Władza boi się drożyzny. Ministry od Hołowni na cienkiej linii, Tusk nie chce "publicystyki w rządzie"

Ministrowie z Trzeciej Drogi wywołują irytację polityków KO, gdy mówią o kluczowych dla Polaków sprawach: emeryturach czy cenach energii. Jesienią rząd może zmierzyć się z politycznym kryzysem wywołanym spodziewaną drożyzną. - Każdy powinien ważyć słowa. Nie ma miejsca na publicystykę w rządzie - mówi jeden z ministrów z formacji Donalda Tuska.

Donald Tusk i ministry z Polski 2050
Donald Tusk i ministry z Polski 2050
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS | East News
Michał Wróblewski

Ministry z Polski 2050 - Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz i Paulina Hennig-Kloska - wywołały zamieszanie w rządzie. Jedna zasugerowała podwyższenie wieku emerytalnego, druga wysłała niejasne sygnały w sprawie cen energii.

Przedstawicielki ruchu Szymona Hołowni mają jednak niezłe notowania w koalicji, poparcie swojego lidera i nie będą "ofiarami" jesiennej rekonstrukcji rządu - wynika z rozmów Wirtualnej Polski.

Nie zmienia to faktu, że Pełczyńska-Nałęcz i Hennig-Kloska - jak słyszymy - wywołały dużą irytację wśród polityków formacji Donalda Tuska swoimi ostatnimi wypowiedziami.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Alergia emerytalna

Minister funduszy i polityki regionalnej w programie Onet Rano stwierdziła, że nie wyklucza, iż wiek emerytalny może zostać w Polsce podwyższony. Stwierdziła, że "wszyscy muszą pracować najdłużej jak się da, a jeśli nic nie zrobimy, emerytury będą znacznie niższe niż dzisiaj".

Gdy słowa te podłapali politycy PiS, minister Pełczyńska-Nałęcz zaczęła się z nich wycofywać. - To zdanie nie jest prawdziwe - stwierdziła, pytana przez Polskie Radio o wcześniejszą wypowiedź.

- To, co ja mówię, to (...) że mamy bardzo poważny problem demograficzny w Polsce. 15 lat temu na jednego emeryta pracowały cztery osoby, teraz niespełna trzy, w 2050 r. - niespełna dwie osoby. Musimy działać już teraz, żeby przyszli emeryci dostawali godne emerytury i żeby nie było niewspółmiernych, nie do wytrzymania obciążeń dla przyszłych pokoleń - tłumaczyła.

Jednoznacznie zadeklarowała przy tym, że Koalicja 15 października nie podniesie wieku emerytalnego.

Czy to uspokoiło nastroje wśród polityków KO? - Pani minister musi wiedzieć, że kwestia wieku emerytalnego to jak chodzenie po linie. Temat wywołuje alergię, to czuła struna. Nie ma mowy o podwyższaniu wieku emerytalnego i nikt nie ma prawa tego sugerować i bawić się w publicystykę - mówi jeden z członków rządu.

Donald Tusk umiejętnie temat wyciszył. On sam wie najlepiej, jak łatwo rozsierdzić Polaków tematem ewentualnego podwyższenia wieku emerytalnego - wszak sam to zrobił. A kilka lat po tym stracił władzę.

I mimo że po cichu wielu polityków obecnej koalicji ma świadomość, iż z punktu widzenia rozwoju państwa i przyszłości obywateli podwyższenie wieku emerytalnego byłoby lepsze, to nikt tego głośno nie powie i żadnych decyzji w tej sprawie nie podejmie. Bo "tak wybrali wyborcy", z których większość jest przeciwna obligatoryjnemu podwyższaniu wieku.

- Polacy chcą wolnego wyboru i my to przyjmujemy - mówią posłowie KO. Nawet ci z liberalnego skrzydła.

Procent czy złoty

Kolejną kwestią, która wywołuje emocje - i to znacznie większe, bo dotyczące sytuacji tu i teraz - jest walka z drożyzną. Gdy spojrzeć na badania różnych pracowni, które pytają Polaków o to, jakie problemy w pierwszej kolejności powinien priorytetowo rozwiązywać rząd, odpowiedzi są jednoznaczne: galopujące ceny energii, podwyżki czynszów, inflacja w sklepach.

Tu oczywiście w pierwszej kolejności powinna odpowiadać minister klimatu i środowiska, bo to ona pilotuje tzw. ustawy osłonowe. Paulina Hennig-Kloska kilka miesięcy temu stwierdziła w jednym z wywiadów, że rachunki Polaków mogą być wyższe o maksymalnie 30 zł, ale już 12 sierpnia w Polsat News stwierdziła, że "maksymalny wzrost energii powinien wynosić 26 proc.".

Gdy wypowiedź ta - cytowana na portalu X przez oficjalne konto telewizji - wywołała burzę, minister klimatu starała się tłumaczyć, że jedno i drugie stwierdzenie nic nie różni. I że 26 proc. to może być właśnie 30 zł. Przedstawiła nawet specjalną grafikę, spierając się przy tym z dziennikarzami.

W rozmowie telefonicznej z Wirtualną Polską dzień później - 13 sierpnia - minister Hennig-Kloska wyjaśniła, że kwota 30 zł odnosi się do gospodarstwa, które zużywa rocznie 2 MWh prądu. I że nie ma sprzeczności między jej kolejnymi wypowiedziami, a dziennikarze "rozliczający" panią minister się mylą lub nie rozumieją sensu jej słów.

Szefowa resortu klimatu zapewniła również, że jest w stałym kontakcie z ministrem finansów, a ostatnia rozmowa z Andrzejem Domańskim o programach osłonowych i cenach energii odbyła się w poniedziałek 12 sierpnia. Minister miał zapewnić ją, że rozwiązania mrożące ceny energii będą ujęte w budżecie państwa na 2025 rok.

Jak słyszymy nieoficjalnie, pomysły przedstawiane przez Paulinę Hennig-Kloskę są determinowane decyzjami Ministerstwa Finansów w tej sprawie. Słowem: to resort Domańskiego de facto decyduje o tym, na jak dużą pomoc osłonową będą mogły liczyć gospodarstwa domowe.

Na razie wszystkie propozycje Hennig-Kloski były akceptowane. - Problem leży jedynie w komunikowaniu pewnych rzeczy - nie kryją rozmówcy z KO.

Marszałek Szymon Hołownia stoi murem za ministrą: - Pani ministra robi wszystko, co możliwe, by ceny energii utrzymać na jak najniższym poziomie, ze wsparciem dla najuboższych. Mamy takie pieniądze, jakie mamy, musimy się liczyć z pieniędzmi Polek i Polaków, musimy jak najłagodniej przejść z sytuacji, kiedy są te ceny zamrożone, do łagodnego ich uwolnienia - powiedział niedawno na konferencji prasowej.

Wypowiedzi minister wywołują kontrowersje
Wypowiedzi minister wywołują kontrowersje© WP | WP

Lanie wody

Równie duże zamieszanie było z cenami wody: najpierw minister infrastruktury Dariusz Klimczak (co wykazał dziennikarz WP Patryk Słowik) zapewniał wiosną, że ceny wody nie wzrosną, a później musiał prostować swoje słowa.

Podobnie było ostatnio: wiceminister infrastruktury z Lewicy Przemysław Koperski stwierdził, że "opłaty za wodę mają być skonstruowane tak, by zachęcić do jej oszczędzania", a potem jego koledzy z partii żartowali w kuluarach, że "nikt nigdy jeszcze tak pięknie nie powiedział tego, że będzie drożej".

Tego typu wypowiedzi docierają do premiera Donalda Tuska, ale szef rządu - jak podkreślają politycy KO - nie jest od tego, żeby strofować każdego polityka koalicji za "każde głupie zdanie".

Według informacji Wirtualnej Polski na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów nie zgłaszał uwag do Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz i Pauliny Hennig-Kloski. - Jeśli szef to robi, raczej w wąskim gronie albo w cztery oczy. Z obiema paniami komunikuje się bezpośrednio - słyszymy od jednego z rozmówców.

Komunikacja to jedno, działania - drugie. Jak wynika z naszych rozmów, koalicjanci obawiają się sytuacji, która czeka Polskę jesienią. Wtedy obywatele mogą zacząć poważnie odczuwać drożyznę, która jest problemem dla każdego rządu. Kilka dni temu money.pl zwracał uwagę, że "hurtowe ceny energii w Polsce należą do najwyższych w Europie". A Polacy otrzymują niebotyczne podwyżki czynszów.

Jak pisaliśmy w WP, Polska znajduje się w tej chwili w niechlubnej czołówce zestawienia państw Europy pod względem cen energii. Według danych Polityki Insight po siedmiu miesiącach bieżącego roku średnia cena hurtowa energii elektrycznej w Polsce wyniosła średnio 90 euro za MWh. Wyższe ceny notowane były w tym okresie tylko w Irlandii (98,68 euro za MWh) i we Włoszech (95-98 euro za MWh). Na przeciwnym biegunie znalazły się stawki w Norwegii i Szwecji - w lipcu hurtowe ceny energii w tych państwach wyniosły średnio od 32 do 39 euro.

W rezultacie rodzimy biznes przestaje być konkurencyjny. Uderza to w polski przemysł i odbija się na całej gospodarce. Przedstawiciele przemysłu - jak pisał money.pl - zwrócili się nawet do premiera. - Grozi nam katastrofa - ostrzegają cytowani przez portal eksperci. Zwracają uwagę, że za zaniedbania dotyczące reform w polityce energetycznej odpowiadają wszystkie rządy. Ale rachunki - nomen omen - spłacają ci, którzy rządzą tu i teraz.

Nowe ceny energii

Od 1 lipca do końca roku obowiązuje nowa cena maksymalna za energię elektryczną dla gospodarstw domowych - 500 zł za MWh netto, bez względu na zużycie energii. Na mocy przepisów obowiązujących do 30 czerwca gospodarstwa domowe płaciły 412 zł za MWh netto do wyznaczonych limitów zużycia. Po ich przekroczeniu cena wynosiła 693 zł za MWh.

Prezes URE zatwierdził nowe taryfy dla tzw. sprzedawców z urzędu na średnim poziomie 622,8 zł za MWh netto, ale dla gospodarstw domowych ceny taryfowe po 1 lipca nie mają znaczenia - będą i tak płacić 500 zł za MWh.

Cena 693 zł za MWh od 1 lipca zostaje utrzymana jako maksymalna cena dla innych, wskazanych w ustawie odbiorców tzw. wrażliwych - to m.in. samorządy, spółdzielnie mieszkaniowe, szkoły, żłobki, szpitale oraz małe i średnie firmy.

Zgodnie z szacunkami Urzędu Regulacji Energetyki, zmiana z dniem 1 lipca zamrożonej ceny z 412 na 500 zł za MWh, w przypadku gospodarstwa domowego o przeciętnym zużyciu energii elektrycznej przełoży się na ok. 14,5 zł na rachunku miesięcznie więcej.

Bon energetyczny

Ponadto, od 1 sierpnia do 30 września można składać wnioski o bon energetyczny - jednorazowe świadczenie pieniężne dla gospodarstw domowych o niższych dochodach. Wysokość bonu będzie zależała od liczby osób w gospodarstwie domowym. Gospodarstwom jednoosobowym będzie przysługiwało wsparcie w kwocie 300 zł, dwu- i trzyosobowym - 400 zł, gospodarstwa liczące od czterech do pięciu osób otrzymają 500 zł, a sześcioosobowe i większe - 600 zł. Jeśli w gospodarstwie domowym wykorzystywane będą źródła ogrzewania zasilane energią elektryczną, wartość bonu energetycznego wzrośnie o 100 proc. W zależności od wielkości gospodarstwa wyniesie zatem od 600 do 1200 zł.

Przy wypłacie bonu obowiązują dwa progi dochodowe: do 2500 zł dla gospodarstw jednoosobowych oraz do 1700 zł na osobę dla gospodarstw wieloosobowych. Przy wypłacie bonu obowiązywać będzie też zasada "złotówka za złotówkę". Oznacza to, że bon będzie przyznawany nawet po przekroczeniu kryterium dochodowego, ale jego wartość będzie pomniejszona o kwotę tego przekroczenia.

Zgodnie z przepisami, wniosek o wypłatę bonu energetycznego trzeba będzie złożyć wójtowi, burmistrzowi lub prezydentowi miasta właściwemu ze względu na miejsce zamieszkania wnioskodawcy. Zgodnie z deklaracjami ministerstwa klimatu, wypłaty świadczeń z tytułu bonu powinny nastąpić pod koniec 2024 r.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rządceny energiidrożyzna
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (1438)