Wdowa po Tomaszu Mercie, który zginął w Smoleńsku, wciąż w żałobie. "Do dziś jest nienormalna"
- Miałam więcej szczęścia niż większość rodzin. Po pierwsze w trumnie było ciało mojego męża. Po drugie – nie było tam nikogo innego. Po uprzątnięciu tego, co nie powinno się tam znajdować, mogłam Tomka godnie pochować - powiedziała Magdalena Merta, wdowa po Tomaszu Mercie , który zginął w katastrofie smoleńskiej.
05.04.2018 | aktual.: 28.03.2022 10:00
- Był to czas rozpaczy i tęsknoty, ale też czas usilnej walki o godne pochowanie mojego męża i o prawdę smoleńską - tak Magdalena Merta opisała ostatnie osiem lat. Jej zdaniem żałoba była i do dziś jest "nienormalna". - Wciąż nie znamy przyczyny, dla której zginęli nasi bliscy; tak naprawdę nie wiemy, co się stało - tłumaczyła w rozmowie z Polska The Times.
Docenia to, że "zostały wyjaśnione czy skorygowane wszystkie przeinaczenia i matactwa zawarte w raporcie MAK, Millera, a potem w raporcie Laska". - Nie było to wiec nic trudnego, wystarczyło mieć dobrą wolę i uczciwość, a nie chęć pracy na polityczne zlecenie. To już jest wiadome - dodała.
Merta nie kryje ulgi, że w trumnie jej męża nie było szczątków innych osób. - Nie było to aż tak drastyczne, jak gaszone w płucach niedopałki; nie było objawów aż takiego zbydlęcenia w postaci profanacji zwłok. Raczej niechlujstwo niż zła wola. Ale nie chcę epatować makabrą. Wystarczy, że my musimy z tym żyć - oceniła.
Polska ma dowody
Merta nie unika mocnych słów pod adresem Rosjan. - To, co nam zafundowali, sposób, w jaki traktowali ciała naszych bliskich, było ohydne i haniebne - podkreśliła. Przyznała, że sporo osób pytało ją, "co mają zrobić z fragmentami samolotu, które wzięli tuż po katastrofie, będąc w tamtej okolicy, bo nikt o to nie dbał, nikt tego nie pilnował".
- Zalecałam dwie rzeczy. Po pierwsze, mówiąc kolokwialnie – morda w kubeł. Czyli, aby się nie przyznawali, że to mają, bo każdy, kto przyznał, a byli tacy, na przykład dziennikarze z "Gazety Polskiej", dostawali polecenie wydania dowodu rzeczowego – tak to się chyba w prawniczym języku nazywa. Odbierano im ten przedmiot i wysyłano do Rosji. A zatem: po pierwsze milczeć, a po drugie poczekać do lepszych czasów. No i te lepsze czasy właśnie mamy i myślę, że dużo tych elementów mimo wszystko zostało w rękach polskich, mimo pieczołowitych starań Prokuratury Wojskowej, żeby pozbawić tego Polaków, a oddać nad tym całkowitą kontrolę Rosjanom. Na pewno więc nie jest tak, że w Polsce nie ma żadnych przedmiotów związanych z katastrofą. To nieprawda - zaznaczyła.
Polski rząd nie miał oczekiwań
- Mam obawy o to, że w tamtym pierwszym momencie ten wrak nie trafił do Polski dlatego, że Polacy go nie chcieli, że się o niego nie upomnieli. Że premier Tusk tak bardzo spieszył się na wrakowisko, żeby stanąć tam z Putinem przed przybyciem Jarosława Kaczyńskiego, że zapomniał pomyśleć, czego może oczekiwać od Rosjan - mówiła Merta. Na tym nie poprzestała. Podkreśliła, że jej zdaniem sprawa katastrofy była niewygodna dla ówczesnej władzy.
- Kamery wszystkich telewizji świata były nakierowane na Smoleńsk i Rosjanom byłoby niezręcznie, gdyby nam czegoś odmówili. Ale jeżeli na pytanie, czego Polacy oczekują, Polacy odpowiedzieli: „A czego możemy oczekiwać?”, to oczywiście inicjatywa w całości przeszła w ręce rosyjskie. A potem było już tylko trudniej. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo ta katastrofa była niewygodna dla poprzedniej polskiej władzy i jak bardzo nie chciano się nią zajmować - oceniła.
Według Merty "istnieje cała grupa ludzi, którzy daliby sobie rękę uciąć, że w Smoleńsku nie było żadnego zamachu" - Ale nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, dlaczego im tak zależy, żeby go nie było? Jaki macie w tym interes? - zapytała.
Źródło: Polska The Times