USA: mdła hojność Polonii dla powodzian w Polsce
Nowojorski Nowy Dziennik analizuje słabą reakcję amerykańskiej Polonii na dramatyczną powódź w kraju w porównaniu ze spontaniczną pomocą sprzed 4 lat.
03.08.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29
W osiem dni po ogłoszeniu apelu "Nowego Dziennika" o zbiórce pieniężnej na pomoc ofiarom powodzi w Polsce zebraliśmy ponad 8800 dolarów. Cztery lata temu na identycznę akcję w analogicznym okresie wpłynęło prawie 34 tysiące dolarów. Wtedy polskie organizacje, instytucje w USA, polonijne biznesy zareagowały spontanicznie nie tylko zbiórką pieniędzy, ale i rozległą akcja bezpłatnego wysyłania paczek powodzianom, lekarstw, ubrań.
Organizowano imprezy i spotkania oraz aukcje, z których dochód przeznaczono na ów cel. Identyczna sytuacja była w Chicago. Spontaniczny zryw Polonii był wówczas wspaniały, a ofiarność i gotowość pomocy ogromna. Wtedy po dziesięciu dniach zebraliśmy prawie 100 tysięcy; można się obawiać, że dziś sądząc po sporej obojętności Polaków w USA na powódź w kraju odpowiedz będzie znacznie poniżej oczekiwań.
Co więc się stało w ciągu tych czterech lat, że dziś reakcja jest tak mikra?
Na pewno obecna katastrofa nie jest tak niszcząca, jak pierwsza. Powódź 1997 r. zaskoczyła i przeraziła wszystkich straszliwą gwałtownością: woda zalewała miasta i miasteczka zachodniej części Polski z potworną siłą i szybkością; w wielu wypadkach ludzie ledwie zdołali ujść z życiem o ratowaniu mienia nie było mowy. Obecna powódź jest spokojniejsza, w świadomości nie przyjmuje więc postaci zdradliwego kataklizmu.
Po drugie, pierwsza wielka powódź była szokiem. Druga to już tylko powtórka, a skutkiem tego i reakcje nie są tak żywe, współczucie tak głębokie. Stad i hojność mniejsza.
Po trzecie, daje się wyraźnie odczuć swoisty uraz w związku z sytuacją polityczną w Polsce. Formalnie są to sprawy zupełnie oddzielne, jednak irytacja i frustracja Polonii z powodu rozmiaru korupcji w kraju, indolencji władzy, sobiepaństwa i prywaty owocuje spontanicznym odruchem niechęci w stosunku do całego kraju i jego ludzi. Reakcja bezsensowna, niemniej psychologicznie dająca się wyjaśnić.
Tak można by ująć główne powody "krajowe" ograniczonej hojności Polonii. Ale są też i przyczyny tkwiące po tej stronie. Trudno ułożyć je w porządku ważności, ale na pewno jedną z przyczyn jest postępująca dezintegracja środowisk polonijnych w USA.
Coraz trudniej zmobilizować Polonię do większych wspólnych akcji, coraz słabsze jest poczucie solidarności grupowej tutaj i więzi z krajem jako takim. Autorytetów jest coraz mniej, organizacji jednoczących (a nie dzielących) prawie nie ma. Rzadkie więc apele tych czy innych instytucji spotykają się z miernym odzewem. Nieufność i niechęć dominuje nad poczuciem wspólnoty i współczucia.
Inflacja rozmaitych akcji i apeli na rzecz kraju w ostatnich latach rodzi zmęczenie: jeszcze jedna inicjatywa, jeszcze jedna potrzeba i pomysł na działanie... Ludzie wolą się identyfikować ze swoim regionem, z miejscowością pochodzenia, a nie Polską w ogóle. Różne są tego przyczyny, ale rezultat mamy taki właśnie.
Na pewno także poważny wpływ na mdłą reakcję na katastrofę w Polsce ma coraz dotkliwiej odczuwany w Stanach Zjednoczonych kryzys gospodarczy. Ludzie ograniczają wydatki, nie są skorzy do nadmiernej hojności, zamykają portfele.
Rozwierają się nożyce podziału między krajem a emigracją. Oba światy idą odrębną drogą. Ani kraj specjalnie nie dba o współpracę z Polonią (wskutek czego doraźne akcje spotykają się z małym zrozumieniem), ani Polonia szczególnie nie angażuje się w sprawy krajowe. Nad rzeczywistością tą winniśmy ubolewać, bo przecież oba światy są od siebie zależne. A nade wszystko, w sytuacjach, jak obecna, powódź sprowadziła nieszczęście na wielu i pomoc nas wszystkich może przyczynić się do złagodzenia jej skutków. Akcja "Nowego Dziennika" zbierania pieniędzy na rzecz powodzian trwa. (ck/pr)