A propos tej przemocy domowej. Historię 10-letniego chłopca z Lubonia, który
wybiegł ze swojego domu i pobiegł do komisariatu
policji, opowiadając o swoim dramacie, o tym, że był w domu bity, poniżany i
traktowany w naprawdę dramatyczny sposób. To bardzo trudne i wzruszające opisy tego, co przeżył ten mały
chłopiec. Teraz sąd rodzinny zdecydował, że on i jego młodszy brat nie mogą zostać rozdzieleni, będą razem. To jest taki,
powiedzmy, że jeden z niewielu pozytywów tej historii. Pytanie pani doktor, jak będzie wyglądało
dalsze życie tego 10-letniego chłopca, który przeżył prawdziwy dramat w swoim domu rodzinnym, który
napisał własnej matce, że żałuje, że go urodziła?
Myślę sobie przy okazji tej historii, że jednak te akcje
podejmowane przez różnego rodzaju instytucje, ale
także rozmowy prowadzone przez wychowawców nawet
już w przedszkolach, a także w szkołach, z dziećmi nie poszły na marne.
Rośnie liczba dzieci, które wiedzą, wbrew temu co tacy
księża na przykład opowiadają im w czasie kazań - rośnie zatem liczba dzieci, które wiedzą, że
żaden człowiek nie zasługuje na to, żeby spotykać się w swoim życiu z przemocą.
Że i każde dziecko, i każdy dorosły ma pełne prawo do życia w spokoju.
Przecież, nie wiem, czy ten chłopiec miał zajęcia o prawach dziecka czy z
innym źródeł, ale bez wątpienia dowiedział się, że to co się dzieje w jego domu, nie jest w porządku, że
tak być nie powinno. Chwała naprawdę i wyrazy mojego uwielbienia
tym wszystkim policjantom, na których to dziecko trafiło, którzy go
nie odesłali, którzy nie powiedzieli "smarkaczu, nie zawracaj głowy, idź przeproś tatusia, to może przestanie
się gniewać". Tylko zareagowali tak, jak zareagować powinni - stanęli w obronie dziecka.
Natomiast jeśli chodzi o przyszłość tych dzieci, no cóż, nie
widzę jej w bardzo różowych barwach. Doświadczenie wskazuje, że
teraz długi czas przed dziećmi, kiedy będą czekały na orzeczenie sądu
rodzinnego, od którego zresztą zapewne będą potem odwołania, to wszystko przedłuża
jeszcze czas postępowania, ale w każdym razie sąd rodzinny musi orzec, co dalej z prawami
rodzicielskimi tych dorosłych. Zapewne
będą tylko ograniczone. Jeśli będą ograniczone, to dzieci nie będą mogły liczyć
na adopcję. Przed nimi zapewne lata spędzone
w rodzinach zastępczych - to jest ta lepsza opcja - lub w
różnego rodzaju placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Niestety nie
ma w takich przypadkach u nas dobrych, błyskawicznych wyjść. W zmianę
postępowania tych rodziców trudno wierzyć. Kobieta zapewne
wymaga bardzo długotrwałej, bardzo głębokiej terapii i zmiany jej poglądów -
ona przecież przez lata była ofiarą przemocy i nauczyła się określonego sposobu postępowania,
przede wszystkim nie sprzeciwiać się swojemu mężczyźnie, bo to się kończy biciem.
Jakżesz ona musiała być zastraszona, że bała się stawać w obronie własnego
dziecka. Przynajmniej taki sposób myślenia o niej jest jednym z możliwych, który w
tej sytuacji można zastosować.
Pani doktor, w przypadku tego dziesięciolatka - bo on zapewne wymaga także terapii. Czy terapia jest w stanie wymazać z jego głowy
to co przeżył, to cierpienie i wielki ból, z którym musiał się zmagać?
Nie znamy takich terapii, które miały taką cudowną skuteczność, że wymazywałyby
z pamięci człowieka zgromadzone tam doświadczenia.
To, czego teraz te dzieci potrzebują, szczególnie ten 10-latek, który był ofiarą przemocy,
to potrzebują serdeczności, akceptacji, szacunku, zainteresowania
takiego życzliwego i życzliwej troski ze strony dorosłych,
z którym miałyby dzieci także szansę związać się emocjonalnie. Najlepsza by
była dla tych dzieci dobra rodzina adopcyjna, dla mnie nie ulega wątpliwości.