RegionalneWarszawa"Robienie cesarki to byłaby głupota". Kobieta opisała skandaliczne zachowanie lekarzy

"Robienie cesarki to byłaby głupota". Kobieta opisała skandaliczne zachowanie lekarzy

Pomimo medycznych wskazań od innych lekarzy, personel warszawskiego szpitala kazał jej czekać w bólach na poród naturalny. - Mam żal. Niewyobrażalny - mówi Joanna.

"Robienie cesarki to byłaby głupota". Kobieta opisała skandaliczne zachowanie lekarzy
Karolina Kołodziejczyk

05.07.2017 12:53

*"Robienie cesarki w tym momencie to byłaby już głupota. Wytrzymała pani tyle, to i poród wytrzyma" - takie słowa miała usłyszeć Joanna w warszawskim szpitalu przy Karowej. Kobieta miała mieć wykonane cesarskie cięcie. Pomimo medycznych wskazań lekarze kazali jej czekać w bólach na poród naturalny. *

Joanna to 30-letnia kobieta, autorka bloga "Wyrwane z Kontekstu". Ponad pięć lat temu zdiagnozowano u niej mięśniaka. Guz, mimo, że jest łagodny, bardzo trudno go usunąć. Jedynym wyjściem jest wycięcie maciciy. - W styczniu zeszłego roku usłyszałam, że ciąża albo już, albo wcale. Z tym, że trudno może być zajść, a jeszcze trudniej utrzymać - opowiada Joanna i dodaje, że na dziecko zdecydowała się świadomie, ale i pod presją czasu.

Ciąża przebiegała spokojnie. Jednak lekarze musieli stale monitorować mięśniaka: najpierw mógł być przyczyną poronienia, później utrudniać sam poród. - Dlatego jeszcze przed zobaczeniem dwóch kresek na teście było jasne, że jak poród, to tylko przez cesarskie cięcie - wspomina blogerka.

Pierwsze skurcze pojawiły się 31 marca, na parę dni przed planowanym terminem cesarki. - Od początku wiedziałam, że to się nie uda. Data porodu naturalnego wskazywała na 7 kwietnia, zostawały zatem tylko 3 dni zapasu. Wiedziałam, że mały tyle nie poczeka. Wierzę w coś takiego jak intuicja, bo jak dotąd, jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Mówiłam o tym lekarzowi, ale operacji nie dało się już przyspieszyć - czytamy na blogu Joanny.

Kobieta przyznaje, że panicznie bała się naturalnego porodu. - Do tego stopnia, że to także było wskazaniem do cesarki - podkreśla. - Wiem, że masa kobiet załatwia sobie lewe wskazania psychiatryczne i nie dziwię im się ani trochę. Sama jednak mam za sobą półtora roku psychoterapii. Wiem, jak moje ciało reaguje na lęk i nie chciałam dopuścić do sytuacji, w której po poporodowej traumie znów kilka miesięcy czy lat musiałabym się emocjonalnie zbierać. A wszyscy mówili to samo – że prawa pacjenta są w szpitalach pogwałcane, że nikt nie patrzy na wskazania od kardiologa, ginekologa, okulisty. Że tylko wskazania psychiatryczne są tymi, których personelowi nie wolno podważyć. Dlatego tak, zabezpieczyłam się wtedy podwójnie i wzięłam papier także od psychiatry. Bo zwyczajnie miałam do tego prawo - tłumaczy Joanna.

Jak podkreśla kobieta, w połowie ciąży pojawił się też zakrzep żył okołoodbytowych, który był kolejnym powodem medycznym do przeprowadzenia cesarskiego cięcia. Warto wspomnieć, że w przypadku porodu siłami natury możliwym powikłaniem jest wypadnięcie odbytnicy.

Przez wiele godzin leżała na sali porodowej - nie operacyjnej - krzycząc i płacząc z bólu. Pomimo zapewnień lekarzy o przewidywanym zabiegu, termin cesarskiego cięcia był przekładany. To jednak nie wszystko.

"Wytrzymała pani tyle, to i poród wytrzyma"

- Kiedy przyszła lekarka, przyciągnęła ze sobą stado studentów, chociaż nikt mnie o zgodę nie pytał. Przez dziesięć minut szukała na USG mięśniaka, ale nie potrafiła go znaleźć, więc do akcji wkroczyła druga lekarka. Po kolejnych dziesięciu minutach orzekła, że "to chyba jest to" – u góry, po lewej stronie - opowiada Joanna i dodaje, że inni lekarze zlokalizowali guza w innym miejscu niż to wskazane podczas pobytu w szpitalu na Karowe.

- Lekarka zażądała wszystkich badań mięśniaka, od dnia wykrycia. Czyli z jakichś pięciu lat. Kiedy powiedziałam, że nie mam ich przy sobie, ba – nie mam ich nawet w Warszawie – usłyszałam lekceważące: "To pani akurat wie, co pani tam ma!" - wspomina kobieta.

- Błagałam Pawła (partnera - przyp. red.), żeby coś zrobił. Na zmianę płakałam i krzyczałam – z tego ogromnego bólu i niewyobrażalnej bezsilności. W końcu usłyszeliśmy, że był nagły przypadek, a sala do cesarki jest jedna. Musimy czekać nadal. Pół godziny, maksymalnie czterdzieści minut. Tak minęły nam kolejne dwie godziny - dodaje. Co więcej okazało się, że szpital przy Karowej dysponuje wyłącznie jedną salą do cesarki.

- Kiedy ponownie przyszła lekarka, radośnie oznajmiła sześć centymetrów rozwarcia. "Robienie cesarki w tym momencie to byłaby już głupota. Wytrzymała pani tyle, to i poród wytrzyma" - opowiada wstrząśnięta Joanna.

"Mogłaby pani współpracować"

W końcu zainterweniował jej partner - to on stanowczo zażądał cesarki, powołując się na wskazania i odmówił zgody na poród naturalny. - Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo ta lekarka była wtedy wściekła - dopowiada Joanna.

Od razu zawieziono ją na salę operacyjną, która okazała się wolna. Kazano przenieść się Joannie z łóżka na łóżko w chwili, kiedy trwał kolejny skurcz. - Błagałam, żeby zaczekali tych kilkadziesiąt sekund, że ja już z bólu nie mogę. Wtedy jedna z kobiet przerzuciła mnie siłą, a ja usłyszałam, że gdyby miała same takie pacjentki jak ja, to już dawno nabawiłaby się urazów kręgosłupa - wspomina.

To nie koniec złośliwych uwag, które padły ze strony personelu medycznego. Gdy Joanna podpisywała dokuementy ledwo trzymając długopis, miała usłyszeć: "Co tak koślawo! W urzędzie też tylko tak umie się pani podpisać?!".

- Nie wiem, czy to zimno, ból czy strach wywołały u mnie potworne dreszcze. Ale to tak silne, że bolały mnie kości szczęki, ręka uderzała o podłoże, a aparat nie był w stanie zmierzyć ciśnienia. Pytałam, czy to normalne. "A bo przestałaby się pani tak telepać! Nie chciała pani sama rodzić, to chociaż teraz mogłaby współpracować!" - opisuje Joanna poród na swoim blogu.

Przez błędną diagnozę lekarza, który sprawdzał, gdzie jest mięśniak w ciele Joanny, pracownik szpitala musiał wykonać telefon do ordynatora... podczas wykonywania zabiegu. - Spróbujcie to sobie wyobrazić. Leżycie przytomni na stole, wszystko słyszycie, wszystkiego jesteście świadomi. I słyszycie, że lekarz, który właśnie rozciął Wam brzuch i wydobył z niego dziecko, dzwoni po radę do przyjaciela. A zanim ten odbierze, pyta mnie, czy wycinamy tego mięśniaka, czy nie.

Joanna odpowiedziała, że nie wie, chciała żeby o tym zdecydował lekarz. - To ja mam za panią decydować?! Przecież to pani macica! - usłyszała.

"Ciągle mam żal. Niewyobrażalny"

Od tego dnia minęły trzy miesiące. - Naprawdę, wiele jestem w stanie zrozumieć. Przepracowanie, stres, frustrację. Ale nigdy nie zrozumiem sadyzmu. Chamstwa. Braku szacunku dla drugiego człowieka. Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której można było wyrządzić mi większą krzywdę. Od tamtych ludzi zależało życie moje i mojego długo wyczekiwanego dziecka - wyznaje Joanna.

Jak przyznaje na łamach swojego bloga, wybrała warszawski szpital na Karowej, bo cieszył się dobrą renomą ze względu na wykwalifikowany personel i na zaawansowany sprzęt.

- Wierzyłam, że znajdę w nim fachową opiekę i że to najbezpieczniejsze miejsce dla mnie i mojego dziecka. Nie wiem, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby mały zaczekał do terminu planowanego cięcia – może wtedy wszystko poszłoby zgodnie z planem. Wiem natomiast, że całego tego zła, bólu i lęku można było uniknąć. Że całe to moje cierpienie było tak naprawdę niepotrzebne. I choć od tamtego dnia minęły trzy miesiące, to o to ciągle mam żal. Niewyobrażalny - mówi kobieta.

Reporterka WawaLove.pl wysłała wiadomość do dyrekcji szpitala z pytaniem, czy sytuacja opisana przez Joannę miała miejsce. Czekamy na odpowiedź.

Oprac. Karolina Pietrzak

Obraz
lekarzewarszawadziecko
Zobacz także
Komentarze (0)