Darłówko: 40 turystów ruszyło, by ratować dzieci. "Chcieliśmy je żywe wynieść na plażę"
Gdy troje dzieci w Darłówku porwała woda, 40 turystów zerwało się z plaży i ruszyło do wody, by ramię w ramię z ratownikami szukać dziewczynki i dwóch chłopców. – To był impuls. Zacząłem biec, inni dołączali. Wierzyłem, że wyciągniemy ich żywych – mówi Wirtualnej Polsce Piotr spod Łodzi. – Oni naprawdę bardzo dużo ryzykowali – dodaje szef ratowników z Darłówka Sylwester Kowalski.
16.08.2018 | aktual.: 16.08.2018 11:16
Ratownicy z Darłówka trzeci dzień szukają w morzu 11-letniej dziewczynki i 13-letniego chłopca. Ich starszy brat, którego woda wyrzuciła na brzeg, zmarł w szpitalu. Do tragedii doszło we wtorek ok. 13:30.
- Leżałem na kocu. Nagle zrobiło się poruszenie, ludzie zaczęli podchodzić do brzegu, zaczęli się zbiegać ratownicy. Kilku weszło do wody. Okazało się, że zaginęło troje dzieci. To był impuls. Powiedziałem znajomym, że biegnę do wody. Ruszyli ze mną. Nikt się nie wahał. Dołączali kolejni mężczyźni. Ratownicy instruowali nas jak się trzymać za ręce. Do tej pory boli mnie łokieć, bo prąd był bardzo silny – opowiada drżącym głosem Piotr spod Łodzi, który współtworzył tzw. łańcuch życia.
Na pomoc dzieciom ruszyło w sumie około 40 turystów. Wraz z ratownikami złapali się za ręce i powoli posuwali wzdłuż brzegu. – Fale były wysokie i naprawdę ciężko było się poruszać. Dno było miejscami podmyte, opiliśmy się sporo wody, ale nikt nie chciał wychodzić. Chcieliśmy znaleźć te dzieci żywe – mówi Piotr.
Ratownicy z Darłówka są poruszeni bezinteresowną pomocą plażowiczów. – Wszędzie mówi się o znieczulicy, a tu nagle rusza 40 osób i nie zważając na zagrożenie, szuka zaginionych. Jesteśmy bardzo miło zaskoczeni. Oni naprawdę bardzo dużo ryzykowali. W każdej chwili fale mogły ich rzucić na betonowe elementy falochronu. Sytuacja w tym miejscu była tragiczna i mogło dojść do jeszcze większej tragedii – mówi Wirtualnej Polsce szef ratowników z Darłówka Sylwester Kowalski.
Ratownicy zwracają uwagę, że warunki były tak trudne, iż mężczyźni musieli się naprawdę mocno trzymać. Część z nich do tej pory ma obolałe przedramiona i siniaki. – Nie wiem, ile byliśmy w tej wodzie, ale nikt nie chciał kończyć akcji. Warunku były już jednak tak dramatyczne, nie mogliśmy ustać, że ratownicy zdecydowali o przerwaniu poszukiwań. To był najgorszy moment. Każdy z nas chciał te dzieci żywe wynieść na plażę – mówi Piotr. Od wtorku nie wszedł do Bałtyku, mimo że ma jeszcze cztery dni urlopu.
We wtorek, gdy dzieci wpadły do wody, fale były bardzo wysokie. Część turystów twierdzi, że ratownicy zmienili flagę na czerwoną, czyli oznaczającą całkowity zakaz wchodzenia do wody, dopiero po tym, jak rozpoczęto poszukiwania. – To nieprawda. O 12:45 konsultowałem się z chłopakami, jakie są warunki. Każdy sektor wysłał ratownika do wody, by sprawdził, czy są prądy wsteczne, jak silna jest fala. Warunki były złe i na mój sygnał o 13:00 wszystkie sektory zmieniły flagę na czerwoną. – mówi Kowalski.
I podkreśla: - W tym wypadku kolor flagi nie miał znaczenia. Dzieci były w miejscu, gdzie jest całkowity zakaz wchodzenia do wody bez względu na pogodę. Jest tam tzw. czarny punkt, o którym informuje specjalna tablica. Blisko znajduje się budowa hydrotechnicznej, a w takich miejscach nie można się kąpać w promieniu 50 metrów.
Ratownicy przyznają, że ludzie ignorują takie znaki. - Bardzo ciężko ich upilnować, tym bardziej, że w miejscu zaginięcia dzieci plaża jest niestrzeżona. Ale i tak staramy się zwracać uwagę turystom, którzy wchodzą do wody mimo zakazu. Potrafią nas za to zwyzywać, opluć. Taka tragedia powinna zmienić punkt widzenia, ale nic z tego. Dzień po zaginięciu dzieci, gdy nadal była wysoka fala, rodzice puścili dwulatka samego do wody. Gdy zwróciliśmy im uwagę, zaczęły się przekleństwa i zarzuty, że podglądami ich dziecko – mówi Kowalski.
Gdy turyści nie chcą się podporządkować poleceniom ratowników, jedyny sposób to wezwanie policji lub straży miejskiej. – Tylko to pomaga. Dlatego za wejście do wody przy czerwonej fladze powinny być bardzo wysokie mandaty. Przyjeżdżając nad morze Polacy zostawiają w domu zdrowy rozsądek i wyobraźnię – przyznaje szef ratowników z Darłówka.
W czwartek rano ratownicy wznowili poszukiwania dzieci. Zaginęły we wtorek ok. godz. 13:30. Weszły do wody w miejscu, gdzie jest bezwzględny zakaz kąpieli. To odcinek w okolicy głazów będących umocnieniem wejścia do darłowskiego portu. Policja informowała, że matka rodzeństwa odeszła od trójki dzieci na chwilę, gdyż zajmowała się czwartym - 2-letnim - dzieckiem. Ojciec - według policji - w tym czasie był w pobliżu, ale nie widział dzieci.
14-letniego chłopca woda wyrzuciła na głazy falochronu. Był reanimowany, jednak nie udało się go uratować. 11-letnia dziewczyna i jej 13-letni brat nadal są poszukiwani.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl