"Wlazł na sedes i skoczył"
"Więzienie nauczyło mnie czujnie spać. Dlatego gardłowe bulgotanie w toalecie od razu mnie obudziło. Podskoczyłem, rzuciłem się do drzwi, szarpnąłem za klamkę...
W toalecie lampa zabezpieczona jest mocną, metalową klatką. Cała ta konstrukcja znajduje się 2,5-3 metry nad podłogą. Do niej - widzę - przymocowany jest sznurek z rozerwanego prześcieradła, a na nim - Artiom. Najwyraźniej wlazł na sedes i skoczył. Ale sznurek się lekko rozciągnął i jego nogi, dosłownie koniuszkami palców, dotykały ziemi.
On chrypi, widać, że już nic do niego nie dociera. Rzuciłem się w jego stronę, objąłem, jedną ręką go podnosiłem, a drugą próbowałem zrzucić sznur z jego szyi. Zabrakło mi sił. Niby nie taki ciężki, ale gdy zawisł bez życia - nie mogłem go podnieść. Musiałem użyć dwóch rąk, podniosłem go trochę wyżej, mógł teraz oddychać. Krzyczę półgłosem (żeby straż nie przybiegła): - Chłopaki, na pomoc!
Ta minuta w objęciach z półtrupem wydawała mi się jedną z najdłuższych w moim życiu... W końcu obudzili się pozostali więźniowie, podskoczyli, razem zdjęliśmy go z pętli. Położyliśmy na podłodze, ktoś zaczął uciskać klatkę piersiową - zakaszlał, zaczął oddychać, zwymiotował - koniec, żyje.
Rano daliśmy mu szalik, żeby omotał nim szyję. Ale nadzorcy, rzecz jasna, zauważyli siniak i wkrótce wezwali Artioma 'z rzeczami'. Administracja nie lituje się nad samobójcami. Psują statystyki. Za nieudaną próbę samobójczą - izolatka, znak 'samobójca' na piersi, odmowa warunkowego przedterminowego zwolnienia" - historia Atrioma jest wstrząsająca.