"Misiaczku, będzie okej". Siostrzeniec Morawieckiego mówi o zachowaniu policjantów
Franek Broda, siostrzeniec premiera Mateusza Morawieckiego, został zatrzymany po niedzielnej demonstracji ws. pozostania Polski w Unii Europejskiej. Zdaniem nastolatka, mundurowi byli niezwykle brutalni. - Rzucili mnie na glebę i skuli. Potem jeden stanął na moich plecach i kopnął mnie w głowę - mówi.
W ubiegłą niedzielę w miastach w całej Polsce odbywały się demonstracje wyrażające poparcie dla pozostania Polski w Unii Europejskiej. W ten sposób środowiska opozycyjne zareagowały na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że niektóre zapisy Traktatów o UE są niezgodne z polską Konstytucją.
Największy protest odbył się w Warszawie na placu Zamkowym. Tam pojawił się m.in. siostrzeniec Mateusza Morawieckiego - Franek Broda. Młody aktywista z Wrocławia znany jest z poglądów sprzecznych z tymi, które reprezentuje jego wujek i regularnie pojawia się m.in. na wiecach poparcia dla społeczności LGBT.
"Misiaczku, będzie okej". Siostrzeniec Morawieckiego mówi o zachowaniu policjantów
Franek Broda podczas niedzielnego protestu został brutalnie zaatakowany przez policjantów. 18-latek twierdzi, że został brutalnie rzucony na ziemię i kopnięty w głowę. - Popychali mnie na bok ulicy, rzucili na brzuch, następnie dwóch policjantów przycisnęło mnie do gleby, zakładając kajdanki. Jeden z nich stanął na moich plecach i powiedział "misiaczku, będzie okej", następnie kopnął mnie w głowę - zdradził "Wyborczej" młody wrocławianin.
"Oszustwo budżetowe". Były minister finansów komentuje głośny wywiad money.pl
Bardzo szybko młodego aktywistę otoczyła grupa złożona z kilkunastu policjantów. Przez kilka minut Franek Broda leżał na ziemi. - Nie szarpałem się, żeby nie mieli argumentu, że byłem agresywny. Kilkakrotnie informowałem, że ręce mi drętwieją, bo zbyt mocno mnie skuli. Jeden z nich się zaśmiał - dodał.
Gdy inni manifestanci próbowali dostać się do aktywisty, policja użyła gazu. Ostatecznie Franek Broda został zabrany do radiowozu, tam też doszło do przeszukania. - Pod koniec kierowca radiowozu sam przyznał, że jestem zbyt ciasno skuty i lekko poluzował kajdanki, przycinając mi rękę przy okazji - dodał.
Broda dostał mandat za użycie środków pirotechnicznych. Aktywista odpalił bowiem racę podczas spaceru w kierunku siedziby PiS na ulicy Nowogrodzkiej. Wrocławski aktywista nie zamierza tak zostawiać sprawy. Ma za sobą obdukcję lekarską, która wykazała siniaki na klatce piersiowej. W rozmowie z "Wyborczą" zapowiedział skierowanie zawiadomienia do prokuratury. Jego zdaniem, policjanci mogli popełnić przestępstwo podczas interwencji z jego udziałem. Nie poinformowali go m.in. o przysługujących mu uprawnieniach.
Policja reaguje na słowa Franka Brody
Do doniesień o brutalnej interwencji względem Franka Brody odniósł się rzecznik KSP policji nadkomisarz Sylwester Marczak. - Obejrzałem kilka nagrań z czynnościami dotyczącymi pana Brody i nie widziałem momentu, by był kopany. Policjanci używali kajdanek. Doszło do zatrzymania, nie mam informacji, że miało dojść do pobicia - wyjaśnił Marczak.
źródło: Gazeta Wyborcza, WP Wiadomości