cała Polska. Bo aż troje dzieci. Bo z jednej rodziny. Bo widziały to setki ludzi na żywo i miliony w sieci. Musieliście jeszcze koniecznie podejść i zobaczyć smutny ciąg dalszy? Rozumiem, przyszliście zobaczyć, co się w ogóle dzieje. Ale dlaczego, gdy stało się jasne, co to za smutne wydarzenie odbywa się przy plaży, i po apelach policji, byście zabrali stamtąd dzieci, nie zrobiliście tego? Żeby mogły oglądać śmierć? Jeszcze się jej naoglądają.
Co innego plażować nieopodal miejsca, gdzie doszło do tragedii (tylko się tam nie kąpać, bo jest zakaz). „Cóż, życie” – napisał ktoś w komentarzach pod naszym tekstem, kontrując tych czytelników, którzy osoby leżące na plaży nieopodal feralnego miejsca odsądzali od czci i wiary. Tak, Sylwestrze Latkowski, który oburzasz się na to, że mimo śmierci dziecka „nikt nie zamierza porzucić wygrzewania się na słońcu, ani kąpania w morzu. Życie trwa, jak co dzień. Wakacje”. Tak, niestety tak, wakacje, ludzie marzą cały rok o odpoczynku, a – mówiąc brutalnie – nic innego zrobić nie mogą, bo tragedia już się stała.
To nie tsunami na Oceanie Indyjskim, gdzie do pomocy poszkodowanym potrzebne były dosłownie każde ręce i nie było mowy o urlopowaniu, jakby nic się nie stało. Ale tu, w Darłówku, trudno wymagać od ludzi, żeby rozłożyli koce np. 100 metrów dalej – czy odległość od miejsca zdarzenia zmienia coś dla trójki ofiar dramatu? Oczywiście nie. No, można przynajmniej zachować odległość od miejsca, gdzie ludzie ustawili na plaży znicze. Może tu zabrakło wrażliwości, taktu, empatii. Ale przestrzegam przed hejtem skierowanym na niewinnych ludzi.
Zamiast hejtować tych, co się nie popisali, może warto pochwalić tych, którzy pokazali piękną postawę? Bo tak właśnie – piękną – należy określić postawę tych kilkudziesięciu osób, które natychmiast po ogłoszeniu alarmu i poszukiwań chwyciły się za ramiona i pod kierunkiem ratowników utworzyły „łańcuch życia”, weszły do wody i zaczęły przeszukiwać miejsce zaginięcia dzieci. Wszyscy ci ludzie sporo ryzykowali – morze w tym miejscu i przy tych falach było naprawdę zdradliwe. „Każdy z nas chciał te dzieci żywe wynieść na plażę” – mówił nam pan Piotr z Łodzi, uczestnik akcji ratunkowej.
To chyba lepsze zdanie niż „Każdy z nas chciał zobaczyć, jak wyławiają z wody to nieżywe dziecko”, prawda, drodzy widzowie smutnego spektaklu w sobotę?