Wiejas: "PiS przystawił Morawieckiemu nóż do gardła? Na to wygląda" (Opinia)
Polska to wolny kraj. Nikt nikogo nie zmusza do bycia premierem/ministrem/parlamentarzystą/ważnym urzędnikiem. Jeśli nie jestem w stanie zagwarantować pełnej transparentności majątkowej swoich najbliższych, nie muszę być osobą publiczną.
W swojej roztropności prezydent Andrzej Duda skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę o jawności majątku rodzin najważniejszych urzędników państwowych.
Pan prezydent, choć "zgadza się z jej intencjami", jak zakomunikował jego rzecznik Błażej Spychalski, to coś mu tam zgrzyta, a mianowicie ujawnienie majątku osób, które nie pełnią funkcji publicznych.
Rację ma pan prezydent, to może być zgrzyt. Podnosiła to już opozycja podczas procedowania ustawy w parlamencie. Wtedy partia rządząca, wraz z przybudówkami, nie przejęła się problemem. Przepchnęła, co chciała, mimo wątpliwości. Teraz, dzięki niezależnemu prezydentowi, sprawą zajmie się niezależny Trybunał Konstytucyjny.
Pytanie brzmi: po co?
Przywilej, nie obowiązek
Przywilejem, ale nie obowiązkiem jest bycie ważnym urzędnikiem państwowym. Jeśli nie jestem w stanie zagwarantować pełnej jawności majątku najbliższych, nie muszę kandydować na eksponowany urząd. To żaden przymus. To zaszczyt. Zapewne rozumie to również rodzina szanownego kandydata.
Tymczasem prezydent Duda swoje wątpliwości opiera na sytuacjach, w których ubiegający się o urząd ma upublicznić informacje dotyczące majątku swoich najbliższych (małżonka i dzieci), których "nie może zdobyć lub które mogą być nieprecyzyjne".
Przepraszam, jeśli to przerasta możliwości kandydata, to znaczy, że to kiepski kandydat jest.
Chyba, że ktoś przystawił mu nóż do gardła i powiedział: masz objąć urząd, nie dyskutuj.
Powszechnie wiadomo, że projekt ustawy wymusiła publikacja "Gazety Wyborczej". Opisano w nim, że Mateusz Morawiecki wraz z żoną w 2002 roku kupili od jednej z parafii 15 ha gruntów za 700 tysięcy złotych.
Według "Gazety", Mateusz Morawiecki – już jako premier - nie musiał wpisywać działki do swojego oświadczenia majątkowego, bo dokonał rozdzielności majątkowej z żoną.
Nie ma podstaw, aby sądzić, że państwo Morawieccy dopuścili się jakiegokolwiek prawnego uchybienia. Wykazali się po prostu niebywałym zmysłem do interesów. I tyle.
Z tego samego założenia wyszedł również prezes PiS Jarosław Kaczyński, który zapowiedział, że to co ukryte, szybko stanie się jawne. Dzięki ustawie. Tej, którą właśnie do niezależnego (niektórzy powiedzą: podobno niezależnego) Trybunału Konstytucyjnego skierował pan prezydent.
Nie mam prawa? To nie zajmuję stanowiska
Sam Mateusz Morawiecki jeszcze w maju mówił: "Bardzo chętnie przywitałbym takie regulacje, żeby cały majątek, również współmałżonków, był prezentowany". Premier równocześnie dodał: "Nie mam prawa do ujawniania majątku żony".
Panie premierze, pełna zgoda. Jestem głęboko przekonany, że pańska małżonka zdobyła swój majątek legalnie. Nie ma logicznego uzasadnienia, aby był on jakąś wielką tajemnicą.
W Polsce nie raz już bywało, że jak tylko jakiś polityk wdrapie się na szczyt, to jego najbliżsi okazują się geniuszami. Jedni rozdysponowują gigantyczne pieniądze do mediów z firm państwowych, inni odnajdują się w spółkach skarbu państwa lub agencjach rządowych.
Wierząc głęboko, że istotnie ich talent wcześniej się marnował, wolałbym mieć jednak pewność, że nie doszło do sytuacji, którą wspaniale podsumował (w luźnym ujęciu) pewien Radziwiłł: "Moja fortuna urosła przy twojej".
Powrócę do wątpliwości Andrzeja Dudy. Tych, dlaczego majątki najbliższych miałyby być jawne. W imię zasad, panie prezydencie.