Waldemar Kuczyński: cień Rosji nad Wołyniem
Cień Rosji wisi nad Wołyniem. Nasz ciągły silny przed nią strach. Zrozumiały i nadal nie bezpodstawny. Rosja to nie demokracja i to ciągle siedlisko imperialnych ambicji. Stosunek do niej określił i określa nasz stosunek do Ukrainy. Jest ważna, bo się od Rosji oderwała, bo bez niej Rosja jest mniej dla nas niebezpieczna, niż z nią. Jest słabsza i jest dalej. Nie tylko dla Ukrainy, lecz jeszcze bardziej dla nas, dla naszego bezpieczeństwa chcemy, by została niepodległą a najlepiej gdyby dołączyła do Unii Europejskiej. Wtedy - jak my - będzie politycznie dalej od Rosji - pisze Waldemar Kuczyński w felietonie dla Wirtualnej Polski.
To myślenie, a ma ono wielkiego prekursora i patrona Jerzego Giedroycia, określa naszą obecną debatę o ludobójstwie ukraińskim na Wołyniu. Bo to było ludobójstwo. Część narodu ukraińskiego wymordowała wtedy część narodu polskiego, właśnie dlatego, że był polskim, a nie z jakiegokolwiek innego powodu. To, że toczymy spór, czy nazwać je wprost tym, czym było, czy jednak złagodzić mówiąc o czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa bierze się nie tylko stąd, że chcemy pojednania z Ukraińcami. Także z tego szczególnego stosunku do Ukrainy podpowiedzianego strachem przed Rosją, a sądząc po słowach ministra spraw zagranicznych w sejmie, głównie z tego powodu. Są podstawy by sądzić, że nie owinięta w nic prawda wypowiedziana przez nas oficjalnie rozogni nienawiść do Lachów, niewygasłą przecież. I poza skomplikowaniem drogi do zasypania dawnych nienawiści, stworzy klimat jeszcze bardziej utrudniający drogę Ukrainy na zachód, a chcemy by nią szła. Gdyby nie ten wzgląd mniej byłoby oporów, by nazwać to co się stało
ludobójstwem.
Czy jednak ten gierdoyciowski sposób myślenia jest tak oczywisty? Czy Ukraina musi się znaleźć w Unii Europejskiej, bo inaczej wróci do Matki Rosji? Jak dotąd jest w tej sprawie rozdarta. I czy naszą politykę właściwie wyważamy? Czy nie straciliśmy z pola widzenia złych konsekwencji naszego może nadgorliwego orędownictwa proeuropejskiej orientacji Kijowa? Bo one są.
Najbardziej spektakularnym przykładem jest Gazociąg Północny, który mógł iść przez Polskę, gdybyśmy nie bronili niepodległości Ukrainy, bardziej niż ona sama chciała to robić. Pisałem o tym w "Gazecie Wyborczej" ("Jak zbudowaliśmy Nord Stream" - 10.04.2013 r.).
Bez własnej bardzo silnej woli członkostwa, Ukraina w Unii się nie znajdzie, nawet gdy podpisze układ stowarzyszeniowy. Nie zastąpimy, ani nawet nie wzbudzimy tej woli naszym namawianiem. Jeśli jednak to się stanie to warto też się zapytać, czy zyskamy alianta, czy potężnego i gorliwego konkurenta o wpływy w Unii i w jej wschodniej części. To nie powinno decydować o naszym stosunku do akcesji tego kraju, ale warto nad odpowiedzią na to pytanie się zastanawiać. Bądźmy życzliwi proeuropejskiej orientacji bezpośredniego wschodniego sąsiada, ale nie zapominajmy, że rola ciągnącego go za uszy na zachód utrudnia wyprostowywanie naszych stosunków z Rosją. One są też bardzo ważne. Dla nich samych, ale także dla naszej pozycji w Unii Europejskiej. Unia nie chce zaognień z tym ciągle bardzo ważnym krajem; źródłem paliw i surowców oraz atomową potęgą. Chce z nim handlować i współpracować, także w stabilizowaniu porządku na planecie.
Awantura sejmowa w sprawie uczczenia rzezi wołyńskiej zakończyła się. Przyjęto większością głosów uchwałę o czystce etnicznej mającej znamiona ludobójstwa. Ale po awanturze, która ją poprzedziła i braku jednomyślności w głosowaniu, nie sądzę, by miała ona znaczenie, i dla pojednania z Ukraińcami, i dla sytuacji na Ukrainie.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski