Waldemar Kuczyński: Nie budźmy jeźdźców apokalipsy
Często, gdy ostrzegam przed zagrożeniem, jakim mogą być rządy Jarosława Kaczyńskiego i PiS słyszę od licznych przeciwników: "Kuczyński, co masz do ukrycia, że tak się boisz". W tle jest sugestia, że zrobiłem coś, czym zajmie się "odzyskane" przez PiS CBA. Niczego takiego się nie boję. Jeśli już to raczej tego, że zajmie się mną bez powodu, za to z nakazu - pisze Waldemar Kuczyński w felietonie dla WP.PL.
Zobacz wcześniejsze felietony Waldemara Kuczyńskiego
Lęki w ogóle towarzyszą życiu, ale im ono dłuższe, tym mniej lęków o siebie. Rośnie ten o zdrowie. Ale zostaje zatroskanie o dzieci, potem wnuków, a nawet prawnuków. Kim będą w życiu, czy nie wpadną w biedę, bo ona jest okropna, czy nie zachorują, czy będą żyli w czasach wolności i bez zamętu? O to się lękam.
Jak się żyje dość długo, a mogę o sobie tak powiedzieć, to się wie, że czas, który trwa nie musi trwać wiecznie, choćby to wydawało się pewne. Ten dobry trzeba pielęgnować, ale by to robić trzeba go dostrzec. Nie żyjemy w raju, ale w wyjątkowo szczęśliwym czasie. Wolni, w kraju niepodległym i coraz zamożniejszym, bez zamętu i cienia wojny. To chyba będzie trwało, ale nie musi. Z Europy nie wypędzono jeźdźców apokalipsy. Okiełznano ich, uśpiono, ale są, czasem pomrukują. Także ostatnio.
Mamy u naszych granic od kilku miesięcy rewolucję. Wielki zryw społeczeństwa ukraińskiego, w którym odkrywa ono przed sobą i przed nami - siebie. Widzimy Ukraińców takimi jakimi są. Pamiętamy naszą walkę i życzymy im niezagrożonej wolności, i niepodległości. Mamy też interes, nie chcemy Rosji nad Bugiem, bo jej się strasznie ciągle boimy i nie jest to tylko histeria po historii. Ale mamy z Ukraińcami problem. Mniejsza o kult Bandery i bardzo ciągle różne widzenie naszej nieodległej przeszłości. Oto widzimy, jak na kijowskim Majdanie w siłę rosną nurty, ciągle bliższe klęski, niż wygranej, które już żądają zmian granic. Budzą widmo w Europie najstraszliwsze, budzą jeźdźca wojny. A z nim zawsze budzą się pozostali. Co gorsze rewolucja ukraińska, która, jak każda zagraża chaosem i budzi złe apetyty, także u sąsiadów Ukrainy.
Czytam oto, że w Rumunii i na Węgrzech odżywa wizja rozbioru "sztucznie sklejonego" państwa i zabrania mu tego, co swoje. Niestety ten sam szatański apetyt odezwał się i w Polsce. Najpierw po Lwów i Wilno ruszył znany i wpływowy dziennikarz emigracyjny. Zaiste rozgłos i mądrość w parze nie chodzą. Ostatnio usłyszeliśmy od bardzo młodego człowieka z tzw. ruchu narodowego, że "granice nie są dane raz na zawsze. Powinniśmy być gotowi na ich rewizję". Czy oni i podobnie myślący nie wiedzą, że śliniąc się na cudze ziemie zachęcą na przykład ludzi w Niemczech do pomyślenia, czy nie zrobić tego samego wobec połowy dzisiejszej Polski. Jakiekolwiek wracanie do problemu granic w Europie jest brzemienne w krew, rzeź młodzieży, śmierć niewinnych, ruiny miast, w powrót europejskich apokalips.
Ten demon ciągle tkwi w Europie, zbrodnicza ambicja, by od państwa normalnego przejść do wielkiego. Wielkiej Polski, Węgier, Rumunii, czy Niemiec. Nasz kontynent może się przed nim obronić tylko w Unii Europejskiej, która po to zresztą powstała. Im więcej Unii tym mniejsze ma znaczenie, gdzie przebiega granica. Dlatego też nie tylko w obawie przed Rosją, ale i dla wyciszenia naszych wzajemnych demonów, warto by cała Ukraina zaczęła zmierzać ku Unii Europejskiej. Tu nasze tragiczne losy wyprostujemy łatwiej niż oddzielni granicą. Zostawmy litewskie Wilno Litwinom, ukraiński Lwów Ukraińcom po to by nie odbierano nam polskich Bieszczad, Szczecina, Wrocławia i Gdańska. Nie budźmy jeźdźców apokalipsy.
Waldemar Kuczyński