Nowe ustalenia w sprawie zakażonej dziczyzny w Warszawie. "Proceder na szeroką skalę"
Do pierwszych wniosków prokuratury dotarł portal rmf24.pl
Najistotniejszy fakt, zdaje się nie mieć potwierdzenia w dotychczasowych ustaleniach śledczych. Wszystko wskazuje na to, że zakażona włośnicą dziczyzna najprawdopodobniej nie trafiła do warszawskich restauracji. Wygląda jednak na to, że pochodziła ona od kłusowników i przez dłuższy czas była legalizowana oraz systematycznie wprowadzana do obrotu.
Jej odbiorcą miały być osoby prywatne, wykorzystujące mięso dla własnych potrzeb. Prokuratura nadal weryfikuje, jak długo swój proceder prowadził 38-letni mężczyzna z Radomia. Zamierza również dokładnie sprawdzić wszystkich, którzy nabyli zakażoną dziczyznę. Nie będzie to łatwe zadanie, bo podejrzany nie chce współpracować i nie ujawnia skąd wszedł w posiadanie mięsa.
Śledczy podejrzewają, że posługiwał się nielegalnym certyfikatem pochodzenia dziczyzny, dzięki czemu proceder mógł się rozwijać na szeroką skalę. Niewykluczone, iż obrót mięsem wychodził poza granice województwa mazowieckiego. Prawdopodobna hipoteza mówi o tym, że mężczyzna mógł być jedynie "słupem", uczestniczącym w dystrybucji na zlecenie większej grupy osób.