W Mińsku już nie widać migrantów. Dla biznesu byli "żyłą złota"
W ostatnich tygodniach migranci na dobre zniknęli z mińskich centrów handlowych i ulic stolicy. W rozmowach z pracownikami restauracji i sklepów można jednak usłyszeć rozżalenie – w "czasach migrantów" biznes szedł lepiej - relacjonuje korespondentka PAP z Białorusi.
23.12.2021 12:58
- Wcześniej codziennie było ok. 500 klientów, teraz jest może 150 - opowiada PAP pracownik baru z kebabem w mińskim centrum handlowym Galereja. Jeszcze miesiąc temu ten prestiżowy sklep w centrum stolicy był pełen gości z Bliskiego Wschodu. Władze nazywały ich "turystami", ale dla pracowników byli "migrantami" lub "uchodźcami".
- Przychodzili rano, niedługo po otwarciu i potem byli już przez cały dzień. Kupowali kebab z kurczakiem, wszyscy tak samo, bo jest halal. Zostawiali napiwki – śmieje się rozmówca PAP.
W Mińsku praktycznie nie widać migrantów
Strefa gastronomiczna w Galerei z fast-foodami była ulubionym miejscem migrantów, bo można tu tanio zjeść. Szczególnie popularny był Doner, uzbecka Czajchana, a także KFC. Na droższe restauracje większość z przybyszy nie miała pieniędzy, zwłaszcza po dłuższym czasie przebywania na Białorusi, a niektórzy spędzili w tym kraju nawet po 40-50 dni.
- Do restauracji Ramiz chodzili na shishę i zamawiali coś taniego, a do nas przychodzili się najeść - dodaje pracownik fast-foodu.
Zobacz także: Zdecydowana reakcja Komorowskiego na słowa Ziobry
Dla wielu biznesów na Białorusi migranci okazali się - jak słyszymy - żyłą złota. Zarabiały na nich hotele, gastronomia, sklepy z odzieżą i sprzętem turystycznym, a także taksówkarze, którzy wozili ich po mieście, a za kurs do Grodna czy Brześcia brali średnio po 200 dol.
"Wszyscy byli zadowoleni"
W rozmowach z PAP Kurdowie z Iraku skarżyli się, że na ich oczach ceny ich ulubionych dań w niektórych restauracjach wzrosły. To samo było z mieszkaniami, które wynajmowali "na mieście" pomiędzy wyjazdami na granicę, gdzie podejmowali próby nielegalnego przedostania się do Polski.
- Myślę, że wszyscy byli zadowoleni, że mamy tych "turystów", chociaż było wiadomo, po co tu przyjechali. Ale trzeba to zrozumieć - granice lądowe są zamknięte, ruch lotniczy zamarł (z powodu sankcji po przymusowym lądowaniu Ryanair w Mińsku w maju br.). Każdy chce zarobić, a oni płacili - opowiadał PAP taksówkarz, pracujący na lotnisku. W szczytowej fazie kryzysu migracyjnego na lotnisko przybywały dziennie nawet setki migrantów z Bliskiego Wschodu.
Mniejszy ruch lotniczy
Pod presją UE i krajów zachodnich do Mińska przestały latać samoloty z Iraku, migrantów przestano przyjmować na loty ze Stambułu i z Dubaju.
- Teraz ruch jest niewielki. Lata głównie Rosja, Gruzja, Stambuł i Dubaj. Dla nas to duży problem, bo prawie nie ma pracy - skarżył się taksówkarz.
Od końca listopada zorganizowanymi przez władze Iraku lotami wywozowymi wyleciało już z Białorusi ok. 4 tys. migrantów pochodzących z tego kraju, głównie Kurdów. Liczba migrantów, którzy wciąż znajdują się na Białorusi, jest trudna do oszacowania.
W miejscach publicznych migranci wolą się nie pokazywać, bo wiedzą, że mogą zostać zatrzymani i odwiezieni na lotnisko, by tam oczekiwać na kolejny lot repatriacyjny.
- Przychodzą jeszcze czasami, ale są to pojedyncze osoby, czasami grupy po 3-4 ludzi - mówią rozmówcy PAP w Galerei.