Księżna Bay Ridge
Tak naprawdę wyglądała druga żona Belforta, Nadine Caridi, w którą na ekranie wcieliła się australijska aktorka Margot Robbie (w filmie nazywa się Naomi). Dziś są rozwiedzeni, ale mieszkają blisko siebie w Los Angeles i wspólnie opiekują się dwójką dzieci - Channy i Carterem. Belfort na życie zarabia prowadząc wykłady i konferencje motywacyjne. Do dziś spłaca pieniądze oszukanym inwestorom.
"Możliwe, że widzieliście ją w telewizji; to ta seksowna blondyna, która próbowała opchnąć wam piwo Miller Lite podczas poniedziałkowych rozgrywek futbolowych; ta, która szła przez park, rzucając psu frisbee. W reklamie mówiła niewiele, ale kogo to obchodziło? Mówiły za nią nogi, nogi i pupa okrąglejsza niż tyłek Portorykanki i tak jędrna, że odbijały się od niej ćwierćdolarówki.
Księżna Bay Ridge należała do kobiet o piekielnym temperamencie. Tak, była prawdziwą księżniczką, Brytyjką z urodzenia, i wciąż miała brytyjski paszport; o tym jakże cudownym fakcie z upodobaniem mi przypominała. Ale było w tym coś bardzo ironicznego, bo tak naprawdę nigdy w Anglii nie mieszkała. Przeprowadziła się na Brooklyn jako małe dziecko i wychowała się właśnie tam, w Bay Ridge, w krainie urywanych spółgłosek i udręczonych samogłosek, w tym malutkim zakątku, gdzie słowa takie jak 'pier...', 'kur...', 'skur...' czy 'ch...' spływały z języka młodych tubylców z poetyckim polotem godnym T.S. Eliota czy Walta Whitmana. To właśnie tam Nadine Caridi - moja trochę skundlona, lecz jakże kochana angielsko-irlandzko-szkocko-niemiecko-norwesko-włoska księżniczka - nauczyła się układać przekleństwa w wiązanki, wiązać je ze sobą jak sznurowadła rolek, takich do jeżdżenia.
Kiedy była wkurzona, słowa wydobywały się z niej z bulgotem godnym cuchnącej gardzieli brooklyńskiego ścieku. A nikt nie umiał wkurzyć jej bardziej niż ja, jej wierny, spolegliwy mąż, Wilk z Wall Street, który przed niespełna pięcioma godzinami leżał w prezydenckim apartamencie hotelu Helmsley Palace ze świeczką w tyłku" - opisuje Belfort w "Wilku z Wall Street".