Cel: bij migrantów. W Rosji policję zaczęły wyręczać bojówki
Rosja stoi w obliczu poważnego kryzysu wewnętrznego. W wielu regionach Federacji pojawiły się bojówki, które nielegalnie egzekwują prawo. Precyzyjniej - egzekwują prawo, stanowione przez nich samych. Powodem tej sytuacji jest drastyczny niedobór funkcjonariuszy policji.
Według raportu brytyjskiego wywiadu rosyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ma obecnie aż 172 tys. wakatów. Tylko w ubiegłym roku braki wzrosły o 33 tys. ludzi. Stanowi to ok. 20 proc. wszystkich sił policyjnych. Mimo to Rosja nadal ma najwyższy wskaźnik liczby policjantów na mieszkańca spośród największych państw świata.
Problem będzie jeszcze bardziej narastał i w Moskwie mają tego świadomość. Powodem są niskie wynagrodzenia, koszmarne warunki pracy, olbrzymi stres i nadmiar godzin. A także kuszenie znacznie wyższymi zarobkami przez inne resorty siłowe. Choćby armia rekrutuje policjantów do żandarmerii, gwarantując im ponad dwukrotnie wyższe wynagrodzenie.
W efekcie, jak podkreślają rosyjskie media - zarówno państwowe, jak i niezależne - w wielu rejonach służba patrolowa niemal nie istnieje. W samej Moskwie nawet 75 proc. etatów dzielnicowych pozostaje nieobsadzonych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Wyraźna wściekłość" Rosji. Trump wysłał wszystkim ważny sygnał
Brunatne bojówki
Wobec tak wielkich braków w wielu miastach zamiast policji działania podejmują bojówki, jak Russkaja Obszczina czy Drużina. Często są brutalne wobec migrantów i społeczności LGBT. Ich działania budzą obawy o samowolkę i ekstremizm społeczny.
Grupy te często składają się z weteranów wojennych, ochotników i środowisk nacjonalistycznych. Mają rozgałęzienia w kilkunastu regionach, często działają publicznie na Telegramie czy serwisie V Kontakte, a nawet korzystają z rządowych aplikacji z przyciskiem alarmowym. Na razie władze przymykają oko, bo potrzebują ludzi do pacyfikowania opozycji i protestów, ale już nawet państwowe media zauważają, że to może w przyszłości być problem.
Operacje samozwańczych "stróżów prawa" obejmują nocne patrole, zatrzymywanie migrantów, obławy w hotelach robotniczych i samodzielne pilnowanie porządku. Jak donoszą niezależne media, dochodzi do incydentów, w których osoby organizujące prywatne wydarzenia są rozpraszane, fotografowane, a na część uczestników donosi się do wojskowych rejestrów. Czasem bojówki doprowadzają migrantów do policyjnych komisariatów, jak podczas jednej z akcji w Nowosybirsku, gdzie prowadzono ich w łańcuchach.
Policja akceptuje pomoc
Wera Alperowicz, ekspertka z SOVA Center, cytowana w serwisie Meduza, zauważyła, że "policja wręcz wita tę pomoc z radością, ponieważ boryka się z brakami kadrowymi. Gdy funkcjonariusze przychodzą dokumentować incydent z udziałem aktywistów, grupa ta zawsze potrafi narzucić własną interpretację konfliktu. Ofiary często nawet nie próbują wyjaśniać, co się naprawdę stało".
Według Alperowicz bojówek nie spotyka typowa odpowiedzialność karna. Często wręcz są one tolerowane, a nawet wspierane przez niektórych przedstawicieli państwa. Podobnego zdania jest Asmik Nowikowa z fundacji Public Verdict, która zwraca uwagę, że granica między akceptowaną działalnością a przestępczością jest cienka i coraz częściej przekraczana.
Wielu rosyjskich ekspertów, jak Aleksander Werchowski, zwraca z kolei uwagę, że struktura bojówek jest dopasowana do religijnych i konserwatywnych narracji Kremla, co powoduje wzrost napięć. Zwłaszcza wobec mniejszości seksualnych i narodowych. W przypadku wieloetnicznej Federacji często skutkuje to samowolnymi akcjami wobec osób o innym odcieniu skóry bez względu na to, czy urodziły się w Rosji, czy poza nią.
Poza prawem
Takie sytuacje, jak w Nowosybirsku, gdzie bojówki doprowadziły zatrzymanych na budowie migrantów do komisariatu, filmując ich i sprawdzając dokumenty bez jakiegokolwiek formalnego upoważnienia, nie są odosobnionymi przypadkami. O kolejnych pisze choćby Meduza.
W Jekaterynburgu, gdzie "drużinnicy" zabrali owoce sprzedawcom o ciemniejszym kolorze skóry, chwilę później część przechodniów dołączyła się do bandytów i zaczęła kraść. Policja nie reagowała.
W Wsiewołożsku pod Sankt Petersburgiem członkowie Russkiej Obszcziny włamali się do mieszkania 37-letniego Ormianina i je podpalili. Właściciel mieszkania zginął, a mieszkająca z nim kobieta wyskoczyła przez okno bloku. Policja co prawda wszczęła śledztwo, ale samych sprawców traktuje jako świadków.
Pod koniec maja śledczy w obwodzie włodzimierskim wszczęli postępowanie karne przeciwko trzem członkom Russkiej Obszcziny pod zarzutem napaści na 18-letniego mieszkańca miasta Kowrow. Trójka nacjonalistów miała zaciągnąć ofiarę do lasu, gdzie ją związała, biła przez kilka godzin i groziła morderstwem i gwałtem. To jedyne śledztwo, jakie prokuratura wszczęła w ostatnich miesiącach po atakach bojówek, w którym podejrzanymi są sprawcy ataku.
Przymykanie oka
Fakt, że państwowa propaganda czy niektóre regionalne władze nie reagują zdecydowanie na te lokalne działania, wynika z politycznej potrzeby. Bojówki dość często wspomagają pacyfikacje protestów tam, gdzie brakuje prawdziwej policji. Jednocześnie nawet państwowe media zaczynają zwracać uwagę, że ekspansja takich form bezpieczeństwa może przynieść zagrożenie ekstremizmem.
Kreml jednak przymyka oko na bojówki wyręczające policję. Rosyjska władza stoi bowiem w paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony potrzebuje siły, która temperowałaby opozycję i pacyfikowała wszelkie protesty skierowane przeciwko niej. Z drugiej strony nie ma dość ludzi, by tę siłę sformalizować.
Outsourcing porządku ulicznego do faszyzujących bojówek może jednak obrócić się przeciw państwu, zwłaszcza w wieloetnicznym społeczeństwie o głęboko nierównym podziale dóbr i wpływów politycznych. W miastach, gdzie brakuje 30-40 proc. funkcjonariuszy, może dojść do sytuacji, że prawo będą stanowić organizacje paramafijne, tworzące udzielne księstwa.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski