RegionalneWarszawa7 tys. kilometrów pieszo. Mimo epidemii warszawiak dalej "spaceruje" z psem po Europie

7 tys. kilometrów pieszo. Mimo epidemii warszawiak dalej "spaceruje" z psem po Europie

Rok temu Darek Strojewski porzucił wygodne warszawskie życie. Spakował plecak, zabrał namiot i wraz ze swoim czworonożnym przyjacielem wyruszył w nieznane. Na własnych nogach. W czasie pieszej wędrówki po Europie zbiera fundusze dla stołecznego hospicjum - ale pandemia koronawirusa pokrzyżowała jego plany.

7 tys. kilometrów pieszo. Mimo epidemii warszawiak dalej "spaceruje" z psem po Europie

29.05.2020 16:10

Alicja Glinianowicz: Mieszkałeś w Warszawie, wiodłeś normalne życie. Skąd nagle pomysł, aby zostawić wszystko i wyruszyć w pieszą wędrówkę – najpierw z Warszawy do Lizbony, a teraz z południa Hiszpanii na północ Norwegii?

Darek Strojewski: Pomysł narodził się spontanicznie, aczkolwiek stał się przedsięwzięciem, o którym marzyłem od najmłodszych lat – przebyć Europę pieszo. Sprawdzić czy rzeczywiście jest to możliwe i czy organizm człowieka jest w stanie wytrzymać taką próbę.

Nie było żal zostawiać Warszawy?

Warszawa to piękne miasto, w którym czuję się bardzo dobrze. To miasto daje możliwości, bezpieczne schronienie - ale też bardzo dużo wymaga. W pewnym momencie potrzebowałem odpocząć. Dwutygodniowe wakacje to zdecydowanie za mało! Potrzebowałem wyrwać się z wiru. Pierwszy "spacer" miał mi w tym pomóc. Nie zakładałem kontynuacji marszów. To miała być jednorazowa przygoda, po której miałem wrócić do normalności. Jednak kto raz spróbuje, będzie chciał więcej.

Obraz

_(fot. Darek Strojewski – Facebook)
_

Jak poradziłeś sobie z lękiem przed podróżą w nieznane, bo chyba taki pojawił się, szczególnie przed zrobieniem pierwszego kroku?

Może to dziwne, ale bardzo skutecznie może zablokować nas… nasze najbliższe otoczenie – rodzina i przyjaciele. W moim przypadku nie miałem wokół siebie osób bliskich przychylnie nastawionych do mojej decyzji. Odradzali wszyscy. Prawda, że sam nie byłem pewien początkowo czy podołam. Być może nie czułbym takiej presji, gdyby nie obietnica dana hospicjum. Nie mogłem zawieść pacjentów fundacji.

Podkreślmy, że twoja wędrówka nie jest zwyczajna. Podczas pieszych podróży po Europie zbierasz fundusze dla Fundacji Hospicjum Onkologiczne im. św. Krzysztofa na warszawskim Ursynowie.

Od samego początku wyprawy przyświecało mi motto "robiąc coś dla siebie, zrobić coś dla innych". Podziwiałem cudowną przyrodę, spotykałem fantastycznych ludzi, ale nie chciałem sam czerpać korzyści z tej drogi. Przez ponad 140 dni w drodze z Warszawy do hiszpańskiego Santiago, a potem do portugalskiej Lizbony, zasiliłem konto fundacji kwotą ponad 30 tysięcy złotych. Mój wyczyn pomógł innym. Dało mi to wiele radości, ale i poczucie, że pierwszy raz robię coś naprawdę pożytecznego. Zdecydowałem, że na tym nie poprzestanę.

Zobacz także: "Pasażer na dachu. Nietypowa podróż psa"

I nie poprzestałeś.

Ruszyłem dalej. Pracownicy hospicjum w Warszawie wykonują bardzo potrzebną i trudną pracę. Ich potrzeby są ogromne. A ja? Co ja mogę zrobić? Właśnie to! Pomóc w jednym z najtrudniejszych zadań, czyli w zbieraniu funduszy. Druga wyprawa z najdalszego na południu miejsca Europy – przylądka Marroqui w Hiszpanii - do najdalej na północ wysuniętego miejsca położonego w Norwegii – przylądka Nordkapp - zakładała pokonanie pieszo 7 tysięcy kilometrów i maszerowanie przez 9 miesięcy. Do dzisiaj na stronie SiePomaga.pl zebraliśmy ponad 7500 złotych.

W trasie nie jesteś jednak sam.

Towarzyszy mi mój pies Pindol.

Obraz

(fot. Darek Strojewski – Facebook)

Jak wygląda wasz typowy dzień?

Nocujemy w namiocie, który ze względów bezpieczeństwa rozstawiam blisko budynków. Często za zgodą właścicieli na prywatnych posesjach, ale także w parkach, na skwerach i paradoksalnie… przy policji. Bo biwakowanie na dziko w większości krajów jest zabronione, a przy budynkach służb często jest wygodny trawnik. Rzadko spotyka mnie sprzeciw. Codziennie mamy plan: wstać wcześnie rano, przebyć szybko 25 kilometrów i odpoczywać. I może raz udało nam się go zrealizować.

Poproszę o więcej szczegółów.

Wstajemy skoro świt. Poranna kawa – to dla mnie najważniejsza część dnia. Udajemy się do lokalnej kawiarni. A że często zatrzymujemy się w wioskach i małych miasteczkach, zainteresowanie lokalnych ludzi nami jest ogromne. Zaczyna się rozmowa i tu plan z szybkim przebyciem drogi kończy się. To było moje jedno z większych zaskoczeń, jakie spotkało mnie podczas wędrówki. Ludzie w Europie są pomocni i bardzo pozytywnie podchodzą do nas. Poniekąd jest to zasługa Pindola, który ma w sobie coś, co przyciąga ludzi. Jest bardzo otwarty. Śmieję się, że to dzięki mojemu czworonożnemu przyjacielowi mogłem liczyć na kawę gratis. W sumie z Pindolem wiąże się zabawna anegdota.

Podziel się nią z nami.

Chodzi o rozpoczęcie rozmowy z ludźmi, których spotykam. Pierwsze 5-10 minut trwa zawsze przywitanie i upewnienie rozmówcy, że idziemy tysiące kilometrów, i że pieszo. I że z psem, i że pieszo. I cały czas pieszo, i że z psem. Odnoszę wrażenie jakbym robił coś nadzwyczajnego. A tymczasem przecież ja tylko idę.

A co z koronawirusem? Epidemia pokrzyżowała twoje plany.

Wybuch pandemii nas zatrzymał. Zakończyliśmy drogę na początku marca na tysięcznym kilometrze, niedaleko miasta Leon w północnej Hiszpanii. Bardzo zależało mi jednak, aby przejść również Portugalię. Od dwóch miesięcy jesteśmy więc w miejscu, które ja nazywam Portugalią nieznaną. Kolejny przykład, dlaczego piesze wędrówki są tak interesujące! Gdyby nie one, prawdopodobnie do dzisiaj nie znałbym regionu Beria Baixa, który znajduje się tuż przy granicy z Hiszpanią.

Jak wygląda tam obecnie sytuacja? Czy Portugalczycy poddali się kwarantannie?

Oczywiście! Na kilka tygodni zostaliśmy częściowo zamknięci w mieszkaniach. Nie było przymusu przebywania w domu - jedynie zalecenie, do którego niemal każdy się stosował. Od kilku dni można już normalnie funkcjonować. Ważne, by zachowywać dystans oraz nosić maseczki w miejscach zamkniętych. Życie wraca do normy, pogoda sprzyja. Temperatury sięgają tu teraz 35 stopni.

Zazdroszczę takiego ciepła. Ale co dalej z twoją podróżą?

Drogę do Norwegii mamy w tym roku na wstrzymaniu. Zależy mi, żeby te 7 tysięcy kilometrów pokonać naraz, bez długich przerw.

Więc to koniec chodzenia w tym roku?

Absolutnie nie! Za kilka dni rozpoczynamy z Pindolem krótszą wyprawę - około 800 kilometrów po historycznej w Portugalii trasie, drodze krajowej nr 2. Także i tym razem poprzez publikacje w mediach społecznościowych będziemy zachęcać ludzi do wsparcia fundacji w Warszawie. A w przyszłym roku prawdopodobnie będzie kolejne podejście do 7 tysięcy kilometrów przez Europę.

Kiedy w takim razie powrót do domu, do Warszawy?

Lubię jesień w Warszawie. Chciałbym wtedy chociaż na kilka dni przyjechać. Odwiedzić moje ulubione miejsca – Dolinę Służewiecką i park Kozłowskiego. Ale z moją przygodą ciężko jest się rozstać. Wiele osób zarzuca mi, że mam ciągłe wakacje. A ja widzę super wakacje, z których równocześnie korzystają potrzebujący. Jeżeli tak to ma wyglądać – to nie mam nic przeciwko! Europa jest na tyle duża i bogata w trasy, że mam zajęcie na kilka lat.

Obraz
Obraz
Obraz

(fot. Darek Strojewski – Facebook)

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:wawalove.pl
podróżpiesza wędrówkafundacja
Zobacz także
Komentarze (0)