"W minutę straciłam wszystko". Ustawa dezubekizacyjna dosięga wdowę, inwalidkę
- Czasem nie mogę już wytrzymać tej politycznej nagonki, bo to dla mnie jako matki jest trudne do zniesienia. – wyznaje w rozmowie z nami Lidia Janicka, matka gen. Mariana Janickiego, szefa BOR w czasach rządów PO, której emerytura w wyniku ustawy dezubekizacyjnej spadnie do 850 złotych.
Lidia Janicka, matka gen. Mariana Janickiego, szefa BOR w czasach rządów PO, woli nie przypominać sobie dnia, w którym listonosz przyniósł jej zawiadomienie z Zakładu Emerytalno-Rentowego o nowej wysokości renty. – W jednej minucie straciłam wszystko – mówi i głos jej się łamie. Dotychczasowa renta po zmarłym mężu, zatrudnionym do 1987 roku w BOR, Włodzimierzu Janickim, wynosiła 2031 złotych na rękę. Od 1 października, kiedy wejdzie w życie ustawa dezubekizacyjna, będzie dostawać 1063 złotych, z czego 213 złotych to przysługujący jej z racji wieku dodatek pielęgnacyjny. Sama renta to zaledwie 850 złotych. Podstawą wydanej decyzji była opinia IPN i wspomniana ustawa dezubekizacyjna, która obniża emerytury i renty za okres "służby na rzecz totalitarnego państwa" od 22 lipca 1944 r. do 31 lipca 1990 r.
Będziemy pracować krócej. "To jest chore państwo"
Pani Lidia jest inwalidką I grupy. Ma 77 lat. Urodziła się bez ręki, nigdy nie pracowała zawodowo. Zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Potrafi lepić pierogi, szyć, prać ręcznie. Mąż, Włodzimierz Janicki, utrzymywał rodzinę. – Całe życie ciężko pracował za nas dwoje, żeby niczego nam nie brakowało – opowiada Janicka. – Był dostępny przez całą dobę, żeby tylko mnie i dzieciom niczego nie brakowało. Dbał, żeby syn i córka choć jeden miesiąc spędzali na koloniach w czasie wakacji. A kiedy był w domu, bawił się z nimi, grał w piłkę, zabierał do kina. Mnie, z podróży służbowych, sam z siebie, przywoził buty, halki w prezencie. Myślał o nas przez cały czas i teraz jego ciężko zarobione pieniądze zostaną mi odebrane. Myślę, że to z zemsty – dodaje rozżalona.
Nieoficjalnie politycy PiS przyznają, że dezubekizacja BOR to odwet za katastrofę smoleńską. W tym czasie gen. Marian Janicki, syn pani Lidii był szefem Biura. Po tragicznym wypadku samolotu bronił formacji przed zarzutami o niedopełnieniu obowiązków, przypominając jednocześnie, że w katastrofie zginęło 9 oficerów BOR. - Czasem nie mogę już wytrzymać tej politycznej nagonki, bo to dla mnie jako matki jest trudne do zniesienia. Płacę za to zdrowiem – wyznaje Janicka.
Jaka byłaby Polska, gdyby nie Smoleńsk? "Leszek byłby lepszy od Jarka"
Włodzimierz Janicki, ojciec generała, był kierowcą rektorów Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Kiedy jeden z nich, prof. Roman Ney, dostał w 1980 roku nominację na sekretarza KC PZPR odpowiedzialnego za oświatę i musiał przenieść się do Warszawy, koniecznie chciał zabrać ze sobą swojego kierowcę, czyli właśnie Janickiego. – Mieliśmy naradę w domu, co zrobić – opowiada pani Lidia. – Włodek miał już wtedy 43 lata, ja 40 i zupełnie nie pisałam się na przeprowadzkę do stolicy. Stwierdziliśmy jednak, że poradzimy sobie na odległość. Materialnie miało nam być lepiej, a kto nie chce zarabiać więcej, kiedy ma na utrzymaniu dzieci i żonę? Mąż przyjął propozycję, dostał etat w BOR, ale postawił warunek. Przenosi się do Warszawy jako kierowca profesora Ney'a, ale nie wstąpi do partii. Zgodzili się na to – opowiada Janicka.
Włodzimierz Janicki w Warszawie pracował 7 lat. Przeszedł dwa zawały serca, a potem operację wszczepienia bajpasów. – Po pierwszym zawale pracował jeszcze, ale po drugim wrócił do mnie do Krakowa i przeszedł na rentę – wspomina pani Lidia. – Przypłacił pracę zdrowiem, zmarł 20 lat temu w 1997 roku, a teraz mnie wali się świat. To jest po prostu świństwo.
Zaraz po otrzymaniu zawiadomienia o obniżeniu renty pani Lidia zadzwoniła do syna i córki. Podobno jej głos brzmiał tak, że własne dzieci upewniały się, że rozmawiają z matką. – Leczę się na nadciśnienie i musiałam natychmiast wziąć leki, bo od razu poczułam się gorzej. Dobrze, że nie dostałam wylewu – mówi. – Mogę prosić dzieci o pomoc w tej sytuacji i wiem, że mi nie odmówią. Już wcześniej kiedy brakowało mi pieniędzy na buty czy płaszcz wspomagały mnie, ale czemu właściwie mam to robić? Dlaczego mam kogokolwiek prosić o pomoc, skoro miałam własne pieniądze? – żali się.
Pani Lidia po otrzymaniu zawiadomienia nie spała trzy noce. Wciąż nie może przestać myśleć. – Może jeszcze wycofają się z tego? – zastanawia się. – Nie wiem jak to będzie, jak to się ułoży? Sam czynsz za 45 metrowe mieszkanie wynosi 600 złotych. Leki to około 250 złotych, prąd i gaz to razem prawie 300 złotych, a jeszcze jest telefon, telewizja i jedzenie. Mam 77 lata i czasem miałabym ochotę zjeść latem owoce, a one są takie drogie. Teraz nawet tego będę musiała sobie odmówić, z wszystkiego trzeba będzie zrezygnować – kończy smutno.