Wyborcy Orbána uwierzyli, że za rosyjską inwazję na Ukrainę odpowiadają USA. "Wyprane mózgi"
Według zwolenników partii Viktora Orbána to Stany Zjednoczone ponoszą największą odpowiedzialność za rosyjską inwazję na Ukrainę oraz za to, że od lutego nie udało się osiągnąć pokoju. Wyborcy węgierskiego rządu w szokujący sposób wybielają Moskwę. Tylko 3 proc. twierdzi, że to Kreml odpowiada za wybuch wojny – wynika z sondażu węgierskiego Instytutu Idea. - Za sprawą rządowego przekazu, wpajanego od początku wojny, który powtarzany jest w mediach, duża część Węgrów ma coraz bardziej wyprane mózgi. Dowodem jest ten sondaż – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Dominik Héjj, analityk Instytutu Europy Środkowej i "DGP".
23.08.2022 | aktual.: 23.08.2022 17:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyniki sondażu ośrodka badania opinii publicznej Idea, który został opublikowany w poniedziałek w portalu 24.hu, mogą wprawić w osłupienie. Respondenci, podzieleni na zwolenników partii zasiadających w węgierskim parlamencie, odpowiedzieli na pięć pytań związanych z rosyjską inwazją na Ukrainę, która nad Dunajem nazywana jest "wojną rosyjsko-ukraińską". Wynika z nich, że zwolennicy węgierskiego rządu niemal zgodnie uważają, że Rosja nie ponosi winy za inwazję na Ukrainę.
Niemal połowa, bo aż 47 proc. wyborców rządzącego Fideszu twierdzi, że to Stany Zjednoczone odpowiadają za wybuch wojny. Rosję wini tylko 3 proc. ankietowanych. Tyle samo respondentów uważa, że za wojnę odpowiada NATO. Zaatakowana Ukraina była wskazywana jako odpowiedzialna za wybuch wojny aż czterokrotnie częściej od agresora, bo tak odpowiedziało 12 proc. pytanych zwolenników Viktora Orbána.
Tak radykalni w odpowiedziach nie byli nawet wyborcy skrajnie prawicowej partii Mi Hazánk. Choć również najczęściej twierdzili, że za wojnę odpowiadają USA - 44 proc., to 14 proc. pytanych wskazało Rosję. Jednak aż 19 proc. zwolenników tej skrajnie antyimigranckiej i antyeuropejskiej partii winą za wojnę obarcza Ukrainę. Wyniki wyglądają zupełnie inaczej wśród wyborców bloku partii opozycyjnych. 64 proc. spośród ich wyborców wskazało na winę Moskwy, 7 proc. – Stanów Zjednoczonych, a 6 proc. – Ukrainy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To nie koniec szokujących wskazań. W kolejnym pytaniu Węgrzy odpowiedzieli "który kraj lub organizacja są odpowiedzialne za to, że od początku wojny nie udało się osiągnąć pokoju". 47 proc. zwolenników rządu Viktora Orbána znów wskazało na USA. Tylko 2 proc. z nich odpowiedzialnością obarczyło Rosję, a 11 proc. – Ukrainę. Również w tym przypadku wyborcy Mi Hazánk byli mniej radykalni, a wyborcy paktu partii opozycyjnych mieli odmienne zdanie: 61 proc. wskazało na winę Moskwy, i po 7 proc. – Ukrainy i Stanów Zjednoczonych.
Z kolejnych odpowiedzi wynika, że Węgrzy, niezależnie od preferencji politycznych uważają, że wojna pogorszy sytuację Unii Europejskiej. Wszyscy też najbardziej obawiają się rosnących kosztów życia i podwyżki cen energii. Na kolejnych miejscach pojawiał się strach przed utratą pracy i spowolnieniem gospodarczym. Badanie zostało przeprowadzone w dniach 27 lipca - 7 sierpnia 2022 r.
"Najwięksi obrońcy rosyjskich interesów"
Dr Dominik Héjj, analityk Instytutu Europy Środkowej i "DGP", nie ma wątpliwości, że wyniki sondażu to dowód, że duża część Węgrów "ma coraz bardziej wyprane mózgi" przez przekaz węgierskiego rządu, który jest powtarzany w mediach od początku wojny. - Byłbym w stanie sobie wyobrazić, że gdyby Rosjanie w jakiś sposób zaatakowali Węgry, tamtejsza opinia publiczna byłaby przekonana, że to wina Stanów Zjednoczonych. Od 24 lutego przekaz się nie zmienił, społeczeństwo jest karmione tym, że dostawy broni wydłużają konflikt i przyczyniają się do zwiększenia ofiar, a premier Orbán powtarza, że "Ukraina tej wojny nie wygra". Nie ma wątpliwości, że Węgry są największym obrońcą rosyjskich interesów w Europie Środkowej – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Znaczenie ma również fakt, że aż 80 proc. rynku medialnego na Węgrzech jest zdominowana przez media Fideszu albo sprzyjające Orbánowi. - Przekaz skupia się na relatywizowaniu, że to Ukraińcy są ofiarami. Choć brzmi to strasznie, to w mojej opinii węgierski rząd wychodzi z założenia, że jeśli Ukraina przegra, to Węgry staną się beneficjentem rosyjskiej strefy wpływów. Orbán, a za nim media, nieustająco próbują przekonywać, że współpraca z Moskwą opłaca się Węgrom. Niemal każdy komunikat dotyczący energetyki rozpoczyna się słowami "z powodu przedłużającej się wojny w Ukrainie i błędnej polityki sankcji, Unia Europejska mierzy się z kryzysem energetycznym" – tłumaczy Héjj.
Ekspert zwraca również uwagę, że początkowo węgierscy politycy przekonywali w mediach, że gaz dla Węgrów nie zdrożeje. Kiedy jednak podrożał, powtarzają, "nieważne, ile kosztuje, ale ważne, że kurek nie zostanie zakręcony i wszystkim uda się ogrzać domy jesienią i zimą". M.in. takie wypowiedzi pojawiały się w ubiegłym tygodniu, kiedy Węgry zaczęły dostawać zwiększone dostawy od Gazpromu. W propagandzie, tłumaczącej współpracę z Moskwą, sprawa gazu odgrywa kluczowe znaczenie ze względu na uzależnienie gospodarki od Rosji.
Orbán lubi tylko Trumpa
Obarczanie Stanów Zjednoczonych za rosyjską inwazję na Ukrainę to odzwierciedlenie tego, co wyborcy Fideszu słyszą w węgierskich mediach. - Cała narracja skupia się przede wszystkim na niechęci wobec Stanów Zjednoczonych. W mediach powtarzany jest przekaz, że Amerykanie wykupili ziemie w Ukrainie i dlatego tak mocno się angażują w eksport zbóż. Słychać też, że z tego samego powodu Ukraińców wspiera jeden z największych wrogów Orbána, czyli George Soros. USA ma także zależeć na sprzedaży kilkukrotnie droższego gazu LNG zamiast taniego z Rosji. Z ust polityków padają określenia, że to jest wojna NATO i Rosji. Politycy – w tym sam Orbán – mówił w tygodniku "Mandiner", że Ukraina spełnia rolę pasa rozdzielającego z Rosją.
Analityk zwraca uwagę, że antyamerykański przekaz na Węgrzech ucichł tylko na czas kadencji Donalda Trumpa. - Rząd nie lubił już Obamy, a teraz nie znosi Bidena, bo zarzuca jego administracji, że chce zmienić porządek świata i narzucić amerykańską liberalną perspektywę krajom, które tego nie chcą. Jednocześnie w czasie ostatniej wizyty do USA, która miała miejsce na początku sierpnia, premier Orbán otwarcie poparł Republikanów w wyborach, a także reelekcję Donalda Trumpa - dodaje.
W kwietniowych wyborach koalicja Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP) uzyskała prawie 54 proc. głosów, czyli większość bezwzględną. Zjednoczona opozycja uzyskała ponad 34 proc. głosów. Do parlamentu weszła również skrajnie prawicowa partia Mi Hazánk z 6,3 proc. poparcia. W korespondencji z Budapesztu informowaliśmy wówczas, że w ostatnich dniach kampanii prorządowe media przekonywały, że węgierska opozycja pod rękę z Kijowem chce obalić rząd Fideszu.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski