USA i Wietnam coraz bliżej siebie. Zagrożenie ze strony Chin pogodziło dwóch dawnych śmiertelnych wrogów
• W ostatnich latach w relacjach USA i Wietnamu dokonał się historyczny przełom
• Ukoronowaniem tego procesu była niedawna wizyta Obamy w Hanoi
• Obama zapowiedział zniesienie wieloletniego embarga na broń dla Wietnamu
• Dwaj dawni śmiertelni wrogowie zacieśniają więzy w zakresie obronności
• Oba kraje mają wspólne interesy strategiczne, bo obawiają się zagrożenia ze strony rosnących w potęgę i coraz agresywniejszych Chin
• Aż 84 proc. Wietnamczyków jest przekonanych, że spory terytorialne z Chinami mogą doprowadzić do wojny
03.06.2016 | aktual.: 05.06.2016 17:02
Dwie dekady temu wymiana handlowa między Wietnamem a USA warta była niespełna 450 milionów dolarów. Dziś jest to prawie 100 razy więcej, zamykając się w kwocie ponad 45 miliardów dolarów. Trudno o bardziej wymowny symbol radykalnej zmiany, jaka zaszła w relacjach dwóch państw, które jeszcze kilka dziesięcioleci wstecz były śmiertelnymi wrogami.
Niedawna wizyta Baracka Obamy w Wietnamie (22-25 maja), pierwsza i zapewne ostatnia za jego - kończącej się w tym roku - prezydentury, była ukoronowaniem procesu, pod który podwaliny położył 20 lat temu Bill Clinton. Choć powolne zbliżanie się obu krajów, na przekór trudnej historii, naznaczonej bolesnymi doświadczeniami wojny domowej i amerykańskiej interwencji w Indochinach, rozpoczęło się jeszcze wcześniej, bo już w drugiej połowie lat 80. Wtedy głównym motorem napędzającym normalizację stosunków były pieniądze. Dziś jest nim bezpieczeństwo.
Zapomniana wojna
Kiedy zimna wojna zmierzała ku końcowi, kopiujący chińskie reformy ekonomiczne Wietnam otwierał się na świat i jak tlenu potrzebował zagranicznych inwestycji. Poważną przeszkodą było jednak embargo handlowe, nałożone przez Waszyngton po zwycięstwie sił komunistycznych w wietnamskiej wojnie domowej. Zakaz coraz bardziej uwierał również samych Amerykanów, którzy dostrzegali w dynamicznie rozwijającym się i przeżywającym boom demograficzny Wietnamie ogromny potencjał - zarówno jako miejsce do inwestowania, jak i ogromny rynek zbytu dla produktów "made in USA".
Naturalnie dla Białego Domu sprawa nie sprowadzała się wyłącznie do korzyści gospodarczych. Normalizacja stosunków, wolny handel i rozwój gospodarczy w dłuższej perspektywie miały przyczynić się do powolnego odchodzenia Hanoi od komunizmu. Prosperujący i wolny Wietnam miał być w przyszłości cennym partnerem Stanów Zjednoczonych w regionie. W tym duchu administracja Clintona w 1994 roku zniosła embargo, a rok później obie stolice ponownie nawiązały formalne stosunki dyplomatyczne.
Zwieńczeniem starań Clintona była historyczna wizyta w Wietnamie w 2000 roku - czyli podobnie jak teraz w przypadku Obamy, na sam koniec jego prezydentury. Clinton był pierwszym prezydentem USA od upadku Sajgonu w 1975 r., który postawił nogę na wietnamskiej ziemi. Było mu o tyle łatwiej, że nie miał za sobą kłopotliwego bagażu historycznego - na przełomie lat 60. i 70. młody Clinton nie dość, że uniknął poboru, to jeszcze udzielał się w ruchu antywojennym. Tak czy inaczej, w 2000 roku na ulicach Hanoi entuzjastycznie witały go wielotysięczne tłumy. Tak jak gdyby nie był przywódcą mocarstwa, które ma na swoim sumieniu krew tysięcy Wietnamczyków.
Być może wyjaśnieniem tego paradoksu jest fakt, że już wtedy dwie trzecie społeczeństwa urodziło się po wojnie. Młodzi Wietnamczycy nie interesują się historią, ich zajmuje wyłącznie tu i teraz. - Przeciętny wietnamski nastolatek wie dokładnie tyle o wojnie w Wietnamie, co jego rówieśnik ze szkoły średniej gdzieś w Ameryce. Czyli najprawdopodobniej prawie nic - wyjaśniał reporterom Pete Peterson , ówczesny ambasador USA w Hanoi, notabene były jeniec wojsk północnowietnamskich.
Życie w cieniu smoka
Zamiast rozpamiętywać krzywdy doznane z rąk USA cztery dziesięciolecia temu, dziś Wietnamczyków zajmują bardziej palące problemy związane z wielkim sąsiadem - Chinami. Choć w XX wieku oba państwa połączyła wspólna ideologia, w Wietnamczykach bardzo głęboko tkwi zadra "1000-letniej okupacji", kiedy ich kraj znajdował się pod butem cesarskich Chin (II w. p.n.e. - X w. n.e.). Później nie było wcale lepiej, bo stosunkowo niewielki Wietnam w obliczu potężnego sąsiada jest niczym komar w paszczy lwa. Ostatnim krwawym epizodem wzajemnych animozji był czterotygodniowy konflikt graniczny w 1979 r., który po obu stronach pochłonął dziesiątki tysięcy ofiar.
Wprawdzie po zakończeniu zimnej wojny relacje chińsko-wietnamskie zaczęły się poprawiać (przede wszystkim ze względu na rosnącą wymianę handlową), ale w ostatnich latach znów cieniem położyły się na nich zadawnione spory. Rosnące w potęgę i świadome swej siły Państwo Środka coraz bardziej rozpycha się łokciami w regionie, doprowadzając Wietnamczyków do białej gorączki. Główną areną rywalizacji jest Morze Południowochińskie, które niemal w całości znajduje się na liście roszczeń Pekinu. Szkopuł w tym, że wiele położonych na nim archipelagów i atoli Hanoi uznaje jako własne.
Chińczycy, pewni swej przewagi militarnej nad mniejszymi sąsiadami, przed kilkoma laty zaczęli stawiać na politykę faktów dokonanych. Nie oglądając się na innych, usypują na Morzu Południowochińskim sztuczne wyspy, budują porty, lotniska, stacje radarowe i inną infrastrukturę, mogącą służyć również celom wojskowym. Gdy wiosną 2014 roku ustawili platformę wiertniczą na wodach, które Hanoi uznaje za swoje, przez cały Wietnam przetoczyła się fala gwałtownych antychińskich demonstracji i wystąpień. To była kropla, która przelała czarę goryczy.
Niedługo później w badaniu przeprowadzonym przez Pew Research Center aż 84 proc. Wietnamczyków wyraziło przekonanie, że spory terytorialne z Chinami mogą doprowadzić do konfliktu zbrojnego. Jednocześnie większość respondentów jako głównego sojusznika dla swojego kraju wskazała... Stany Zjednoczone.
Wróg mojego wroga...
Waszyngton ma z Hanoi wspólne interesy strategiczne. Urzędujący w Białym Domu od 2008 roku Obama motywem przewodnim swej polityki zagranicznej uczynił zwrot ku Azji (słynny pivot), mający na celu zwiększenie zaangażowania politycznego, ekonomicznego, a także militarnego w tym regionie. Nie da się ukryć, że to tam przesuwa się geopolityczny ciężar świata, z czego doskonale zdają sobie sprawę Obama i jego doradcy. Naturalnie w tle amerykańskiej strategii pojawiają się budzące niepokój Chiny, coraz potężniejsze i coraz bardziej asertywne na arenie międzynarodowej. W tej wielkiej grze Wietnam, gdzie antychińskie resentymenty są bardzo silne, może być dla USA nieocenionym sojusznikiem.
Czytaj również: Wielka gra, czyli jak Chińczycy Amerykanów przechytrzyli i co z tego wynika
Dlatego, choć politykę ocieplania relacji z Wietnamem kontynuował George W. Bush, to za rządów Obamy nabrała ona radykalnego przyspieszenia. Nie licząc kilku pomniejszych dwustronnych inicjatyw na polu bezpieczeństwa (w tym współpracy straży przybrzeżnych czy wspólnych ćwiczeń marynarek wojennych), kamieniem milowym było przystąpienie Wietnamu w ubiegłym roku do forsowanego przez Waszyngton Partnerstwa Transpacyficznego (TPP). Formalnie jest to układ handlowy, którego sygnatariusze generują aż 40 proc. globalnej wymiany gospodarczej. Niemniej jednak w wymiarze geopolitycznym ten wielki ponadnarodowy projekt ma zbliżyć sąsiadów Chin do Stanów Zjednoczonych i zmniejszyć ich uzależnienie od chińskiego handlu.
Jednak do najważniejszego przełomu doszło podczas ostatniej wizyty Obamy w Wietnamie, w czasie której zapowiedział pełne zniesienie nałożonego w połowie lat 70. embarga na sprzedaż amerykańskiego uzbrojenia. Komunistyczne elity rządzące w Hanoi widziały w tym zakazie ostatnią przeszkodę na drodze do pełnej normalizacji stosunków dyplomatycznych z USA. Teraz droga do dalszego zacieśniania więzów, szczególnie wojskowych, stoi otworem. Ledwie kilkanaście lat temu takiego rozwoju wypadków nie wyobrażał sobie nikt.
Jak dowiedział się nieoficjalnie The Diplomat, internetowy magazyn specjalizujący się w sprawach Azji, Wietnamczycy mogą być zainteresowani kupnem amerykańskich systemów, które wzmocnią ich bezpieczeństwo morskie, bowiem to Morze Południowochińskie będzie areną potencjalnych napięć. Mowa o samolotach patrolowych P-3C Orion, nowoczesnych radarach czy dronach. Z kolei Amerykanie liczą na możliwość korzystania przez okręty US Navy z wietnamskich portów.
Nie oznacza to, że nagle do Wietnamu popłynie szeroka rzeka amerykańskiego uzbrojenia, przynajmniej nie w bliskiej perspektywie. Problemem są pieniądze, obowiązujące w USA restrykcyjne przepisy regulujące eksport broni oraz fakt, że większość wietnamskich sił zbrojnych wyekwipowana jest w poradziecki bądź rosyjski sprzęt. Zresztą Hanoi jest obecnie największym klientem rosyjskiej zbrojeniówki w Azji Południowo-Wschodniej, a cały region przyniósł w ubiegłym roku 15 procent wszystkich przychodów Moskwy ze sprzedaży broni. Dlatego niektórzy komentatorzy sugerują, że zniesienie embarga jest również częścią strategii Waszyngtonu, mającej na celu ograniczenie wpływów Rosji w tej części świata.
Trudne sprawy
- Embargo na broń jest produktem zimnej wojny i nigdy nie powinno istnieć. Cieszymy się z normalizacji stosunków między Wietnamem i Stanami Zjednoczonymi - skomentował oględnie zapowiedź Obamy Hua Chunying, rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Jednak według dziennika "New York Times" nikt nie ma wątpliwości, że za tą fasadą uprzejmości kryje się głębokie zaniepokojenie Pekinu prawdziwymi intencjami władz w Hanoi.
Wietnam znalazł się na rozdrożu, bo z jednej strony boi się chińskiego smoka, ale z drugiej nie może go za bardzo drażnić, bo jest w dużej mierze od niego zależny w zakresie wymiany handlowej, inwestycji czy nawet gospodarki wodnej (czytaj więcej)
. Dlatego można przypuszczać, że w najbliższych latach będzie starał się lawirować pomiędzy pomiędzy gospodarczymi korzyściami z Chin i gwarancjami bezpieczeństwa ze strony USA (czytaj więcej)
.
Nawiasem mówiąc, w stosunkach z Białym Domem też nie brakuje trudnych kwestii. Najtrudniejszą jest brak demokracji i łamanie praw człowieka przez komunistyczne władze, co stale wypominają Amerykanie. Przed wizytą Obamy w Hanoi część wpływowych publicystów i ekspertów apelowało do niego, żeby nie znosił embarga dopóki autorytarny reżim w Wietnamie nie poczyni realnych kroków w kierunku liberalizacji systemu. Najwyraźniej jednak administracja prezydenta uznała, że ważniejsze od praw człowieka są twarde interesy USA i geostrategiczna rozgrywka z Chinami. Nie po raz pierwszy zresztą.
Z powyższym problemem wiąże się również nieufność sporej części wietnamskich elit do Amerykanów, zwłaszcza twardogłowych członków Komunistycznej Partii Wietnamu. Wielu z nich ciągle nie może wyzbyć się podejrzeń, że Waszyngton po cichu planuje "pokojową rewolucję", której celem będzie obalenie komunistycznych rządów w Wietnamie.
Na obustronnych relacjach mocno ciąży też sprawa tzw. pomarańczowej mieszanki (ang. Agent Orange)
, toksycznej substancji, którą Amerykanie rozpylali w czasie wojny nad dżunglą, by ogołocić ją z roślinności i w ten sposób ułatwić sobie walkę z komunistyczną partyzantką. Skażone zostały ogromne połacie Wietnamu, a groźne dioksyny do dziś drastycznie zwiększają zachorowalność na raka i powodują uszkodzenia płodów. Waszyngton czyni pewne gesty, ale nadal nie wziął na siebie pełnej odpowiedzialności i odmawia wypłaty odszkodowań tysiącom ofiar toksycznych chemikaliów.
Wietnam, Filipiny, Japonia - Amerykanie zacieśniają więzy militarne ze wszystkimi krajami w regionie, które mają na pieńku z Państwem Środka. Z perspektywy Pekinu wygląda to jak budowanie przez USA "kordonu sanitarnego" wokół chińskich granic. Ale prawda jest taka, że to jego jednostronne i agresywne działania zmusiły zaniepokojonych sąsiadów do szukania oparcia w Stanach Zjednoczonych. W ten sposób Chińczycy sami kręcą na siebie bat.
Czytaj również: Nowe amerykańskie bazy na Filipinach. Początek zwarcia tytanów?