Wilk z Wall Street

Historia Jordana Belforta, który na ekranie ma twarz Leonardo DiCaprio...

Obraz

/ 13Szokujące szczegóły seksualnych imprez

Obraz
© PAP / Photoshot / Mary Cybulski

"Jeśli zarabiam milion dolarów tygodniowo, podczas gdy przeciętny Amerykanin zarabia w tym czasie tysiąc, to kiedy wydaję na coś 20 tys., odpowiada to 20 dolarom wydanym przez przeciętnego Amerykanina, prawda?" - tak swoją rozrzutność tłumaczy w swojej autobiografii Jordan Belfort, zwany "Wilkiem z Wall Street", który w latach 90. był jednym z najbardziej znanych finansistów na Wall Street. Opowieść Belforta - Żyda, Amerykanina, bogacza, właściciela firmy brokerskiej Stratton Oakmont, którą wydał po wyjściu z więzienia zekranizował Martin Scorsese, a film święci triumfy na całym świecie. Poznaj człowieka, który na ekranie ma twarz Leonardo DiCaprio!

(js)

/ 13Żyd, Amerykanin, bogacz

Obraz
© AFP / Getty Images North America / Michael Loccisano

51-letni dziś Belfort urodził się na Bronksie w żydowskiej rodzinie Leah i Maxa Belfortów. Jego rodzice byli księgowymi. Dorastał w Bayside w Queens. Ukończył Wydział Biologii American University w Waszyngtonie. "Forbes", który w 1991 kreślił jego sylwetkę, pisał, że w wieku 23 lat próbował swoich sił w handlu obwoźnym mięsem i owocami morza na nowojorskiej Long Island. W ciągu kilku miesięcy dysponował już małą flotą ciężarówek, przewożąc ponad 2 tony wołowiny i ryb tygodniowo. Rozwijał się jednak zbyt szybko jak na kapitał, którym dysponował i w wieku 25 lat musiał ogłosić bankructwo. Po porażce w przemyśle spożywczym, uczył się zawodu w kilku domach maklerskich - L.F. Rothschild, D.H. Blair i F.D. Roberts Securities. Szlify zdobywał też w Investors Center, domu maklerskim specjalizującym się w groszowych spółkach, który zatrudniał 850 maklerów i został rok później zamknięty przez SEC.

W latach 90. założył firmę brokerską Stratton Oakmont. Korzystając z braku regulacji prawnych, handlował groszowymi akcjami spółek, które nie weszły na NASDAQ. Potem malwersacje w Stratton Oakmont stały się bardziej wyrafinowane. Wraz z grupą przyjaciół Belfort zbił na nich gigantyczną fortunę.

/ 13"Wilk z Wall Street, to byłem ja, co do joty"

Obraz
© Archiwum prywatne / Facebook

"Miałem mnóstwo przydomków: Gordon Gekko, Don Corleone, Kaiser Soze, nazywano mnie nawet Królem. Ale moim ulubionym był Wilk z Wall Street, bo to byłem ja, co do joty. Wilk w owczej skórze, wilk doskonały: wyglądałem jak młody chłopak, zachowywałem się jak młody chłopak, ale nim nie byłem. Miałem 31 lat, czułem się jak 60-latek i starzałem się jak pies - siedem lat na rok. Ale byłem również bogaty i potężny, miałem wspaniałą żonę i czteromiesięczną córeczkę, uosobienie żyjącego, oddychającego ideału.

(...) Byłem chudy, dobrze umięśniony, ale tak drobny, że aby się zamoczyć, musiałem biegać w kółko pod prysznicem. Przez narkotyki? Zawsze mnie to zastanawiało. Cóż, może i tak, ale wygląd ten do mnie pasował. Miałem tylko 168 centymetrów wzrostu, a pewien bardzo mądry człowiek powiedział kiedyś, że nie można być za bogatym albo za chudym" - tak pisze o sobie we wspomnieniach Jordan Belfort.

/ 13"Rozbierali się do naga i jak zwierzęta zaczynali się piep...ć na oczach coraz liczniejszej widowni"

Obraz
© PAP / Photoshot / Mary Cybulski

W 1991 r. "Forbes" nazwał Belforta "pokręconym Robin Hoodem, który zabiera bogatym, a daje sobie oraz swojej wesołej kompanii maklerów". "Dom maklerski Stratton Oakmont, działający od dwóch lat w Lake Success (Nowy Jork), specjalizuje się we wciskaniu ryzykownych akcji łatwowiernym inwestorom" - pisała dziennikarka magazynu Roula Khalaf.

"Bywało, że dzieciaki z nastoletnim trądzikiem na twarzy, chłopcy dopiero co zaznajomieni z maszynką do golenia, szli na miasto i kupowali sobie dom. Niektórzy byli tak młodzi, że nawet się do niego nie wprowadzali, woląc spać w swoim, z rodzicami. Latem wynajmowali luksusowe rezydencje w Hamptons, wille z podgrzewanym basenem i wspaniałym widokiem na Atlantyk. W weekendy organizowali imprezy tak dzikie i dekadenckie, że prawie zawsze kończyły się interwencją policji. Grały na nich suto opłacane kapele, didżeje puszczali płyty, młode Strattonetki tańczyły topless, striptizerki i prostytutki były traktowane jak goście honorowi, dlatego - co nieuchronne - w którymś momencie kilku młodzików rozbierało się do naga i jak zwierzęta w zagrodzie zaczynało się piep...ć pod błękitnym niebem na oczach coraz liczniejszej widowni".

/ 13"Nasze prostytuki przyjmowały karty kredytowe"

Obraz
© Archiwum prywatne / Facebook

W wieku 30 lat Belfort (na zdjęciu z Dannym Porushem, czyli filmowym Donniem Azoffem, w którego wcielił się Jonah Hill) jeździł wartym 175 tys. dolarów Ferrari Testarossa, miał dwa helikoptery, posiadłość na wyspie, luksusowe apartamenty i jacht. Na hotele i prostytutki wydawał po 700 tys. dolarów rocznie.

"Prostytutki stały się częścią strattońskiej subkultury do tego stopnia, że klasyfikowaliśmy je jak dostępne w obrocie akcje: Blue Chips były elitą elit, creme de la creme. Były to zwykle młode, początkujące modelki albo wyjątkowo ładne studentki, rozpaczliwie potrzebujące pieniędzy na czesne czy ubrania, które za kilka tysięcy dolarów robiły niewyobrażalne rzeczy nam albo sobie wzajemnie. Poziom niżej stały te z NASDAQ. Brały od 300 do 500 dolarów i kazały nam zakładać prezerwatywę, chyba że dało im się suty napiwek; ja zawsze dawałem. Jeszcze niżej stały Pink Sheets, czyli 'śmieciarki', najgorsze z nich, dziewczyny z ulicy albo takie, które przyjeżdżały w odpowiedzi na desperacki telefon pod numer ze 'Screw' albo z książki telefonicznej. Kasowały zwykle stówę, czasem nawet mniej, i jeśli nie używało się prezerwatywy, brało się nazajutrz zastrzyk penicyliny, a potem modliło, żeby ci ku...s nie odpadł. Tak czy inaczej Blue Chips przyjmowały zapłatę kartą kredytową, więc dlaczego nie mogliśmy odpisać tego od
podatku? Ostatecznie urząd skarbowy dobrze o tym wiedział, prawda?" - czytamy w "Wilku z Wall Street".

/ 13"Nawet dziewczynie z centrali telefonicznej płaciliśmy 80 tys. tysięcy tylko za to, że odbierała telefony"

Obraz
© PAP / Photoshot / Mary Cybulski

"Moi ludzie zarabiali oszałamiające pieniądze. Oczekiwano, że w pierwszym roku pracy początkujący broker zgarnie ćwierć miliona dolarów. Jeśli zgarnął mniej, sprawa była podejrzana. Po dwóch latach pracy albo zarabiał pół miliona, albo uważano go za słabego i bezwartościowego. Po trzech obyś zarabiał co najmniej milion, inaczej obśmieją cię, wyszydzą i wyzwą. A były to tylko zarobki minimalne, bo najlepsi zgarniali trzy razy tyle.

Poniżej szczytu poziom dochodów stopniowo spadał. Nasze asystentki, a tak naprawdę nieco podrasowane sekretarki, zarabiały 100 tys. dolarów rocznie. Nawet dziewczynie z centrali telefonicznej płaciliśmy 80 tys. tysięcy tylko za to, że odbierała telefony. Do złudzenia przypominało to dawną gorączkę złota i Lake Success stał się wkrótce drugim Klondike.

(...) Od każdego Strattonity oczekiwano, że będzie wiódł godne Strattonity Życie (koniecznie przez duże Ż), że będzie jeździł wypasioną bryką, jadał w najmodniejszych restauracjach, dawał największe napiwki, nosił najlepsze ubranie i mieszkał w domu na osławionym Złotym Wybrzeżu na Long Island. Nawet kiedy dopiero zaczynał i nie miał centa przy duszy, brał kredyt w banku szalonym na tyle, by mu go dać - pal diabli oprocentowanie! - po czym żył Życiem (tym przez duże Ż) bez względu na to, czy był do tego gotowy, czy nie".

/ 13"Ryćkali się pod biurkami, w toalecie, garderobie, na podziemnym parkingu, no i oczywiście w windzie"

Obraz
© PAP / EPA / Julian Smith

Belfort i jego koledzy prowadzili bardzo wystawne życie organizowali seksualne orgie, pili do nieprzytomności i zażywali narkotyki. "Ch... z tym, ch... z tamtym. Kur... tu, kur... tam. Tak mówiło się na Wall Street. Była to kwintesencja potężnego ryku i przebijała się przez wszystko. Odurzała. Uwodziła. Wyzwalała. Pomagała osiągnąć cele pozornie niemożliwe do osiągnięcia. I wszystkich porywała, zwłaszcza mnie. Wśród tysiąca obecnych w sali dusz trudno było wypatrzyć kogoś po 30.; większość miała dwadzieścia kilka lat. Większość była również przystojna, rozbuchana i próżna, dlatego z upływem dnia napięcie seksualne gęstniało do tego stopnia, że dosłownie się je czuło. Obowiązującym strojem dla mężczyzn - dla chłopców! - był szyty na miarę garnitur, biała koszula, jedwabny krawat i złoty zegarek. Dla kobiet zaś, których było tu 10 razy mniej, króciutka spódniczka, wydekoltowana bluzka, podnoszący piersi stanik i szpilki - im wyższe, tym lepsze. Był to strój, którego nasze wewnętrzne przepisy surowo zabraniały
i do którego noszenia kierownictwo (w tym wasz uniżony sługa) bardzo zachęcało.

Sprawy wymknęły się spod kontroli do tego stopnia, że młodzi Strattonici ryćkali się pod biurkami, w toalecie, garderobie, na podziemnym parkingu, no i oczywiście w windzie. W końcu, żeby jakoś nad tym zapanować, wystosowaliśmy memorandum uznające budynek za strefę zakazaną dla seksu między godziną ósmą rano i siódmą wieczorem. Na górze kartki widniały słowa: 'Zakaz seksu', pod nimi zaś dwa anatomicznie wierne ludziki robiące to na pieska. Ludziki były otoczone grubą czerwoną obwódką i przekreślone na ukos czerwoną linią, jak na znaku pogromców duchów. Był to na pewno pierwszy tego typu zakaz na Wall Street, ale, niestety, nikt nie traktował go poważnie" - opisuje w autobiografii.

/ 13Został skazany na trzy lata więzienia, z czego odsiedział niecałe dwa

Obraz
© Archiwum prywatne / Facebook

"Jaki to tajemny przepis odkryliśmy? Dzięki czemu ci wszyscy nieprzyzwoicie młodzi chłopcy zarabiali tak nieprzyzwoicie duże pieniądze? Podstawą przepisu były dwie proste prawdy. Pierwsza mówiła, że zdecydowana większość najbogatszych Amerykanów to zdegenerowani hazardziści, którzy nie mogą oprzeć się pokusie, by rzucić kośćmi jeszcze raz - i jeszcze raz - nawet wtedy, kiedy wiedzą, że stoją na z góry przegranej pozycji. Druga głosiła, że wbrew wcześniejszym założeniom młode kobiety i mężczyzn o wyrobieniu towarzyskim stada napalonych bawołów błotnych i ilorazie inteligencji Forresta Gumpa po trzech tabletkach LSD da się nauczyć brokerskiego żargonu i zrobić z nich finansowych geniuszy pod warunkiem, że napisze im się na kartce każde słowo i codziennie, najlepiej dwa razy dziennie, słowa te wbija im się do głowy przez calutki rok" - zdradza "Wilk z Wall Street".

Wskutek śledztwa FBI został w końcu postawiony przed sądem za przestępstwa gospodarcze, które miały doprowadzić inwestorów do strat w wysokości 200 mln dolarów. Dzięki układowi z oskarżycielem Belfort został skazany na trzy lata więzienia, z czego odsiedział niecałe dwa. W więzieniu wpadł na pomysł napisania wspomnień, które po raz pierwszy ukazały się w 2007 r.

/ 13Księżna Bay Ridge

Obraz
© Archiwum prywatne / Facebook

Tak naprawdę wyglądała druga żona Belforta, Nadine Caridi, w którą na ekranie wcieliła się australijska aktorka Margot Robbie (w filmie nazywa się Naomi). Dziś są rozwiedzeni, ale mieszkają blisko siebie w Los Angeles i wspólnie opiekują się dwójką dzieci - Channy i Carterem. Belfort na życie zarabia prowadząc wykłady i konferencje motywacyjne. Do dziś spłaca pieniądze oszukanym inwestorom.

"Możliwe, że widzieliście ją w telewizji; to ta seksowna blondyna, która próbowała opchnąć wam piwo Miller Lite podczas poniedziałkowych rozgrywek futbolowych; ta, która szła przez park, rzucając psu frisbee. W reklamie mówiła niewiele, ale kogo to obchodziło? Mówiły za nią nogi, nogi i pupa okrąglejsza niż tyłek Portorykanki i tak jędrna, że odbijały się od niej ćwierćdolarówki.

Księżna Bay Ridge należała do kobiet o piekielnym temperamencie. Tak, była prawdziwą księżniczką, Brytyjką z urodzenia, i wciąż miała brytyjski paszport; o tym jakże cudownym fakcie z upodobaniem mi przypominała. Ale było w tym coś bardzo ironicznego, bo tak naprawdę nigdy w Anglii nie mieszkała. Przeprowadziła się na Brooklyn jako małe dziecko i wychowała się właśnie tam, w Bay Ridge, w krainie urywanych spółgłosek i udręczonych samogłosek, w tym malutkim zakątku, gdzie słowa takie jak 'pier...', 'kur...', 'skur...' czy 'ch...' spływały z języka młodych tubylców z poetyckim polotem godnym T.S. Eliota czy Walta Whitmana. To właśnie tam Nadine Caridi - moja trochę skundlona, lecz jakże kochana angielsko-irlandzko-szkocko-niemiecko-norwesko-włoska księżniczka - nauczyła się układać przekleństwa w wiązanki, wiązać je ze sobą jak sznurowadła rolek, takich do jeżdżenia.

Kiedy była wkurzona, słowa wydobywały się z niej z bulgotem godnym cuchnącej gardzieli brooklyńskiego ścieku. A nikt nie umiał wkurzyć jej bardziej niż ja, jej wierny, spolegliwy mąż, Wilk z Wall Street, który przed niespełna pięcioma godzinami leżał w prezydenckim apartamencie hotelu Helmsley Palace ze świeczką w tyłku" - opisuje Belfort w "Wilku z Wall Street".

10 / 13"Nie licząc pupy, nogi były zdecydowanie jej największym atutem"

Obraz
© PAP / Photoshot / Mary Cybulski

"Piękna była nie tylko grzywa tych bujnych, złocistych włosów, ale i te błyszczące niebieskie oczy, te cudownie ukształtowane kości policzkowe, ten malutki nosek, ta gładka, wspaniale zarysowana linia szczęki, ten dołeczek w podbródku, te młode, kremowe piersi; nieco oklapłe od karmienia Chandler, ale łatwo to można było naprawić, wystarczyło 10 tys. dolarów i ostry skalpel. No i te nogi. Boże wszechmogący, te długie gołe nogi nie mieściły się w żadnej skali! Były naprawdę doskonałe: tak ślicznie zwężały się ku kostkom, tak zmysłowo rozszerzały od kolan w górę. Nie licząc pupy, były zdecydowanie jej największym atutem.

Zobaczyłem ją pierwszy raz ledwie trzy lata temu. I był to widok tak kuszący, że porzuciłem dla niej moją pierwszą żonę Denise, dając jej kilka milionów w jednym kawałku i płacąc 50 tys. miesięcznie na utrzymanie - niestety, nie mogła odliczyć tego od podatku - żeby pozwoliła mi odejść spokojnie i nie żądała publicznego rozgrzebywania moich spraw. (...) Żadne z nas nie wiedziało, że w weekend Dnia Niepodległości, Nadine Caridi, królowa Miller Lite, zajedzie przed mój letni dom w Westhampton żółtym jak banan ferrari i wysiądzie z niego w absurdalnie krótkiej spódniczce i odlotowych białych szpilkach.

Nigdy nie chciałem zranić Denise. Przeciwnie, byłem daleki od tego. Ale Nadine zwaliła mnie z nóg, a ja zwaliłem z nóg ją. Miłość nie wybiera, prawda? A kiedy się już zakochasz, kiedy ulegniesz miłości - tej obsesyjnej, wszechogarniającej - kiedy dwoje zakochanych nie potrafi się ani na sekundę rozstać, czy można z tego zrezygnować?" - czytamy.

11 / 13"Gram boliwijskiej koki to było prawdziwe śniadanie mistrzów"

Obraz
© AFP / Getty Images / Rob Kim

Belfort wspomina, że brał codziennie ponad 20 różnego rodzaju substancji. Jego ulubionym narkotykiem były quaalude (metakwalon), czyli tak zwane cytrynki, które "cudownie zmieniały ciało w gumę" i pomagały mu na ból pleców. "Jak ja miałem przestać ćpać? Dokądkolwiek szedłem, narkotyki wędrowały tam za mną, ścigały mnie i wołały. A już najgorzej było w firmie, bo z kieszeni moich młodych brokerów wysypywały się wszystkie możliwe prochy" - opisuje.

Początkowo mógł normalnie funkcjonować na dragach, z czasem jednak poważnie się uzależnił. "Zamiast zaczynać dzień od czterech 'cytrynek' i szklanki mrożonej kawy, zaraz po przebudzeniu brałem gram boliwijskiej koki, zawsze dzieląc ją równo na pół - pół grama do jednego nozdrza, pół do drugiego - tak aby obydwie półkule mózgowe odleciały jednocześnie. To było prawdziwe śniadanie mistrzów. Kończyłem je trzema miligramami xanaxu, by stłumić wywołany przez kokainę napad paranoi. Potem - mimo że nie odczuwałem już najmniejszego bólu - brałem czterdzieści pięć miligramów morfiny tylko dlatego, że koka i morfina były dla siebie stworzone. Poza tym, skoro nieustannie przepisywało mi ją kilku lekarzy, czy mogła być zła?

Godzinę przed lunchem łykałem pierwsze 'cytrynki' - dokładnie cztery - po których wciągałem kolejny gram kokainy, aby zapobiec nieuniknionemu zmęczeniu, nad którym nigdy nie mogłem zapanować. Oczywiście wciąż udawało mi się przyjmować pełną dawkę, 20 sztuk dziennie, ale teraz robiłem to przynajmniej w zdrowszy, bardziej produktywny sposób i tylko po to, żeby zrównoważyć skutki spożycia koki. Była to genialna strategia i przez pewien czas znakomicie się sprawdzała. Ale tak jak ze wszystkimi rzeczami w życiu, miała swoje wady. W moim przypadku jej głównym minusem było to, że spałem tylko trzy godziny tygodniowo i że wywołana przez nią paranoja osiągnęła tak absurdalny poziom, iż w połowie kwietnia kilka razy wygarnąłem ze strzelby do mleczarza" - relacjonuje. Bywało, że przejeżdżając przez ten czy inny kraj, Belfort przemycał narkotyki w odbycie.

12 / 13"W schowku na mapy miałem tyle kokainy, że naćpane nią Southampton mogłoby tańczyć watusi od Dnia Pamięci po Święto Pracy"

Obraz
© PAP / Photoshot / Robin Platzer / Twin Images

"Southampton! WASP-Hampton! Tak, to właśnie tam był mój nowy letni dom. Nadeszła pora dorosnąć i Westhampton zrobiło się trochę zbyt przyziemne dla wyrafinowanych gustów mojej Księżnej. Poza tym roiło się tam od Żydów, a ja miałem ich dość, chociaż sam jestem Żydem. Kilka kroków za zachód od mojego domu mieszkała Donna Karan (Żydówka wyższej kategorii), kilka na wschód Henry Kravis (też Żyd i też wyższej kategorii). Za marne pięć i pół miliona dolarów stałem się właścicielem postmodernistycznej białoszarej rezydencji o powierzchni 930 metrów kwadratowych przy słynnej Meadow Lane, najbardziej ekskluzywnej ulicy świata. Okna od frontu wychodziły na Atlantyk, więc każdy wschód i zachód słońca eksplodował paletą niesamowitych barw i kolorów, wszystkimi odcieniami pomarańczowego, czerwonego, żółtego i niebieskiego. Widok był naprawdę wspaniały, wart Wilka z Wall Street.

Wjeżdżając na podjazd przez bramę z kutego żelaza, czułem się dumny. Bo oto tu byłem, bo oto siedziałem za kierownicą nowiutkiego niebieskiego bentleya turbo za 300 tys. dolarów, mając w schowku na mapy tyle kokainy, że naćpane nią Southampton mogłoby tańczyć watusi od Dnia Pamięci po Święto Pracy. Księżna umeblowała dom za jedyne 2 miliony moich nie tak ciężko zarobionych dolarów. Jako świeżo upieczona dekoratorka wnętrz z ambicjami była tym tak podekscytowana, że nie mówiła o niczym innym, aż do wyrzygu, wykorzystując każdą okazję, żeby kopnąć mnie w jaja za to, że wciąż biorę".

13 / 13Zamiast rodzinę, ratował ze sztormu narkotyki

Obraz
© Archiwum prywatne / Facebook

Tak wyglądał 50-metrowy jacht "Nadine", którego właścicielem był Belfort. "Problem polegał na tym, że jacht był stary - zbudowano go dla słynnej Coco Chanel na początku lat 60. Stary, skutkiem czego piekielnie hałaśliwy i koszmarnie awaryjny. Ciągle się psuł, a jego trzy potężne pokłady - tak jak pokłady większości jachtów z tamtej epoki - zrobiono z takiej ilości drewna tekowego, że aby utrzymać je w należytym stanie, dwunastoosobowa załoga musiała od rana do wieczora zasuwać na czworakach z pędzlem w ręku. Przez cały czas cuchnęło tam lakierem, od czego robiło mi się niedobrze" - opisuje w autobiografii "Wilk z Wall Street".

Jacht zatonął podczas burzy na Morzu Śródziemnym. Największym zmartwieniem Belforta, który ze sztormu ledwo uszedł z życiem, było jednak wówczas nie ratowanie rodziny, ale zapasu "cytrynek". "Zapoznawszy gości z planem ewakuacji, odciągnąłem na bok Roba. - Masz 'cytrynki'? - Nie - odparł ponuro. - Zostały w kabinie. Jest kompletnie zalana. Stoi tam z metr wody, teraz pewnie więcej. Nabrałem powietrza i powoli je wypuściłem. - Coś ci powiem: zostawiłem tam ćwierć melona w gotówce. Forsę mam gdzieś, ale musimy dostać się jakoś do tych cholernych 'cytrynek'. To 200 tabletek, Rob. 200 tabletek! To byłaby czysta parodia. - Masz rację - odparł Rob. - Dobra, spróbuję. Wrócił po 20 sekundach. - Poraziło mnie - mruknął. - Pewnie jakieś spięcie. Co robimy? Nie odpowiedziałem. Spojrzałem mu tylko prosto w oczy i dźgnąłem pięścią powietrze, niemo mówiąc: 'Dasz radę, żołnierzu!'" - czytamy.

Fragmenty książki "Wilk z Wall Street" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Świat Książki.

(js)

Wybrane dla Ciebie

SOP strącił drona. "Funkcjonariusze ujęli dwie osoby i przekazali je policji"
SOP strącił drona. "Funkcjonariusze ujęli dwie osoby i przekazali je policji"
Wojewoda o nocy, gdy nadleciały drony. "Sytuacja bez precedensu"
Wojewoda o nocy, gdy nadleciały drony. "Sytuacja bez precedensu"
Mówi, dlaczego nie zestrzelili wszystkich rosyjskich dronów
Mówi, dlaczego nie zestrzelili wszystkich rosyjskich dronów
Tusk z jasnym przesłaniem. "Nie szukajcie wroga"
Tusk z jasnym przesłaniem. "Nie szukajcie wroga"
Chińskie MSZ po rozmowach z Nawrockim: Pekin liczy na Polskę
Chińskie MSZ po rozmowach z Nawrockim: Pekin liczy na Polskę
Dron nad budynkami rządowymi. Komunikat premiera. Są zatrzymani
Dron nad budynkami rządowymi. Komunikat premiera. Są zatrzymani
"Jesteśmy pewni". Apel papieża do światowych przywódców
"Jesteśmy pewni". Apel papieża do światowych przywódców
Trwają manewry Zapad. Rosja ćwiczy artylerię w obwodzie królewieckim
Trwają manewry Zapad. Rosja ćwiczy artylerię w obwodzie królewieckim
Runął podwieszany w sufit. 1400 ewakuowanych w Toruniu
Runął podwieszany w sufit. 1400 ewakuowanych w Toruniu
Prezes PiS: Konfederacja pokazuje, kim naprawdę jest
Prezes PiS: Konfederacja pokazuje, kim naprawdę jest
Turysta spadł ze szlaku w Tatrach. Zginął na miejscu
Turysta spadł ze szlaku w Tatrach. Zginął na miejscu
Netanjahu grozi kolejnymi atakami na liderów Hamasu
Netanjahu grozi kolejnymi atakami na liderów Hamasu