Nie żyje ojciec Złotego Pociągu. Gdyby nie on, historia nie trafiłaby do mediów
Tadeusz Słowikowski jako pierwszy opowiadał o możliwym istnieniu pociągu, który może zawierać skarby wywiezione przez nazistów z Wrocławia. Sporą część swojego życia poświęcił na poszukiwania. Zmarł w wieku 90 lat. - To był ojciec Złotego Pociągu - mówi Joanna Lamparska, dziennikarka, pisarka i podróżniczka.
23.09.2021 17:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przed kilkoma laty media w Polsce zelektryzowała wiadomość o Złotym Pociągu, który miał znajdować się pod Wałbrzychem i skrywać skarby wywiezione przez Niemców z Wrocławia. Prace w rejonie linii kolejowej prowadzili Piotr Koper i Andreas Richter. Temat stał się tak gorący, że zainteresowały się nim media na całym świecie.
Niewielu jednak wie, że historia Złotego Pociągu zaczęła się od Tadeusza Słowikowskiego - emerytowanego górnika z Wałbrzycha, który w młodzieńczych latach usłyszał historię o ukryciu w rejonie cennych przedmiotów. Słowikowski poświęcił swoje życie na rozwikłanie tej zagadki. Teraz odszedł jednak na wieczną szychtę.
- On do końca był przekonany, że Złoty Pociąg istnieje - mówi Joanna Lamparska, dziennikarka, pisarka i podróżniczka, która miała okazję go poznać.
Tadeusz Słowikowski nie żyje. Trudne doświadczenia z okresu wojny
Życie Tadeusza Słowikowskiego od początku było niezwykłe, ale też pełne dramatów. Jeszcze przed II wojną światową jego ojciec wyjechał do Francji do pracy w kopalni. Po kilku miesiącach ściągnął do siebie żonę w ciąży i starsze dziecko. To właśnie tam narodził się Tadeusz. Jednak na zachodzie Europy wytrzymali ledwie kilka lat. Wrócili do Polski, a głowa rodziny zakupiła dorożkę i w ten sposób zarabiała na utrzymanie żony i dzieci. Aż nadszedł rok 1939 - Słowikowski senior trafił na wojnę, następnie do obozu jenieckiego, ale udało mu się później wrócić do rodziny.
Emocjonalny apel uchodźcy do polskiego rządu
Mniej szczęścia miała jego małżonka - Stefania. W styczniu 1943 roku do ich mieszkania wtargnęli gestapowcy. Matka Tadeusza trafiła do obozu w Oświęcimiu. Zmarła tam po kilku miesiącach. - Pewnie szukali ojca, ale że go nie było w domu, to przeżył. Z tego samego powodu i ja ocalałem - mówił wałbrzyszanin w książce "Złoty pociąg", której autorką jest Joanna Lamparska.
Słowikowski resztę wojny spędził z bratem w Prusach - u oficera z czasów I wojny światowej, który nienawidził Adolfa Hitlera. - Ten mój oficer to był dobry człowiek, mimo że Niemiec (...). Ale ja przez mamę Niemców nienawidziłem - dodawał.
Gdy Tadeusz Słowikowski pogodził się ze śmiercią matki, dotarła do niego informacja, że w Niemczech mieszka kobieta o takim samym imieniu i nazwisku, jak jego rodzicielka. Postanowił to sprawdzić. Pod koniec lat 90. wybrał się do zachodnich sąsiadów. Okazało się, że Stefania Słowikowska zmarła trzy lata wcześniej. Czy była to jego matka? Najprawdopodobniej nie. Kobieta w momencie śmierci miała 83 lata.
- Moja mama urodziła się w 1902 roku, byłaby teraz znacznie starsza. Może jakaś esesmanka podszyła się pod jej tożsamość? - zastanawiał się ojciec Złotego Pociągu.
Po II wojnie światowej przyjechał do Wałbrzycha. Jego brat pracował już w kopalni, a w tym rejonie Polski po zakończeniu działań wojennych brakowało górników. Polacy z Francji byli idealnymi kandydatami. Zwłaszcza że spora część z nich miała poglądy lewicowe. Jednak Słowikowski był inny. Wolał żyć na Zachodzie, stąd też trzykrotnie podejmował się próby ucieczki z Polski. Trafił nawet do zakładu poprawczego w Studzieńcu obok Żyrardowa, gdzie poznał Jacka Kuronia.
Złoty Pociąg. Skąd wzięła się legenda?
Przy okazji drugiej ucieczki, oczekując na transport w niemieckim Dreźnie, poznał mężczyznę, który podczas wojny pracował w Wałbrzychu. Opowiadał Tadeuszowi, jak esesmani zabierali różnych wartowników i więźniów do pracy, z której często nie wracali.
Kilka lat później Słowikowski zatrudnił się w kopalni "Thorez", gdzie znów miał do czynienia ze starszymi Niemcami. Zostali na stanowiskach, bo komuniści potrzebowali fachowców i nie mogli nagle wyrzucić z pracy wszystkich ekspertów. Jeden z nich podczas działań wojennych był pomocnikiem maszynisty. Zdążył dobrze poznać linię kolejową między Wałbrzychem a Świebodzicami.
W trakcie II wojny światowej dróżnicy obsługujący tę trasę zostali przesiedleni. W ich miejsce ściągnięto wojskowych inwalidów. Nie pochodzili z regionu Wałbrzycha, po zakończeniu walk mieli wrócić do domów i nie zdradziliby żadnych sekretów. Aby było ciekawiej, rejony wokół torów zagrodzono, a cywilom zabroniono się tam zbliżać.
Pociąg jadący na trasie Świebodzice-Wałbrzych pokonuje 107-metrową różnicę poziomów. Przez moment jedzie przez wąwóz. Tam jeden z Niemców, późniejszych rozmówców Słowikowskiego, zauważył mur oddzielający tory od zbocza wąwozu. Gdy wszedł na lokomotywę, dostrzegł bramę. Za nią znajdować się miały dwa pociągi. Jednak nikt później tego nie potwierdził.
Mania Złotego Pociągu
- Poznałam pana Tadeusza, kiedy wiele lat temu rozkopał z kolegą nasyp, gdzie miał być ukryty Złoty Pociąg. Kiedy go stamtąd przepędzono, był przekonany, że to tajne służby, że nikt nie chce, aby ujawnił prawdę o tajemnicy - wspomina Joanna Lamparska.
W pewnym momencie idea poszukiwania i znalezienia Złotego Pociągu owładnęła Tadeuszem Słowikowskim. - To było jak szaleństwo. On nawet zrobił makietę, jak mógł wyglądać ten pociąg - dodaje dziennikarka i pisarka.
Kiedy media odkryły historię, po drodze zmieniały się nazwy pociągu - raz był to pociąg pancerny, potem pociąg nazistowski, aż w ostatnich latach nazwano go Złotym Pociągiem.
Tadeusz Słowikowski miał jednak swoje zasługi dla Wałbrzycha. Doprowadził do ekshumacji tajemniczej mogiły z czasów II wojny światowej w okolicy Zamku Książ. - Historię o Złotym Pociągu jednak uwielbiał, po prostu nią żył. Często, kiedy o niej mówił, to jego żona przykładała palec do głowy i kręciła kółka, sugerując, że jest pod tym względem szalony - opowiada Lamparska.
Chociaż prace prowadzone w ostatnich latach przez Piotra Kopra i Andreasa Richtera nie przyniosły przełomu i nie odkryto Złotego Pociągu, to Tadeusz Słowikowski pozostawał wierny swojej idei. - Jak skończyła się ta cała sprawa, zrobiono konferencję prasową i ogłoszono, że chociaż nie ma pociągu, to może tam być jakiś tunel, pan Tadeusz i tak był zadowolony, bo wierzył, że skoro jest tunel, to i pociąg może w nim przecież stać - podsumowuje autorka książki na ten temat.