Flaga amerykańska wyciągnięta z ruin World Trade Center po zamachu Al-Kaidy 11.09.2001 r. Po prawej akt zgonu wydany przez nowojorską policję. Eksponat z muzeum poświęconego atakom © Getty Images | Drew Angerer

Wszystkie przegrane wojny Ameryki. Czy Biden odrobi lekcję?

10 września 2021

Temat lekcji: wojna. Od 1945 roku Amerykanie pięć razy powinni zgłosić nieprzygotowanie, ale zamiast tego szli do tablicy i wracali z geopolityczną dwóją w dzienniku. W 20. rocznicę zamachu Al-Kaidy na Nowy Jork obecna administracja Joego Bidena siada w ławce z piątą dwóją i obiecuje, że następnym razem będzie lepiej przygotowana.

Hanoi, kwiecień 1975 roku. Trwają amerykańsko-wietnamskie negocjacje pokojowe.

Pułkownik US Army, Harry G. Summers jr., dyskutuje z pułkownikiem Tu, jednym z północnowietnamskich dowódców.

"A zdajecie sobie sprawę, że nigdy nie pokonaliście nas na polu bitwy?"

- pyta Amerykanin.

Jego rozmówca zastanawia się chwilę, po czym odpowiada:

"Być może tak jest, ale, jak się okazuje, to zupełnie nieistotne"

KULAWY HEGEMON

Kilka dni później Sajgon upada. Amerykanie po dwóch dekadach przegrywają wojnę, która kosztowała życie ponad 50 tysięcy ich własnych żołnierzy i – według różnych szacunków – nawet półtora miliona Wietnamczyków.

Dialog z wietnamskim wojskowym Summers przytoczył w swojej książce "On Strategy: A Critical Analysis of the Vietnam War" (O strategii. Krytyczna analiza wojny w Wietnamie, 1982 r.). I dobrze, ponieważ pułkownik Tu tym jednym zdaniem podsumował nie tyle porażkę militarną amerykańskiej armii w samym Wietnamie, ale paradoks większości konfliktów, w które po 1945 r. zaangażował się Waszyngton i porażkę tak zwanej polityki globalnego żandarma.

Ranny amerykański spadochroniarz oczekuje na ewakuację w wojskowym obozie w dolinie Shau niedaleko granicy wietnamsko-laotańskiej, 19 maja 1969 r.
Ranny amerykański spadochroniarz oczekuje na ewakuację w wojskowym obozie w dolinie Shau niedaleko granicy wietnamsko-laotańskiej, 19 maja 1969 r.© East News | Mary Evans, Media Drum Images

Po upadku III Rzeszy żandarmów na świecie zostało dwóch - zwycięskie Stany Zjednoczone i ZSRR. Gdy Związek Sowiecki implodował, USA stały się jedynym liderem na całym globie. Przez te siedem dekad światowy żandarm, a od 1990 r. hegemon, nie wygrał żadnej z wojen, w których brał udział (sporne jest nawet to, czy triumfem była iracka operacja "Pustynna Burza" w 1991 r. ). W efekcie pięć dekad po upadku Sajgonu pod słowami wietnamskiego wojskowego mogliby spokojnie podpisać się talibowie.

- Obecnie 90 proc. konfliktów na świecie ma charakter wewnętrzny, z partyzantami, terrorystami i powstańcami walczącymi w obrębie tego samego kraju. USA ma z taką wojną problem, ponieważ zwykle nie rozumie lokalnej polityki i regionalnej dynamiki. Afganistan jest bardzo wyraźnym tego przykładem, ponieważ to wojna, w którą USA wkroczyły dość nagle, bez przygotowania, po zamachach na World Trade Center i prawie nic nie rozumiały z tego, co się w owym kraju dzieje – mówi Dominic Tierney, profesor nauk politycznych ze Swarthmore College, autor książki "The Right Way to Lose a War: America in an Age of Unwinnable Conflicts" ("Właściwy sposób przegrywania wojny: Ameryka w epoce konfliktów nie do wygrania" – przyp. aut.).

17 sierpnia 2021 r. Talibowie patrolują zdobyty Dżalalabad. Kilkanaście dni później upadnie Kabul
17 sierpnia 2021 r. Talibowie patrolują zdobyty Dżalalabad. Kilkanaście dni później upadnie Kabul © PAP | Stringer

OD WOJNY ŚWIATOWEJ DO WOJNY DOMOWEJ

Po 1945 roku rozpędzony zwycięstwami nad hitlerowskimi Niemcami i Japonią Waszyngton zachowywał się tak, jakby nie przyjmował do wiadomości, że to, co zapewniło sukces w wojnie światowej, przestało być skuteczne, bo natura wszystkich wojen po tej dacie była już zupełnie inna.

 W II wojnę Stany Zjednoczone zostały wciągnięte wbrew woli. Po ataku Japończyków na Pearl Harbor i wypowiedzeniu Amerykanom wojny przez Hitlera w Pentagonie zdefiniowano wojnę nie tylko jako eliminację armii przeciwnika i rozbicie społeczeństwa wroga poprzez zniszczenie jego zakładów przemysłowych i miast, ale także doprowadzenie do przemiany wroga w sojusznika, czyli społecznej i moralnej transformacji pokonanych.

I Stany Zjednoczone tego prawie 80 lat temu dokonały. Zarówno Japonia, jak i Niemcy pozostają dziś w ścisłym sojuszu z dawnym przeciwnikiem, który rozbił w pył ich własne imperia. Potęga USA zaczęła obejmować znaczną część globu, co przed II wojną światową nie było aż tak widoczne. To zwycięstwo odmieniło waszyngtońskie myślenie o świecie.

Historyczna konferencja teherańska z grudnia 1943 r. Od lewej: Józef Stalin, Franklin Roosevelt i Winston Churchill
Historyczna konferencja teherańska z grudnia 1943 r. Od lewej: Józef Stalin, Franklin Roosevelt i Winston Churchill © Getty Images

Prezydenci Franklin Delano Roosevelt, a po nim Harry Truman, nauczyli się, że w walce z wrogiem należy użyć przeważającej siły i że konieczne jest rozbicie nie tylko wojska, ale i morale całego narodu, z którym Ameryka walczy. Kolejni gospodarze Białego Domu mieli na tym punkcie obsesję. Stworzyli ogromny kompleks wojskowo-przemysłowy, postrzegając go jako krytyczny element bezpieczeństwa narodowego.

Ten kompleks miał w zamyśle stać się narzędziem szerzenia demokratycznych wartości. Po drugiej stronie stał godny przeciwnik ze swoim planem szerzenia komunizmu.

Z perspektywy zachodniej myśli politycznej i etosu Związek Radziecki był moralnym koszmarem. Z arsenału Departamentu Stanu zniknęła Realpolitik. Nieśmiało próbował ją w latach 70. XX wieku przywrócić doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego, a potem szef dyplomacji w republikańskich rządach - Henry Kissinger - ale bez skutku. Waszyngton i Moskwa walczyły o przekształcenie narodów w partyzantów intelektualnego i społecznego projektu – odpowiednio liberalnej demokracji albo marksizmu-leninizmu. Z czasem liberalizm i leninizm przerodziły się w cynizm, choć nadal z moralnością na sztandarach. Prawdziwa walka toczyła się o serca i umysły społeczeństw, a wojna była tylko środkiem do osiągnięcia celu – globalnej hegemonii ideologicznej.

KOREAŃSKA KATASTROFA

Pierwszą wojną moralną była ta w Korei. Miała miejsce w latach 1950-53 i śmiało można ją uznać za wielką porażkę Stanów Zjednoczonych.

Kampania koreańska została zainicjowana przez Rosję, która dostarczała Korei Północnej niezbędnego zaopatrzenia oraz logistyki, by umożliwić atak na południowego sąsiada. Z kolei siły wojskowe Organizacji Narodów Zjednoczonych, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi, interweniowały, wspierając Koreę Południową. Do wojny włączyły się również Chiny - po stronie agresora z Północy.

Głównodowodzący wojsk amerykańskich w wojnie koreańskiej, generał Douglas MacArthur, podczas inspekcji wojska od czerwca 1950 r. do kwietnia 1951 r., gdy został odsunięty od służby za niesubordynację przez samego prezydenta USA Harry'ego Trumana
Głównodowodzący wojsk amerykańskich w wojnie koreańskiej, generał Douglas MacArthur, podczas inspekcji wojska od czerwca 1950 r. do kwietnia 1951 r., gdy został odsunięty od służby za niesubordynację przez samego prezydenta USA Harry'ego Trumana © Everett Collection/Everett Collection/East News

Po zakończeniu działań wojennych nie doszło jednak do negocjacji pokojowych między zwaśnionymi stronami, a cel ONZ, jakim było zjednoczenie państw koreańskich, nigdy nie został osiągnięty i dziś nie wydaje się możliwy do zrealizowania. Zginęły miliony ludzi, a wrogość pomiędzy Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną a Republiką Korei w 2021 r. wciąż istnieje i zagraża bezpieczeństwu całego świata z powodu nuklearnych marzeń komunistycznego reżimu.

KUBAŃSKI WSTYD

O absolutyzm moralny chodziło też – przynajmniej teoretycznie – podczas inwazji w Zatoce Świń na Kubie. Środki, jakich Waszyngton użył w tej sromotnie przegranej przez siebie awanturze, już takie moralne nie były - 17 kwietnia 1961 roku próby desantu na karaibską wyspę i obalenia komunistycznego rządu Fidela Castro nie dokonała regularna armia amerykańska, ale Brygada 2506, czyli grupa paramilitarna sponsorowana przez Centralną Agencję Wywiadowczą.

Kubańskie Rewolucyjne Siły Zbrojne dotkliwie pobiły Brygadę, zmuszając ją do odwrotu w ciągu zaledwie trzech dni. Porażka ta była powodem do wielkiego wstydu dla Waszyngtonu i jego polityki zagranicznej. Po zwycięstwie Castro stał się jeszcze potężniejszy i wzmocnił kubańskie więzi z ZSRR. W uproszczeniu można by powiedzieć, że Stany Zjednoczone same zaprosiły Moskwę do gry o Kubę – której najgroźniejszym momentem był późniejszy o rok kryzys, gdy dwa atomowe mocarstwa znalazły się o krok od wojny.

Prezydent USA John F. Kennedy ogłasza blokadę morską Kuby, 22.10.1962 r.
Prezydent USA John F. Kennedy ogłasza blokadę morską Kuby, 22.10.1962 r. © East News | East News

ZAPACH PORAŻKI O PORANKU

Scenariusz z wojną podszytą ideami budowania nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa powtórzył się w Wietnamie. Kraj był okupowany przez Francuzów, którzy ponieśli klęskę w wojnie z komunistami. Skończyło się to podziałem Wietnamu między komunistów i antykomunistów, którzy udawali liberalnych demokratów, by uwieść amerykańską duszę. Byli to jednak ambitni ludzie, którym zależało na utrzymaniu władzy, dlatego wykorzystali antykomunizm, by wciągnąć Amerykanów w wojnę - a tym samym zapewnić sobie ochronę.

Wojna na Półwyspie Indochińskim, która trwała od 1955 r. (w latach 1956-1960 Stany Zjednoczone udzielały wsparcia pod postacią nielicznych doradców wojskowych, dopiero w 1964 r. zwiększono łączną liczbę wojsk USA w tym kraju do 21 tys.) przez prawie 20 lat, to niekończące się walki na ziemi i kampania powietrzna, której celem było złamanie morale Wietnamczyków, tak jak wcześniej USA złamały morale Niemców i Japończyków. Ale tym razem amerykańska inwazja miała też na celu stworzenie rządu, który moralnie odrzuciłby komunizm i przyjął liberalną demokrację. Tak długo, jak komuniści walczyliby dalej, USA by przegrywały. Nigdy nie udałoby się zredukować stanu armii komunistycznej Północy do stanu Wehrmachtu w 1945 r., jeżeli ZSRR cały czas by wspierał Hanoi.

Sajgon, 30.04.1975 r., ewakuacja ambasady USA w Wietnamie Południowym
Sajgon, 30.04.1975 r., ewakuacja ambasady USA w Wietnamie Południowym © East News | Nick Wheeler, SIPA

Problem w Wietnamie polegał na niespójności aspektów strategicznych i moralnych całej operacji. Strategia wzywała do pokonania wrogiej armii i transformacji społeczeństwa. Gdzieś w tym krył się sprzeciw wobec rozprzestrzeniania się komunizmu, ale nie było jasności i konsekwencji w tym, czy Półwysep Indochiński jest właściwym miejscem do walki ze światowym komunizmem i czy Ameryka dysponuje jednak wystarczającą siłą militarną, by wymusić zmiany moralne. Komunizm rozprzestrzeniał się gdzie indziej, dlaczego więc wybrać Wietnam jako miejsce walki? Stany Zjednoczone miały powód, by walczyć z Japończykami na Pacyfiku, bo Japończycy byli gotowi do inwazji na amerykańską ziemię.

W przypadku Wietnamu w ogóle nie było o tym mowy, a powody prowadzenia wojny dynamicznie się zmieniały, co się potem powtórzyło w ciągu 20 lat afgańskiej kampanii. Dlatego amerykańską strategią wobec braku realnego zagrożenia dla kontynentalnych Stanów Zjednoczonych zmęczyło się społeczeństwo. Wojna nie dawała politycznego poparcia prowadzącym ją rządom.

Waszyngton przegrał Wietnam. Ale z amerykańskiej perspektywy świat toczył się dalej. Aż wreszcie to Ameryka została znów zaatakowana.

11 września 2001 r., wojskowy śmigłowiec unosi się nad zrujnowanym w zamachu Al-Kaidy skrzydłem Pentagonu
11 września 2001 r., wojskowy śmigłowiec unosi się nad zrujnowanym w zamachu Al-Kaidy skrzydłem Pentagonu © Getty Images | Stephen J. Boitano

Lekcja z II wojny światowej jest taka, że należy kontrolować, jak, gdzie i po co prowadzi się wojnę. Kiedy ZSRR najechał Afganistan, USA wspierały i zbroiły ruch oporu. Stany Zjednoczone jednak zawczasu nie dostrzegły, że wrogowie komunistów spod Hindukuszu w Afganistanie dzielili z nimi nienawiść do Moskwy, ale już nie przywiązanie do demokracji liberalnej i po zachodniemu pojmowanych praw człowieka.

Gdy 11 lat po upadku ZSRR, 11 września 2001 r., nowoczesną wojnę Stanom Zjednoczonym wypowiedziało nie państwo, a organizacja terrorystyczna, Ameryka znów nie była gotowa.

TEMAT LEKCJI: WOJNA. USA ZGŁASZAJĄ NIEPRZYGOTOWANIE

Dominic Tierney przypomina, że ówczesny prezydent USA George W. Bush rozpoczął ofensywę w Afganistanie ledwie miesiąc po zamachach 11 września. Powód był prosty: to talibowie udzielili schronienia Osamie bin Ladenowi i innym przywódcom Al-Kaidy, czyli bezpośrednim sprawcom zamachu w Nowym Jorku.

Celem nowej amerykańskiej wojny było zatem na początku zniszczenie grupy terrorystycznej oraz wyrzucenie radykalnych islamskich fundamentalistów z Afganistanu. Zdaniem Tierney’a ta misja z dzisiejszej perspektywy skończyła się porażką. Drobne sukcesy z jej początku nie mają w 2021 r. znaczenia.

- Ameryka nie poddała się talibom, ale była to strasznie kosztowna 20-letnia kampania, zarówno pod względem ofiar w ludziach, jak i wydanych dolarów, a końcowy rezultat jest taki, że islamscy ekstremiści znowu zdobyli władzę w Kabulu. W pierwszych dniach kampanii panowało poczucie zwycięstwa, ponieważ niewielka liczba żołnierzy była w stanie wyprzeć radykałów. Ten miraż ośmielił Busha i natchnął do wojny w Iraku, która zaczęła się dwa lata później - dodaje Tierney.

Operacja "Pustynna Burza", czyli pierwsza wojna w Iraku, militarnie wygrana przez USA, które jednak pozostawiły Saddama Husajna przy władzy. W 2003 r. Amerykanie wrócili do Iraku z inwazją na pełną skalę. Koszmarne skutki tej wojny trwają na Bliskim Wschodzie do dziś. Na zdjęciu myśliwce F-16A Fighting Falcon, F-15E Strike Eagle i F-15C Eagle, lecące nad płonącymi polami naftowymi Kuwejtu w 1991 r.
Operacja "Pustynna Burza", czyli pierwsza wojna w Iraku, militarnie wygrana przez USA, które jednak pozostawiły Saddama Husajna przy władzy. W 2003 r. Amerykanie wrócili do Iraku z inwazją na pełną skalę. Koszmarne skutki tej wojny trwają na Bliskim Wschodzie do dziś. Na zdjęciu myśliwce F-16A Fighting Falcon, F-15E Strike Eagle i F-15C Eagle, lecące nad płonącymi polami naftowymi Kuwejtu w 1991 r. © East News

Ale z czasem ujawniły się dwa podstawowe problemy: po pierwsze, talibowie cieszyli się znacznym poparciem wśród ludności pasztuńskiej, a po drugie, Pakistan był azylem, w którym mogli się schronić i odzyskać siły przed powrotem na wojnę.

Amerykański ideał kontrolowania i inicjowania wojny został utracony w taki sam sposób, jak w Wietnamie. Coś trzeba było zrobić. Skoro już Stany Zjednoczone zostały wciągnięte w wojnę, to trzeba było zniszczyć Al-Kaidę. To się nie udało. Zraniwszy ją, ale nie zniszczywszy, USA czuły się zmuszone do dalszego zaangażowania. Aby pozostać zaangażowanym, należało podjąć pewien stopień ofensywnych działań wojennych, aż do momentu, gdy konieczne stało się stworzenie nowego rządu, który podzielałby liberalno-demokratyczne wartości Ameryki. Innymi słowy, kolejne tradycyjne społeczeństwo zostałoby przekształcone, ale bez zniszczeń na poziomie II wojny światowej.

Strategiczne i moralne cele znowu zderzały się ze sobą. Strategicznie Afganistan był ogromny i żadne siły nie były w stanie kontrolować więcej niż ułamek kraju. Moralnie - Afgańczycy mieli swój własny porządek polityczny, który cenił liberalną demokrację mniej więcej tak bardzo, jak ceni ją marksizm-leninizm.

Tymczasem świat przyzwyczaił się do amerykańskich interwencji wojskowych. Najpierw je potępia, a następnie w poczuciu moralnej wyższości pociesza się, że je potępił.

ZBYT SILNE, BY WYGRAĆ

Ale przegrywanie wojen po latach walki - lub pozostawanie w wojnach, które się przegrywa - nie ma większego sensu. Stany Zjednoczone muszą kontrolować, gdzie i jak prowadzić wojnę. "Wojna moralna" na dobrze znanym terenie i z odpowiednią do niego bronią potrafiła być skuteczna, natomiast na nieznanym terenie i z nieodpowiednią bronią jej skuteczność - jak widać po kolejnych porażkach - drastycznie spada.

Paradoksalnie, amerykańska potęga jest sama w sobie częściowo przyczyną serii przegranych przez Stany Zjednoczone wojen. Po 1945 roku ta odkryta na nowo po latach izolacji w zachodniej hemisferze potęga stworzyła nieustanną pokusę użycia siły i skierowała amerykańskie wojska w stronę odległych konfliktów. Waszyngton wybrał jednak niefortunny moment, by odkryć w sobie interwencjonistę. Natura globalnych działań wojennych zmieniła się w sposób, który sprawił, że kampanie wojskowe stały się w najlepszym wypadku brzydkie, a w najgorszym - nie do wygrania.

Materialna siła Ameryki ma jeszcze jedno przekleństwo. Dla globalnego hegemona każda wojna jest tylko jednym z wielu konkurujących ze sobą zobowiązań w zakresie bezpieczeństwa na całym świecie. Dla wroga natomiast konflikt jest rywalizacją na śmierć i życie, która zajmuje całą jego uwagę. Dla Amerykanów Korea, Wietnam, Kuba, Afganistan czy Irak to wojny lokalne, którą prowadzą, bo chcą, a dla walczących z Amerykanami - wojna totalna, którą owi walczący prowadzą, bo muszą. Stany Zjednoczone mają większą siłę, ich wrogowie mają większą siłę woli.

To błędne koło postanowił przerwać - za ogromną cenę - Joe Biden.

Prezydent USA Joe Biden jest w ogniu krytyki w związku z chaotycznym wycofaniem Ameryki z Afganistanu
Prezydent USA Joe Biden jest w ogniu krytyki w związku z chaotycznym wycofaniem Ameryki z Afganistanu © GETTY | Bloomberg

KONIEC ZABAWY W WOJNĘ

Z chaotycznego finału 20-letniej wojny w Afganistanie wyłania się nowa koncepcja dyplomacji USA, którą już ochrzczono mianem Doktryny Bidena. To polityka zagraniczna, która unika wiecznych wojen i budowania demokracji liberalnej w odległych krainach, a zamiast tego jednoczy sojuszników Stanów Zjednoczonych przeciwko ich głównym wrogom.

Prezydent zdefiniował swoją koncepcję 31 sierpnia, w budzącym kontrowersje przemówieniu z Białego Domu. Ogłosił wówczas koniec "ery wielkich operacji wojskowych mających na celu radykalną transformację innych krajów" i zamiast tego zaproponował - jak to określił - "lepszy sposób ochrony amerykańskich interesów na całym świecie" poprzez dyplomację, chirurgiczne działania antyterrorystyczne i dopiero w razie potrzeby używanie regularnego wojska.

Doktryna Bidena uważa Chiny za głównego wroga i konkurenta Ameryki, Rosję widzi jako czynnik zakłócający i destabilizujący, a Iran i Koreę Północną jako zagrożenie bronią jądrową. Terroryzm zaś jako problem sięgający daleko poza Afganistan i poza zagrożenie czysto militarne – Amerykanie musieli uwzględnić w nowej strategii eskalację cyberterroryzmu.

Niechęć Bidena do długotrwałego i mozolnego budowania demokracji tam, gdzie jej w praktyce nigdy nie było - jak np. pod Hindukuszem - nie jest niczym nowym. Jako senator głosował za wojnami w Afganistanie i Iraku, ale szybko zniechęcił się do tych przedsięwzięć. Jako wiceprezydent w rządzie Baracka Obamy długo naciskał na wycofanie wojsk. Wtedy się nie udało, a historia zapamięta prezydenturę Obamy - oprócz wielu innych powodów - również ze względu na zakończone sukcesem polowanie na Osamę Bin Ladena.

Prezydent Biden otoczył się dziś doradcami do spraw bezpieczeństwa narodowego, którzy wcześniej pomogli mu ukształtować jego obecny pogląd na to, jak realizować amerykańskie interesy za granicą. Szef dyplomacji Antony Blinken był jego doradcą, gdy Biden zasiadał w Senacie, a Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, wspierał go w czasach wiceprezydentury. Nawet Colin H. Kahl, wiceszef Pentagonu, jest od wielu lat bliskim współpracownikiem obecnej głowy państwa.

Krytycy twierdzą, że w rezultacie doktryna Bidena jest tworzona przez grupę podobnie myślących osób, będących w dużej mierze po tej samej stronie, co ich szef. Jednak ta jedność oznacza, że sojusznikom i przeciwnikom trudniej jest wykorzystywać różnice w wewnątrz rządu. Czas pokaże, co ta rewolucyjna zmiana przyniesie.

Źródło artykułu:WP magazyn
usajoe bidenafganistan
Komentarze (529)