"Nawet dziewczynie z centrali telefonicznej płaciliśmy 80 tys. tysięcy tylko za to, że odbierała telefony"
"Moi ludzie zarabiali oszałamiające pieniądze. Oczekiwano, że w pierwszym roku pracy początkujący broker zgarnie ćwierć miliona dolarów. Jeśli zgarnął mniej, sprawa była podejrzana. Po dwóch latach pracy albo zarabiał pół miliona, albo uważano go za słabego i bezwartościowego. Po trzech obyś zarabiał co najmniej milion, inaczej obśmieją cię, wyszydzą i wyzwą. A były to tylko zarobki minimalne, bo najlepsi zgarniali trzy razy tyle.
Poniżej szczytu poziom dochodów stopniowo spadał. Nasze asystentki, a tak naprawdę nieco podrasowane sekretarki, zarabiały 100 tys. dolarów rocznie. Nawet dziewczynie z centrali telefonicznej płaciliśmy 80 tys. tysięcy tylko za to, że odbierała telefony. Do złudzenia przypominało to dawną gorączkę złota i Lake Success stał się wkrótce drugim Klondike.
(...) Od każdego Strattonity oczekiwano, że będzie wiódł godne Strattonity Życie (koniecznie przez duże Ż), że będzie jeździł wypasioną bryką, jadał w najmodniejszych restauracjach, dawał największe napiwki, nosił najlepsze ubranie i mieszkał w domu na osławionym Złotym Wybrzeżu na Long Island. Nawet kiedy dopiero zaczynał i nie miał centa przy duszy, brał kredyt w banku szalonym na tyle, by mu go dać - pal diabli oprocentowanie! - po czym żył Życiem (tym przez duże Ż) bez względu na to, czy był do tego gotowy, czy nie".