"W nocy słucham, czy już do nas nie strzelają". Rośnie strach przy granicy
W Serpelicach - położonych zaledwie 6 km od granicy z Białorusią - rośnie strach. Miejscowość żyjąca do tej pory z turystów, świeci pustami. - W nocy słucham, czy już do nas nie strzelają - mówi w rozmowie z "Super Expressem" jeden z mieszkańców.
Położone na Mazowszu, w powiecie łosickim Serpelice były przez lata celem turystów chcących wypocząć na łonie natury w rejonie Bugu. Latem miejscowość tętniła życiem. Teraz sytuacja uległa diametralnej zmianie. Wcześniej od połowy czerwca trudno tu było znaleźć wolne miejsce, teraz ludzi praktycznie nie ma.
Sytuacja spowodowana jest bliskością granicy z Białorusią, która oddalona jest o ok. 6 km. Lokalna społeczność nie kryje zaniepokojenia. Ludzie są pełni obaw o teraźniejszość jak i przyszłość - podaje "Super Express", który sprawdził sytuację na miejscu.
- Słabo teraz z handlem. Wszystko zaczęło się psuć, jak doszło do wojny między Rosją a Ukrainą. Ludzie boją się także emigrantów szturmujących polską granicę. Efekt: mamy niewielu kupujących - tłumaczy Marta Halimoniuk, ekspedientka ze sklepu w centrum miejscowości.
- Z samych mieszkańców Serpelic nie da się utrzymać biznesu - podkreśla. Swoich rozterek nie ukrywa także Jerzy Czyż, właściciel szkoły jeździeckiej. - Szkołę prowadzę od ponad dwudziestu lat, ale takiej biedy jeszcze nie było - mówi.
- Turystów jak na lekarstwo. Nie stać mnie już na utrzymanie wierzchowców i myślę, by część koników sprzedać. Z obawą myślę o przyszłości. Co będzie jak rozpęta się wojna z Białorusią? - wskazuje. - Kto wie, czy jakaś zabłąkana rakieta nie uderzy w moje budynki i zakończy życie moje i moich koni - zastanawia się mężczyzna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sikorski przymierzany do Komisji Europejskiej? "To nie jest przypadek"
Strach o przyszłość
Czyż nie jest jedynym, który boi się ewentualnego ataku. - Codziennie ze strachem słucham wiadomości - mówi jedna z okolicznych mieszkanek. - Niby mówią, by się nie martwić, ale zawsze czarne myśli przychodzą do głowy. Ruscy nie przejmowali się i napadli na Ukrainę, a Łukaszenko to ta sama liga. Nasza miejscowość opustoszała, bo letnicy omijają nas dużym łukiem. Po prostu nie chcą odpoczywać w miejscu, w którym w każdej chwili coś się może wydarzyć - dodaje.
- Przeżyłem tu wiele, ale nigdy nie bałem się o następny dzień - mówi "Super Expressowi" miejscowy. - Co dziś tu mamy? Pustkę, ciszę i strach, który unosi się w powietrzu. Kiedyś był tu gwar. Aż miło było patrzeć na uśmiechnięte buzie dzieciaków. Organizowano kajakowe wycieczki po Bugu, zawody wędkarskie i nocne ogniska. A teraz? Co jakiś czas przejedzie samochód, albo transport wojskowy i to wszystko. W nocy słucham, czy już do nas nie strzelają - podsumowuje.
Źródło: "Super Express"