W przyszłym roku PiS zdobędzie samodzielną większość. Tak mówią liczby
Najważniejszym wydarzeniem politycznym mijającego roku były wybory samorządowe. Wyniki tego długo wyczekiwanego sprawdzianu nie spowodowały żadnej istotnej refleksji. Po prostu każdy zobaczył to, co chciał.
Liczby jednak nie kłamią. Wybory samorządowe to porażka opozycji.
W wielkich miastach propagandę sukcesu Koalicji Obywatelskiej sankcjonowała niewątpliwa klęska PiS i parę widowiskowych zwycięstw w pierwszej turze. Na 107 miast prezydenckich opozycja wzięła 19. To mało, licząc w procentach (18 proc.), i mniej niż poprzednim razem (23 proc.), ale wielokrotnie więcej niż przeciwnicy. PiS wygrał jedynie w czterech miastach. Prawdziwym zwycięzcą wyborów były komitety lokalne. Niezależni kandydaci wygrali w 80 dużych miastach.
Im mniejsza miejscowość, tym skala porażki większa. W wyborach do rad powiatów PiS zwiększył swój stan posiadania z 23,5 proc. głosów i 1514 mandatów do 30,5 proc. i 2114 miejsc. To o jedną trzecią więcej. Wzrost PiS odbył się głównie kosztem PSL. Podczas gdy PO utrzymała swoją pozycję w radach gmin, ludowcy stracili prawie połowę delegatów. Operacja niszczenia konkurenta na wsi dla partii rządzącej przyniosła bardzo wymierne rezultaty, choć nie zakończyła się całkowitym unicestwieniem przeciwnika. Ofiara ataku przeżyła, jednak poniosła poważne straty.
Przewaga PiS jest najwyraźniejsza na najniższym poziomie samorządu lokalnego – w radach gmin. Partia rządząca zdobyła w 2018 roku 5808 mandatów. To o 64 proc. więcej niż 4 lata temu. PO zdobyło jedynie 1098 miejsc, czyli pięciokrotnie mniej niż konkurent i o 13 proc. mniej niż poprzednio. PSL, choć stracił jedną czwartą poprzedniej siły politycznej, nadal piastuje 3200 mandatów i jest drugą po PiS siłą w gminach.
Remis, czyli przegrana
Tyle że analiza wyborów lokalnych z perspektywy zysków i strat głównych partii nie bierze pod uwagę najważniejszej siły politycznej w Polsce - a jest nią siła niezrzeszonych. To oni wzięli 75 proc. dużych miast. To oni wzięli 85 proc. posad burmistrzów i 80 proc. stanowisk wójtów. Z perspektywy Warszawy i ogólnopolskich mediów łatwo przeoczyć najważniejszy fakt w samorządowej Polsce: duże partie w lokalnej polityce praktycznie się nie liczą.
Koalicja obywatelska zdobyła jedynie 1 proc. miejsc burmistrzów, czwarte miejsce po przecinku (!) wójtów. PiS odpowiednio 7proc. i 10 proc. PSL, uważane za najbardziej lokalnie zakorzenioną ogólnopolską formację polityczną, jedynie 4 proc. burmistrzów i 0,9 proc. wójtów.
Największe jednak wrażenie robi ta liczba: 29,5 tys. w 2014 i 29 tys. w 2018 roku. To liczba bezpartyjnych członków rad gminnych w całym kraju. Jedynie 25 proc. członków rad gmin to delegaci partyjni i liczba ta prawie się nie zmienia. Wszystkie partie razem wzięte, po 4 latach zaciętych ideologicznych bojów, zdołały wyrwać lokalnym kandydatom jedynie 2 punkty procentowe więcej.
Zobacz: Plany Kaczyńskiego. "Ryzyko drugiej porażki"
Jedynymi prawdziwie partyjnymi wyborami lokalnymi są wybory do sejmików wojewódzkich. Wygrała je partia rządząca, przejmując głosy PSL. PiS triumfowało w dziewięciu sejmikach na 16, powiększając swój stan posiadania o trzy. Koalicja Obywatelska wygrała w siedmiu. O jednym mniej niż cztery lata temu. I fakt najważniejszy - na partię rządzącą głosowało 34 proc. wyborców - o jedną czwartą więcej niż ostatnio w samorządzie. Wynik Koalicji pozostał zbliżony: 26-27 proc.. Remis sprzed 4 lat zamienił się w porażkę.
Elektorat PiS wciąż bardziej zmobiliozowany
Poza dużymi miastami, w których PiS przegrał, i sejmikami gdzie zdecydowanie zwyciężył, we wszystkich pozostałych wyborach lokalnych partia rządząca nieco zwiększyła swój stan posiadania kosztem ludowców, Platforma Obywatelska nieco straciła, ale nie miało to istotnego znaczenia na wynik, bo tu dominującą pozycję mają kandydaci lokalnych bezpartyjnych komitetów.
Wybory samorządowe pokazują, że temperatura sporu politycznego przekłada się na udział wyborach. Frekwencja wyraźnie wzrosła: z 47,4 proc. w pierwszej turze 4 lata temu do 54,9 proc. w ostatnim głosowaniu. Do urn poszło 2,2 mln uprawnionych więcej niż poprzednim razem. Wszystkie główne partie zmobilizowały swoich zwolenników. W największym stopniu udało się to partii rządzącej. Zgodnie z przewidywaniami to PiS zyskał najwięcej na zwiększonej frekwencji. To jego wyborcy poszli na wybory, bo uwierzyli, że ich głos ma znaczenie, że mają czego bronić. Zdobycze socjalne ze sztandarowym 500+ na czele są głównym powodem mobilizacji wyborczej elektoratu prawicy. Z braku nowych obietnic to właśnie straszenie odebraniem pakietu socjalnego jest najważniejszym argumentem wyborczym Prawa i Sprawiedliwości.
Nie przypadkiem wśród polityków tej partii obowiązujący przekaz brzmi: musimy wygrać kolejne wybory, inaczej po zmianach naszych rządów nie zostanie kamień na kamieniu. Opozycja, żeby wygrać, musi wiarygodnie przekonać wyborców PiS, że pakiet socjalny jest niezagrożony i, paradoksalnie, że nie muszą go bronić. Tak jak zwykle mogą spokojne zostać w domu. Wstydliwa dla demokratów prawda jest taka, że zwiększona frekwencja działa tym razem na niekorzyść demokracji – jej autorytarni, populistyczni przeciwnicy mają większe zdolności mobilizacji swoich zwolenników.
Jaki obraz wyłania się z powyższych analiz?
Po pierwsze taki, że politycy opozycji i wspierający ich publicyści żyją w krainie mitów i złudzeń. W świecie fałszywym, gdzie dla przeciętnego Polaka i Polki, fundamentalne znaczenie ma walka na śmierć i życie o polską demokrację i przyszłość naszych dzieci w Europie. Dla większości wyborców najważniejsze jest to co tu i teraz w naszej gminie, mieście powiecie.
Wszędzie tam, gdzie głosujemy na konkretne, znane nazwiska, a nie na listy partyjne anonimowych kandydatów, główne partie polityczne odgrywają marginalną rolę. Nie większą niż jedna czwarta. 75 proc. polskiej polityki lokalnej to kandydaci niezależni. To gigantyczny i zaniedbany potencjał. Ten, kto będzie umiał go uruchomić, zjednoczyć pod wspólnym hasłem, zmobilizować do współdziałania i wyłonienia reprezentacji ogólnopolskiej w wyborach parlamentarnych, może gruntownie zmienić polską scenę polityczną.
Po drugie, zwiększona temperatura i polaryzacja sceny politycznej działają na korzyść partii rządzącej. W ideologicznym starciu "prawdziwych” Polaków z "nieprawdziwymi” wygrywa PiS, mobilizując więcej swoich zwolenników. Mają oni prosty powód, by bronić swej partii: opakowany w godnościowy kostium 500+.
To nie wokół miejsca Polski w Europie czy Sądu Najwyższego będzie toczyć się kampania wyborcza. Jeśli opozycja po raz kolejny postawi na obronę demokracji - przegra. Przegra tak, jak przegrała w wyborach samorządowych. Zła wiadomość jest bowiem taka, że w spolaryzowanym świecie przepływy z jednej strony wyborczych preferencji na przeciwne są niebywale rzadkie.
Zwycięży ten, kto będzie w stanie zmobilizować większą liczbę niezdecydowanych lub jeszcze lepiej - obojętnych. To oni zdecydują o przyszłości Polski na kolejne dziesięciolecia. I oddadzą swój głos w jednym celu – obrony właśnie zdobytych przywilejów socjalnych.
Ale 500+ to za mało, żeby przejąć władzę
Opozycja musi zrobić wszystko, by rozbroić ten mechanizm. Żeby wygrać, trzeba przejąć 500+. Nie tylko nie tłumaczyć się, że się programu nie zlikwiduje, ale wręcz odwrotnie, przejść do ofensywy i postulować jego poszerzenie. Na przykład o pierwsze dziecko, na przykład o dzieci samotnych rodziców. Wiem, zaraz liberalni publicyści zarzucą mi rozdawnictwo i populizm, ale twarde polityczne realia są takie, że albo obudzimy się po wyborach w państwie demokratycznym z gigantycznym deficytem i pustą kasą, albo obudzimy się w państwie autorytarnym z tak samo gigantycznym deficytem i pustą kasą. Kiepski wybór prawda?
Po trzecie Koalicja Obywatelska nie jest w stanie wygrać kolejnych wyborów. Przegrała ostatnie i przegra następne. Bo czas gra na korzyść Prawa i Sprawiedliwości. Notowania w sondażach systematycznie rosną od wyborów w 2015 roku.
Średnia notowań IBRIS (z uwzględnieniem niezdecydowanych) to 31,2 proc. w 2016, 35,6 proc. w 2017 i 37,4 proc. w 2018 roku. Trend wznoszący potwierdzają wyniki wyborów do sejmików – przypomnę 34 proc. na PiS. Niezależnie od pobożnych marzeń o zjednoczonej opozycji, która wygrywa z PiS, prawda jest brutalna - średnia wszystkich sondaży bez uwzględnienia niezdecydowanych – czyli obecnie najlepsze przewidywanie wyników wyborów powszechnych - wynosi 41 proc. na PiS i stale rośnie. Nie maleje wskutek zawiązania Koalicji Obywatelskiej, nie maleje także wskutek ciągłego walenia w PiS, ale odwrotnie - rośnie. Jeśli nic się nie zmieni do jesieni przyszłego roku, PiS może liczyć na około 45 proc. głosów, co przekłada się na samodzielną większość.
Media jak ślepe
Co ciekawe ani wyniki sondaży, ani wyniki wyborczej weryfikacji, w żaden sposób nie wpływają na postrzeganie rzeczywistości przez dominującą większość liberalnych mediów. Rzeczywistości, w której notowania PiS rosną. Rzeczywistości, w której pozbawiony charyzmy przywódca opozycji notorycznie nie dorasta do swej roli. Liberalni publicyści z uporem maniaka ogłaszają Grzegorza Schetynę liderem, oskarżając wszystkich, którzy odmawiają roli przystawki, o rozbijanie jedności opozycji i cichą zmowę z autorytarnym reżimem.
Przegrane wybory ogłaszają światełkiem nadziei, wzywając wszystkich, by wsiedli na tonący okręt Platformy Obywatelskiej. Tymczasem odpowiedź na pytanie o to, czy Wielki Front Jedności Narodu ma sens, leży przed nosem, w liczbach. Wystarczy je po prostu przeczytać.
Ruch Roberta Biedronia pojawił się w sondażach IBRIS po raz pierwszy 20 listopada. Od tego czasu średnie notowania Koalicji Obywatelskiej wynoszą 30 proc. Proszę zgadnąć, jakie były notowania KO w poprzednim badaniu? Tak – 30 proc. Jakie były notowania PO bez uwzględnienia Biedronia i Koalicji? Tak, zadziwiająco podobne - 29,3 proc! To są ci sami wyborcy. Ich nie przybywa, niezależnie od tego, czy podzieli się ich na jedną, czy dwie liberalne partie. Od mieszania herbata nie stanie się słodsza. Za każdym razem wychodzi to samo - ok. 30 proc.
Średnia sumy wyników PO i .N z sześciu miesięcy przed powstaniem Koalicji Wyborczej i Ruchu Roberta Biedronia? Bez zaskoczenia - żelazne 31 proc. Konkluzja jest prosta: nie ma żadnego empirycznego dowodu na to, że skuteczniej obronimy demokrację, łącząc wszystkich ze wszystkimi. Mało tego, dane wskazują na wniosek przeciwny. Istnienie ruchu Biedronia nie osłabia Platformy. Po prostu bez niego demokratyczna opozycja będzie miała o 8 punktów mniej. Ale przede wszystkim straci nadzieję na odsunięcie PiS od władzy.
Przepis na to jest stosunkowo prosty, ale żaden z jego składników nie jest dostępny dla Grzegorza Schetyny.
- Aktywować i zjednoczyć wokół siebie największą siłę polityczną w Polsce – polityków lokalnych komitetów wyborczych.
- Zostać wiarygodnym orędownikiem polityki wrażliwości społecznej ze szczególnym uwzględnieniem 500+ jako jej symbolu.
- Zmienić dominującą narrację opozycji – dotychczasowa (antyPiS, obrona konstytucji) jest nieskuteczna, czego dowodzą trendy w badaniach i wyniki wyborów. "Robienie tego samego z nadzieją na inny skutek jest definicją głupoty” (A.Einstein)
- Trzymać się jak najdalej od Platformy Obywatelskiej, wykorzystując oburzenie liberalnych publicystów jako legitymizację swej niezależności. Nie da się wygrać z antyelitarną rewolucją będąc ulubieńcem elit.
- Robić swoje z wiarą i autentycznym zaangażowaniem.
Wszystkim Polkom i Polakom życzę w nowym roku, byśmy razem znaleźli drogę do wolności, równości i braterstwa, demokracji i dobrobytu. Wszystkiego dobrego!