Wojna z mydlanymi bańkami
Wyborcza bitwa będzie w jeszcze większym stopniu niż cztery lata temu pojedynkiem samotnych liderów.
11.07.2011 | aktual.: 13.07.2011 08:36
Formalnie ruszy w sierpniu, wraz z ogłoszeniem terminu wyborów przez prezydenta. Faktycznie w jakimś sensie kampania trwa cały czas. Po dwóch zeszłorocznych: prezydenckiej i samorządowej, mamy poczucie nieustającej politycznej gorączki. No, ale czym innym są zwyczajowe potyczki, a czym innym walna bitwa. Do tej zaś jeszcze nie doszło, choć słyszymy już szczęk oręża gotujących się wojsk.
Czy wszystko o tej kampanii wiemy? Do niedawna nie zdawaliśmy sobie sprawy na przykład z tego, że Trybunał Konstytucyjny może wywrócić w całości – jako zbyt późno uchwalony – kodeks wyborczy. W takiej sytuacji nie tylko niemożliwe są dwudniowe wybory, a senatorów będziemy wybierać w starych okręgach, ale też wrócą telewizyjne spoty.
Premierzy dla Tuska
Być może po raz ostatni będziemy mieli kampanię w starym stylu. Bez absurdalnych ograniczeń preferujących partię dominującą, czyli Platformę Obywatelską, bo to ona ma najwięcej sposobów, aby dotrzeć do wyborców w inny sposób. Ograniczeń popartych z niewiadomych przyczyn, z entuzjazmem karpi szykujących się na Boże Narodzenie, przez lewicę, PSL i PJN.
Cokolwiek o tej kampanii już jednak wiemy. Ciąży nad nią inna decyzja – znowu obozu rządowego, ale nie podważana w swoim czasie głośno przez opozycję, nawet przez PiS – o wybieraniu w blasku zaangażowania polskich władz w europejską prezydencję. Choć wcześniej przebąkiwano o prze-sunięciu terminu. A to oznacza nie tylko coraz bardziej natrętne wezwania Donalda Tuska i jego współpracowników, aby ograniczać się w krytyce rządzących. To oznacza także, że będziemy mieli innych aktorów kampanii niż tych, do których się przyzwyczailiśmy.
Skoro Bronisław Komorowski chce wyborów 9 października, wielki szczyt unijny w Brukseli odbędzie się już po elekcji. Ale pozostaje cały cykl imprez wcześniejszych. Na przykład na tydzień przed wyborami w Warszawie zbiorą się przywódcy na Forum Partnerstwa Wschodniego. Pojawi się być może nawet dziesięciu premierów. I to oni wspomogą Tuska dużo bardziej skutecznie niż politycy jego partii czy spece od marketingu na zapleczu.
Spece od mowy-trawy
– W interesie PO jest nie tylko, aby kampania trwała jak najkrócej, ale żeby było jej jak najmniej – oceniają spece od wyborczych strategii. Rzecznik PiS Adam Hofman deklaruje, że celem jego partii będzie przekłucie tego balona – pokazanie, że poza europejską mową-trawą jest jeszcze prawo do krytyki. Do przeprowadzenia krytycznego bilansu czterolecia rządów PO. To samo powtarzają przy każdej okazji choćby SLD-owcy.
Ta kampania krótka będzie na pewno. O tym przesądza choćby decyzja Komorowskiego o terminie 9 października. A czy zapowiedzi opozycji zostaną spełnione? Pomińmy już dysproporcje w dostępie do mediów czy naturalną przewagę wynikłą z dzierżenia władzy. Przecież w maju i w czerwcu był czas, aby jeszcze przed prezydencją tworzyć klimat i fakty przydatne w kampanii.
Tymczasem poza kilkoma wystąpieniami Kaczyńskiego nie zobaczyliśmy niczego. No zobaczyliśmy: szkodzącą PiS awanturę wokół wystąpienia ojca Rydzyka w Brukseli, niezrównoważoną żadnym innym przekazem.
– Mamy mało pieniędzy, a pamięć społeczna jest krótka – tłumaczy brak woli, aby wcześniej bić się o wyborców, poseł Hofman.
Machina i wiec
Coś jest w tym argumencie, ale nie chodzi przecież o kosztowne spędy, tylko o tworzenie politycznych faktów. Dołująca kilka miesięcy temu w sondażach, chwilami zagrożona dogonieniem przez partię Kaczyńskiego Platforma dziś znowu dominuje. I nie tylko dzięki monumentalnej konwencji, która była wielką promocją postpolitycznego wezwania Tuska: chodźcie wszyscy do nas, ale i dlatego, że opozycja nie przeciwstawiła tym bańkom mydlanym mocnego komunikatu. Nie próbowała wykreować żadnego politycznego faktu, nawet gdy waliło się na Stadionie Narodowym.
Tajemnica tej dysproporcji tkwi po części zapewne w technice działania. Z moich informacji wynika, że PO posunęła się bardzo daleko w profesjonalizacji i swoistym odpolitycznieniu swoich prac sztabowych.
Poprzednie kampanie były dyrygowane przez zebrania polityków. Obecna przez działające na zapleczu teamy specjalistów. Są w tej chwili aż trzy takie zespoły, trochę ze sobą konkurujące: jeden kierowany przez szefa sztabu europosła z Wrocławia Jacka Protasiewicza, drugi skoncentrowany wokół Jana Krzysztofa Bieleckiego i trzeci – „ministra od PR” Igora Ostachowicza. Jest też najbardziej zakonspirowany czwarty zespół – od politycznej strategii. Jego członkowie to specjaliści od marketingu, socjologowie – politykami wśród nich są tylko Protasiewicz, Bielecki i prawa ręka premiera rzecznik Paweł Graś. Z dala od zgiełku bieżącej polityki przyglądają się rzeczywistości i przekładają na kolejne ruchy.
Na tym tle sztab PiS to pospolite ruszenie polityków. Dobierany według potrzeb partyjnych – na przykład Zbigniewa Ziobrę wprowadzono tam po to, aby nie mógł potem krytykować porażki. Fakt, że Kaczyński na czele tego pospolitego ruszenia postawił wciąż nieśmiało poruszającego się w świecie warszawskiej polityki europosła Tomasza Porębę niekoniecznie musi oznaczać, jak piszą nieżyczliwi, że pogodził się z porażką. Była to raczej recepta na pogodzenie, a po części neutralizację różnych frakcji.
Czy jednak to recepta skuteczna? Chyba nie do końca, co pokazują, mimo pozorów silnej władzy Kaczyńskiego, kolejne inicjatywy Ziobry. Jego wystąpienia w obronie ojca Rydzyka czy na początek prezydencji nie są autoryzowane przez centralę – przyznał to otwarcie portalowi wPolityce.pl poseł Poręba. Zdaniem jednych ambitny Ziobro tylko próbuje budować sobie zaplecze na przyszłość – prawicowym radykalizmem. Zdaniem innych gra na gorszy wynik partii, który może otworzyć drogę do powyborczych rozliczeń obecnego kierownictwa.
Na zapleczu działają oczywiście pojedynczy eksperci, jak pojawiający się na Nowogrodzkiej z badaniami nastrojów socjolog Tomasz Żukowski. Albo dziennikarz Stanisław Janecki, związany z pragmatyczną linią wiceprezesa PiS Adama Lipińskiego. To Janecki organizuje sobotnie spotkanie prezesa Kaczyńskiego z prawicowymi kobietami. Ale ci ludzie nie tworzą zgranego zespołu. Kaczyński radzi się ich dorywczo, a decyzje zapadają przypadkiem.
Bliższa modelowi PiS-owskiego pospolitego ruszenia polityków przemieszanych z pojedynczymi ekspertami jest organizacja sztabu SLD, którego szefem został zaufany Grzegorza Napieralskiego, poseł Stanisław Wziątek. Choć przed rokiem otoczenie lidera okazało się skuteczne w wykreowaniu jego wizerunku, dziś można wątpić, czy takie pomysły jak rozdawanie jabłek przed fabryką wystarczą, aby zatrzymać platformerskiego giganta.
Doradców Napieralskiego obciążają zresztą od początku szkolne polityczne błędy. Rozbicie medialnej koalicji lewicy z PiS grozi dziś wypchnięciem ludzi tego obozu z publicznych mediów, a w obliczu kampanii ta obecność jest bezcenna. PO może się okazać tym razem bezwzględna, jej sztabowcy zapewniają, że traktują SLD jako groźną konkurencję i nie powtórzą już błędu z 2005 r., kiedy oszczędzali PiS jako ewentualnego przyszłego koalicjanta. A jeśli nawet prezydent Komorowski wybroni obecną Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, pozwalając postkomunistom zachować resztki wpływów, to i tak walka w ob-ronie swojej pozycji w mediach skutecznie absorbuje takich ludzi jak Włodzimierz Czarzasty. Naprzeciw opozycyjnych punktów oporu twórcy strategii PO jawią się jako potężna machina. Czy jednak mają wszystkie dane? Czy wiedzą już, jak wygrać?
Oni sami zapewniają, że nie popadają w arogancję i nie lekceważą przeciwnika. – PiS ma zdolność mobilizowania swoich wyborców, większą niż my. Nie upajamy się sondażami i mamy świadomość, że temat prezydencji nie wystarczy, a nawet stwarza pewne zagrożenia. Możliwe, że we wrześniu w naszej kampanii pojawią się inne wątki – mówi tajemniczo jeden z czołowych strategów PO.
Zagrają emocje
O jakie zagrożenia może chodzić? Czy nie o niedawną prognozę Ludwika Dorna przewidującego, że Polaków znudzi i poirytuje rutyna europejskich forów i zjazdów, zwłaszcza przeciwstawiana ich codziennym trudnościom, choćby z komunikacją?
Jakie z kolei nowe wątki wprowadzi w ostatniej chwili Platforma? Możliwe, że sięgnie po prostu, tyle że na pełniejszą skalę niż teraz, po paliwo prowokowania opozycji. Wskazywałaby na to opinia eksperta od politycznego marketingu Eryka Mistewicza. Zgadzając się, że prezydencja nie przesądzi o niczym, Mistewicz przypomina: „Kampanię budują emocje. To będzie mordercza walka o frekwencję. Wyższa frekwencja sprzyja Platformie, a może ją ona osiągnąć, odwołując się do emocji antyprawicowych. PiS-owi zaś trudno na to odpowiadać nie dlatego, że ma gorszy program, a dlatego, że nie panuje nad swoim przekazem”.
Czy PiS znajdzie na to radę? Szef kampanii Tomasz Poręba i rzecznik Adam Hofman zgodnie zapewniają, że będą przedstawiali Jarosława Kaczyńskiego jako lidera broniącego aspiracji różnych grup społecznych zablokowanych przez szczelny system budowany przez PO. Taki wątek pojawił się na spotkaniu prezesa z młodzieżą przy muzyce zespołu Queen czy podczas sobotniego dialogu z kobietami. Równocześnie zaś ma to być kampania rozmiękczająca wizerunek lidera – trochę paradoksalny powrót do ducha z 2010 r. Nieprzypadkowo pojawiło się hasło „Polska najpiękniejszą kobietą w Europie” patronujące kongresowi kobiet i nieprzypadkowo istnieje wizja kolejnych spotkań Kaczyńskiego z różnymi środowiskami – najchętniej w plenerze.
Fałszywy krok
Pytanie tylko, czy wystarczy pomysłów. I czy nie popsuje tego nadgorliwość niektórych polityków tej partii – nie tylko Ziobry. Także tych wykreowanych ostatnio na powrót przez samego Kaczyńskiego, jak Antoni Macierewicz czy Anna Fotyga.
Inny kłopot ma dziś SLD. Jego historyczni liderzy Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski skarżą się, że są wygumkowywani przez triumfującą Platformę, ale czy nie gumkują się sami. Jeśli nie oni, to ich dzisiejsi następcy. Politycy SLD próbują o sobie przypominać grepsem: komiksem czy grą komputerową demaskującą kłopoty Polaków z koleją, ale oceny tych wysiłków są na razie surowe. – To się kojarzy z brakiem powagi. Problem jest gdzie indziej. Polak obudzony o czwartej rano powie, o co chodzi PO, PiS czy PSL. Będzie miał trudności z powiedzeniem, o co chodzi lewicy – diagnozuje Mistewicz.
Możliwe, że trochę w tym przesady. Że lewica znajdzie sposoby, aby o sobie przypomnieć, choćby natrętnie przywoływaną tematyką światopoglądową i obyczajową. Ale coś w tym jest, na razie lewica zlewa się z platformerskim tłem. A to nawet w dzisiejszej polityce, tak bardzo opartej na PR-owskich sztuczkach wciąż podstawowa słabość.
PiS ma kłopot z kontrolą przekazu, SLD z wyrazistością, kampania PSL będzie trochę niszowa, a PJN wszyscy przykryją czapkami. Na tym tle trzymająca większość sznurków w rękach Platforma może się jawić jako teflonowy gigant. A jednak jej sztabowcy nieprzypadkowo zachowują pokorę wobec rzeczywistości – wiedząc z badań, że nastroje Polaków potrafiły się zmieniać jednego dnia o kilkanaście punktów. Czy ktoś potrafił przewidzieć dziadka z Wehrmachtu w roku 2005? Albo tricki PO podczas debaty Tusk – Kaczyński w roku 2007?
Jest to tym istotniejsze, że przywołana na początku walna bitwa będzie w jeszcze większym stopniu niż przed czterema laty wojną samotnych liderów. Politycy PO nawet nie ukrywają, że traktują tę kampanię jako promocję kandydata na premiera bardziej niż całej partii. Po drugiej stronie jest tak samo.
Pozornie więcej słabości ma dziś Jarosław Kaczyński – co prawda jest w dobrej formie, ale starszy, mniej elastyczny, skłonny do kłopotliwych dygresji w wystąpieniach, mający trudności z długimi podróżami wyborczymi w związku z chorobą matki. Tusk jest bardziej zdyscyplinowany i jako premier bardziej chroniony przed wpadkami. Już w ostatnich miesiącach, gdy sporo jeździł po kraju, ale zwłaszcza teraz, gdy będzie się pojawiał głównie w sprzyjających sobie europejs-kich dekoracjach. Ale jest też zestresowany, zmęczony i samotny. I jeszcze jedno łączy go z Kaczyńskim – z otoczenia już dawno wyeliminował ludzi, którzy mogą mu zwracać uwagę na nieprawidłowości, przywoływać go do porządku. Z tego punktu widzenia konsultacje z ekspertami od marketingu mogą się okazać niewystarczające. Choćby dlatego, że nie ma dziś przy nim polityka, kogoś w rodzaju Grzegorza Schetyny, który mógłby mu zwrócić uwagę. Są tylko ludzie, którzy pilnują go przed złymi wiadomościami.
A w takich warunkach łatwo o fałszywy krok…
Piotr Zaremba