"Można sprawę tak zaplątać, żeby prawda nie wyszła na jaw"
Historia miała swój dalszy ciąg. Autor w książce pisze: "W aktach mowa jest o 45-letnim mężczyźnie, który trafił do więzienia z powodu butelki wina. Zwyczajny człowiek - wypił, było mu mało, nie miał pieniędzy na więcej, wszedł do supermarketu i po pijaku chwycił z półki dwie butelki. Jak na złość było to bardzo drogie wino. Przypadkiem trafiło na ogólnodostępną półkę. Mężczyzna został zatrzymany przy kasie, wezwano milicję (policją stała się później), a ponieważ butelka kosztowała powyżej dwóch i pół tysiąca rubli, odesłano go do aresztu.
W więzieniu odezwała się stara rana, przenieśli go do więziennego szpitala, gdzie przeleżał kilka tygodni. Przeniesiono go do kolejnego więzienia, znów trafił tam do szpitala. Po tygodniu odkryto, że ma złamane 19 żeber. Minął jeszcze tydzień i umarł z powodu uszkodzenia śledziony. W rezultacie ceną za te cholerne butelki stało się ludzkie życie. Co ma z tym wspólnego Wołodia?
Trafił do tego samego szpitalika co tamten nieszczęsny mężczyzna, ale nigdy się nie spotkali - do cel wchodzą jedynie klawisze i lekarze. Ale w aktach napisano, że to Wołodia, dwoma uderzeniami pięści, złamał mężczyźnie 19 żeber. Każdy, kto ćwiczy boks czy karate, powie, że to niemożliwe. Można za to złamać żebra, jeśli się przemaszeruje ciężkimi specnazowskimi buciorami po leżącym na podłodze chorym więźniu, który podpadł.
Niemożliwe jest przewiezienie człowieka po takim pobiciu z jednego więzienia do drugiego, a zwłaszcza z jednego do drugiego szpitala, tak by nikt niczego nie zauważył. Można za to sprawę tak zaplątać, żeby prawda nie wyszła na jaw.
Sprawa pobicia, a potem śmierci więźnia 'wisiała' prawie dwa lata, aż w końcu przyszedł na nią czas, bo zdarzył się sprzyjający zbieg okoliczności: prośba, by jeszcze zatrzymać człowieka za kratami, i stara sprawa, która czekała na rozwiązanie. Reszta to już kwestie techniczne: bierze się dwóch doświadczonych kryminalistów, jednego siedzącego razem z zabitym, drugiego z sąsiedniej celi. Tłumaczy się im, jaki mają wybór (pogrążą tego, którego się im wskaże, albo... Dzięki temu okazuje się, że jeden 'widział', a drugi 'słyszał', co trzeba. To wystarczy. Teraz do sądu!
W ciągu ostatnich dni Wołodia był w ciężkim stanie. Śledczy przekonywał go, żeby przyznał się do winy. - Posiedzisz tylko trochę dłużej. A jak się nie przyznasz - dostaniesz maksymalny wymiar kary. Radził się mnie. Potwierdziłem, że to, o czym mówi śledczy, jest bardzo prawdopodobne. - A co wybierzesz? To już sprawa twojego sumienia.
Wołodia nie przyznał się do winy. - Nie mógłbym później spojrzeć w oczy przyjaciołom ani rodzinie - powiedział mi. Mój proces się skończył i o wyroku w jego sprawie dowiedziałem się już po wywiezieniu do łagru w Karelii. Był do przewidzenia".