Polska"Wprost": E-kompromitacja

"Wprost": E-kompromitacja

Nie wykorzystaliśmy setek milionów złotych, które Bruksela zaoferowała nam na cyfryzację kraju. Drugie tyle być może będziemy musieli zwrócić. Na e-recepty, e-dowód czy e-kontakt z fiskusem przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka lat. Tak poprzedni rząd przeniósł Polskę w epokę cyfrową - pisze Artur Grabek w nowym numerze tygodnika "Wprost".

"Wprost": E-kompromitacja
Źródło zdjęć: © Kuba Atys / Agencja Gazeta

To, co działo się w ministerialnych gabinetach w końcówce roku, mocno kontrastowało z wcześniejszymi deklaracjami rządu premier Ewy Kopacz, która zapewniała, że Polska jest rekordzistą, jeżeli chodzi o wykorzystanie unijnych funduszy. Ministerstwa w popłochu domykały projekty informatyczne. 31 grudnia 2015 r. był nieprzekraczalnym terminem na rozliczenie środków z unijnej perspektywy finansowej 2007-2013. Za niezamknięte projekty trzeba by Brukseli zwrócić pieniądze. W ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka na informatyzację administracji przewidziano blisko 4 mld zł. Z danych Ministerstwa Cyfryzacji wynika, że udało się rozliczyć ok. 2,6 mld zł. Problem jest z trzema największymi projektami, których kwota dofinansowania przekracza miliard, a których rozliczyć się nie dało.

"Wprost" dotarł do wstępnego audytu projektów informatycznych. Do grudnia spośród 39 realizowanych projektów zakończono tylko 16 inwestycji na łączną kwotę dofinansowania 1,34 mld zł. Kolejne 18 rozliczono w grudniu. Projekty, pod groźbą konieczności zwrotu unijnych środków, uznano za zakończone, choć wiele z nich wymaga dalszych prac, które teraz będą finansowane z krajowych środków. Mimo tego grudniowego zrywu według szacunków z blisko miliarda złotych, które powinny zostać wydane w 2015 r., niewykorzystane może być nawet 450 mln zł. Do tego dochodzi jeszcze 335 mln zł, które Komisja Europejska wycofała w związku z infoaferą. Ale to tylko początek kłopotów, tym razem będących wynikiem urzędniczej ignorancji i niechlujstwa.

Ucieczka w niefunkcjonalność

Wiadomo już na pewno, że w terminie nie uda się oddać do użytku Elektronicznej Platformy Gromadzenia, Analizy i Udostępniania zasobów cyfrowych o Zdarzeniach Medycznych, tzw. platformy P1. Ten realizowany przez podległe Ministerstwu Zdrowia Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia największy i najdroższy projekt miał poprawić jakość usług opieki zdrowotnej i obniżyć koszty jej funkcjonowania przez ograniczenie biurokracji. Elektroniczne recepty miały wyeliminować błędy będące skutkiem ich ręcznego wypisywania i ograniczyć nadużycia. Pacjenci oraz lekarze mieli uzyskać dostęp do elektronicznej dokumentacji medycznej czy wyników badań. E-skierowania miały skrócić kolejki oczekiwania do lekarzy specjalistów. Dodatkowo system miał przypominać pacjentom o wizytach lekarskich czy zbliżających się terminach badań profilaktycznych. To wszystko miało działać już w trzecim kwartale 2014 r. Nie udało się. Kolejny termin oddania zaplanowano na połowę 2015 r. System nie zadziałał do tej pory. Nie udało się
podłączyć przeszło 20 elementów stworzonych przez różnych wykonawców w całość. To dlatego, jak informuje resort zdrowia, by projekt ratować, zgłoszono go Brukseli jako niefunkcjonujący. To furtka, która pozwala wydłużyć termin jego realizacji poza 2015 r. Dostajemy dodatkowy czas, ale pieniędzy już nie. Co to oznacza?

Platforma P1 została wyceniona na ok. 712 mln zł. 600 mln zł wydatków miały pokryć środki unijne. Do tej pory Unia przelała 400 mln zł, a to oznacza, że teraz, aby dokończyć projekt, brakującą kwotę, czyli 200 mln zł, będzie trzeba znaleźć w krajowym budżecie. I to nie jest koniec złych wiadomości dla ministra finansów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że z przekazanych 400 mln zł zakwestionowane zostały wydatki na 100 mln zł. Jeżeli te informacje się potwierdzą, to także tę kwotę trzeba będzie pokryć z budżetu. Nie mamy wyjścia, bo jeżeli projekt nie zostanie dokończony w dodatkowym terminie, będziemy zobowiązani Brukseli zwrócić całą dotację, jaką przekazała na ten cel.

Milena Kruszewska, rzeczniczka MZ, twierdzi, że P1 ma ruszyć do 2020 r., czyli sześć lat po terminie. Pod koniec listopada resort zdrowia rozwiązał umowy z dotychczasowymi wykonawcami i w tym roku planuje ogłosić konkurs na nowego. Podobna sytuacja dotyczy wartego ok. 300 mln zł projektu o nazwie Informatyczny System Osłony Kraju przed nadzwyczajnymi zagrożeniami. ISOK, realizowany m.in. przez Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej (KZGW) i Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, miał być narzędziem wsparcia systemu zarządzania kryzysowego w Polsce, m.in. ostrzegać przed zagrożeniami powodziowymi i innymi zdarzeniami meteorologicznymi, a także wspomagać ochronę i reagowanie w sytuacjach zagrożenia. Miał zacząć działać jeszcze w 2014 r. Nie zaczął i podobnie jak platforma P1 został zgłoszony jako niefunkcjonujący. Kamil Wnuk, rzecznik KZGW, zapewnia, że projekt ruszy w drugiej połowie 2016 r., bo do przygotowania został już tylko… system informatyczny.

System leży i kwiczy

W grudniowym audycie jako zagrożone były wymienione programy e-Podatki i e-Cło, które, jak się okazuje, udało się rozliczyć do końca roku. Jak działają? Oto jeden z łagodniejszych wpisów z branżowego portalu celników na temat uruchomionego niedawno programu, który miał poprawić jakość pracy Służby Celnej i jej klientów rozliczających się z fiskusem: "ZEFIR2 leży i kwiczy w całej Polsce. Sprawą powinny zainteresować się CBA i CBŚP. 32 mln zł wywalone w błoto, a kto i ile wziął w łapę za to informatyczne gówno, możemy się tylko domyślać. Nic w tym syfie nie idzie zrobić. Jak można coś wdrażać, co nie działa!”.

Ten opis potwierdza notatka z zastrzeżeniami dotyczącymi ZEFIR-u, która trafiła do Ministerstwa Finansów. Zgłoszono w niej przeszło 60 nieprawidłowości. Jak się okazuje, po uruchomieniu programu wydajność pracy izb celnych spadła do kilku procent. System mylił numery dokumentów, w tym druki ścisłego zarachowania, błędnie indeksował wpłaty. Wystawiał wezwania do zapłaty osobom, które już rozliczyły się z fiskusem, z drugiej strony pozwalał zamykać sprawy podatkowe osobom nieposiadającym do tego uprawnień.

Wszystko to działo się tuż przed zamknięciem roku budżetowego. Do tej pory nierozliczony jest też program pl.ID, którego wartość to ok. 300 mln zł. Ten także pod koniec grudnia został zgłoszony do Brukseli jako niefunkcjonujący. To dlatego, że w pierwotnej wersji w ramach tego projektu miała powstać elektroniczna warstwa dowodu osobistego, potem z tego pomysłu się wycofano. We wrześniu 2015 r. Komisja Europejska nie zaakceptowała tej modyfikacji i domaga się, by zrealizować pierwotny plan. Za to także będziemy musieli zapłacić z własnego budżetu.

Nierzetelnie, nieaktualnie

Dlaczego mimo tak ogromnych środków i ośmiu lat nie udało się zbudować tych i wielu innych systemów. Nasz rozmówca z Ministerstwa Cyfryzacji: - To była wolna amerykanka. Nie było żadnej centralnej strategii. Poszczególne ministerstwa czy urzędy wymyślały najśmielsze koncepcje informatyczne, nie mając na to pomysłu ani pojęcia, jak to powinno funkcjonować i ile kosztować. Warto przypomnieć, że Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji powstało pod koniec 2011 r., a Komitet Rady Ministrów ds. Cyfryzacji na początku 2012 r.

Tymczasem większość umów na realizację projektów podpisano dużo wcześniej. Jak działał ten system? W audycie możemy przeczytać, że tryb naboru wniosków był spontaniczny, a terminy ich składania bardzo napięte, co wpływało na ich jakość. Na kolejnym etapie nie było lepiej. Bagatelizowano opóźnienia w przygotowaniach do realizacji projektów, bywało, że wykonawcy oszukiwali instytucje kontrolujące. Oszustwa pojawiały się także na etapie prac nad projektami.

"Nierzetelne i nieaktualne dane przekazywane przez beneficjentów utrudniał proces monitorowania, nie pozwalał na właściwą ocenę ryzyka i podjęcie w odpowiednim czasie działań zaradczych dla projektu”, „Beneficjenci do ostatniego momentu potwierdzali możliwość realizacji projektu w terminie”, „Nie było woli po stronie beneficjentów do przekazywania realnych informacji” – to kilka z wniosków audytorów resortu cyfryzacji.

Leszcze, szantaż i cynicy

Jak wyglądała współpraca z wykonawcami projektów? Okazuje się, że zamawiający, czyli administracja, nie mieli mechanizmów, by zweryfikować zasoby kadrowe wykonawców. Że ci zmieniali zakres prac bez żadnych uzgodnień, nie dotrzymywali terminów, zmieniali kierowników i architektów programów, na co także zamawiający nie mieli żadnego wpływu. Wszystko to odbywało się pod presją czasu i szantażu.

– Z pozycji zamawiającego, czyli ministerstwa lub innego urzędu, rozliczenie projektu polegało jedynie na terminowym wykorzystaniu środków i opłaceniu faktur – mówi nasz rozmówca z Ministerstwa Cyfryzacji.

To dlatego, jak czytamy w audycie, wykonawcy dostarczali produkty niskiej jakości lub niekompletne, licząc na to, że w obliczu konieczności rozliczenia projektu obniżone będą kryteria. Audytorzy wprost nazywają to szantażem.

- Prawda jest taka, że ministerialni leszcze zderzyli się z cynicznymi rynkowymi graczami. Problem polega na tym, że w większości projektów wielokrotnie zmienili się ich kierownicy, więc nawet nie wiadomo, kogo próbować pociągnąć do odpowiedzialności - mówi nasz informator z resortu cyfryzacji.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1308)