#lexpilot. Witajcie w fabryce alternatywnej rzeczywistości. Kryzys szaleje, więc PiS wzmacnia TVP
Dodatkowe 700 mln złotych, które PiS chce przekazać mediom publicznym w przyszłym roku, służy jednemu celowi - ma być turbodoładowaniem rządowej propagandy. Ponieważ nawet najlepsza propaganda nie działa, gdy nie dociera do odbiorców, rządzący zaprogramują Polakom piloty, żeby każdy usłyszał, że PiS jest "the best".
Od dawna nie było sondażu, który dawałby PiS samodzielną większość. Socjalne programy wprowadzone przez obecny układ rządowy spowszedniały ludziom, ich efekty pożera drożyzna.
Ciągle nie wiemy, jak polska gospodarka przetrwa zimę, media donoszą o drobnych biznesach, zwijających się ze względu na rachunki za prąd i gaz. Niepokojące sygnały zaczynają docierać także z rynku pracy. Politycy PiS muszą się więc zastanawiać: w jaki właściwie sposób wygrać przyszłoroczne wybory?
Jak można się domyślać po tym, co wydarzyło się w ostatnich dniach, liderzy partii uznali, że odpowiedź na to pytanie brzmi: trzeba wzmocnić TVP.
W środę sejmowa Komisja Finansów Publicznych przegłosowała poprawkę do budżetu zwiększającą przewidzianą na 2023 rekompensatę dla mediów publicznych z tytułu utraconych wpływów z abonamentu z 1,995 miliarda złotych na 2 mld 700 milionów. To nie był koniec. Już w czwartek Wirtualne Media doniosły, że w przyjętym w połowie listopada przez Radę Ministrów projekcie Ustawy o komunikacji elektronicznej, nowelizującym m.in. Ustawę o radiofonii i telewizji, znajduje się szereg zapisów z jednym cel: wzmocnić widoczność kanałów TVP w pakietach dostawców płatnej telewizji.
Rząd chce nam zaprogramować kablówkę
Oba projekty mają duży potencjał, by wywołać wściekłość opinii publicznej. Dodatkowe 700 milionów z hakiem na TVP trudno jest obronić w sytuacji, gdy szaleje drożyzna, a państwu coraz wyraźniej kończą się pieniądze.
Niedawno media donosiły przecież, że premier miał polecić ministrom szukanie oszczędności w swoich resortach. Kolejne grupy pracowników sektora publicznego słyszą, że pieniędzy na podwyżki rekompensujące dwucyfrową inflację nie ma i nie będzie. Jak się jednak okazuje, na TVP i inne media publiczne są.
Dodatkowe 700 milionów dorzucone mediom publicznym w tak trudnych czasach budziłoby kontrowersje nawet wtedy, gdyby TVP i Polskie Radio były wysoko oceniane przez całą opinię publiczną, ponad partyjnymi podziałami. Jak wiemy, tak nie jest.
Według badania CBOS z maja tego roku TVP jest najgorzej ocenianą stacją z trzech ogólnodostępnych telewizji w Polsce – wyprzedza ją zarówna Polsat, jak i TVN. Tylko TVP zanotowała w badaniu przewagę opinii negatywnych – źle stację oceniło 43 proc. badanych – nad pozytywnymi (40 proc.).
Te oceny mogą przełożyć się także na społeczny odbiór zmian, jakie rząd chce wymusić na dostawcach telewizji kablowej, cyfrowej i satelitarnej. Przyjęty przez Radę Ministrów projekt zakłada między innymi zwiększenie liczby kanałów TVP, które dostawcy muszą uwzględnić w swojej ofercie. Do już obowiązkowych TVP1, TVP2 i TVP3 dodano TVP Info i TVP Kultura. Z listy zniknęły za to dwie największe stacje komercyjne: Polsat i TVN.
Dla zwykłych widzów najbardziej irytujące może być to, że projekt określa sposób, w jaki ma być zaprogramowany układ kanałów u każdego dostawcy. A konkretnie to, że pierwsze pięć kanałów ma być obowiązkowo ustawione na TVP1, 2, 3, TVP Info i TVP Kultura.
Innymi słowy: rząd chce nam wszystkim na siłę zaprogramować kablówkę, mimo że widzowie takich platform jak cyfrowy Polsat czy Canal+ przyzwyczaili się już do innego układu kanałów.
Pozornie to drobna i nieistotna kwestia, ale fakt, że rząd chce ludziom wchodzić do domów i regulować takie drobiazgi, wywoła irytację, która może jeszcze przynieść zaskakujące polityczne efekty.
Wątpliwości nie ma: chodzi o wybory
Posłowie PiS pytani w czwartek przez dziennikarzy o to, dlaczego konieczne było zwiększenie środków na media publiczne, kluczyli wyraźnie zakłopotani.
Były rzecznik prasowy partii Radosław Fogiel próbował tłumaczyć, że miliony złotych dla mediów publicznych to po prostu naturalna "waloryzacja" związana z inflacją.
Nie jest to "waloryzacja" byle jaka - wyniosła ponad 35 proc. w stosunku do tego roku. W Polsce nie mamy jednak aż tak wysokiej inflacji i chyba trudno spodziewać się, by nawet w najgorszym scenariuszu osiągnęła ona w przyszłym roku zbliżony poziom.
Inni posłowie próbowali przekonywać, że przecież wielkie, jednoczące Polaków przed telewizorami projekty TVP kosztują, np. mistrzostwa świata w piłce nożne w Katarze.
W przyszłym roku nie ma jednak żadnej porównywalnej imprezy sportowej. Są za to wybory parlamentarne. I to jest najpewniej powód, dla którego media publiczne dostają dodatkowe pieniądze.
Spora część z 700 dodatkowych milionów złotych z budżetu państwa posłuży faktycznie jako fundusz wyborczy rządzącej formacji.
Media publiczne, a zwłaszcza TVP, od dawna nie służą bowiem społeczeństwu, ale rządzącej partii. Nie zajmują się dostarczaniem i analizowaniem informacji, tylko polityczną propagandą: podają dalej przekaz rządzącej partii, wychwalają rząd i jego osiągnięcia, atakują opozycję w sposób, który przekracza nie tylko granice tego, czego media w żadnym wypadku nie powinny robić, ale także cywilizowanego sporu politycznego.
Odejście Jacka Kurskiego z TVP nic tu zmieniło – maszyna telewizyjnej propagandy działa dokładnie tak samo, jak w jego czasach. Wystarczy włączyć dowolne wydanie "Wiadomości", by się przekonać.
Dodatkowe 700 milionów trafi na Woronicza i do Polskiego Radia po to, by temu partyjnemu przekazowi włączyć w roku wyborczym turbodoładowanie. Jak widać, PiS musi sobie zdawać sprawę z tego, że po kolejnych czterech latach u władzy nie ma wielu osiągnięć, które mówiłyby same na siebie i do sukcesu w następnych wyborach konieczny będzie ostrzał z ciężkiej propagandowej artylerii.
Zmiany w Ustawie o radiofonii i telewizji też mają wyborczy kontekst: ich celem jest wyeksponowanie przekazu TVP w roku wyborczym.
Bo najlepsza propaganda nie działa, gdy nie dociera do swoich odbiorców. Przymusowe zaprogramowanie kanałów publicznego nadawcy na pierwszych pięciu miejscach w każdej kablówce, platformie cyfrowej, pakiecie telewizji satelitarnej ma zagwarantować, by widz, który siada z pilotem przed telewizorem i zaczyna przerzucać kanały, natknął się przynajmniej na chwilę na przekaz "Wiadomości" TVP1 czy TVP Info.
Granice propagandy
Pytanie tylko, czy wszystko to pomoże za niecały rok w realizacji głównego celu PiS: utrzymania władzy po wyborach.
Propaganda mediów publicznych, nawet wzmocniona dodatkowymi setkami milionów złotych i uprzywilejowanym miejscem na liście kanałów każdego dostawcy płatnej telewizji, ma bowiem swoje granice.
"Wiadomości" TVP 1 oglądało w październiku średnio 2,71 miliona widzów - mniej niż "Fakty" TVN (2,87 miliona). Ilu milionów złotych się nie dołoży, zasięg programu pozostanie ograniczony do podobnego rzędu wielkości.
Wśród widowni TVP Info dominują z kolei emeryci - według badania z jesieni tego roku grupa 60+ to ponad 71 proc. widowni stacji – mieszkańcy wsi oraz osoby o niskim wykształceniu. A więc te grupy, gdzie poparcie dla PiS i tak jest wyższe niż przeciętna. Nawet wzmocniona dodatkowymi setkami milionów złotych TVP nie pozwoli PiS dotrzeć do nowych wyborców – chyba że doszłoby do rewolucji w tym, jak produkowane są informacyjne i publicystyczne treści publicznego nadawcy, na co się nie zanosi.
Jak z kolei wychodzi z wielu bardziej szczegółowych badań, także wyborcy PiS – zwłaszcza ci głosujący na tę partię z przyczyn pragmatycznych, niekoniecznie podzielający jej ideologię – zdają sobie sprawę, że TVP uprawia propagandę.
A gdy ta propaganda zacznie zbyt radykalnie rozchodzić się z rzeczywistością – z rosnącymi cenami, problemami z węglem itd. – stanie się przeciwskuteczna, może nawet zniechęcić do rządzącej partii część jej wyborców.
Oczywiście, błędem byłoby lekceważenie siły mediów publicznych. Doskonale sprawdzają się one jako narzędzie służące do mobilizowania i utwardzania najwierniejszego elektoratu PiS oraz do manipulacji wyborcami z różnych przyczyn – bieda, brak dostępu do internetu, wykształcenie, wiek – słabo radzących sobie z nawigacją po współczesnej infosferze.
Hollywood nazywa się fabryką snów, media publiczne można nazwać fabryką alternatywnej rzeczywistości społecznej, w jakiej skutecznie udało się zamknąć setki tysięcy najbardziej podatnych na wpływ wyborców PiS. Problem dla PiS jest taki, że mieszkańców tej alternatywnej rzeczywistości jest zbyt mało, by przy ich pomocy wygrać wybory. Do zdobycia samodzielnej większości w przyszłym Sejmie nie wystarczy mobilizacja własnej bazy przy pomocy monologów Michała Rachonia, pasków z TVP Info czy materiałów "gwiazd" "Wiadomości" z Danutą Holecką na czele.
By wygrać, PiS musi utrzymać poparcie pragmatycznego wyborcy patrzącego na propagandę TVP w najlepszym wypadku z uśmiechem.
Ten uśmiech łatwo może jednak zniknąć, gdy wyborca ten usłyszy, że z jego pieniędzy znów dokłada się do tego interesu kolejne setki milionów złotych – i to w momencie, gdy znów trzeba liczyć każdego złotego.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski