Poziom wody w Mekongu najniższy od niemal 100 lat. Dla krajów Azji Południowo-Wschodniej to tragedia, ale dla Pekinu to może być okazja do realizacji ambitnych planów
• Mekong jest kluczową rzeką dla państw Azji Południowo-Wschodniej
• Rolnictwo i rybołówstwo tych krajów są uzależnione od jej wód
• W regionie panuje susza, a poziom wód jest najniższy od wielu lat
• Chiny kontrolują źródło rzeki, a dzięki sieci tam, także poziom wody
• Mekong staje się dla Chin instrumentem nacisków na sąsiadów
• Pekin może wykorzystać Mekong do tworzenia Jedwabnego Szlaku
18.04.2016 | aktual.: 05.05.2016 15:52
Mekong jest kluczowym źródłem wody dla Mjanmy (d. Birma), Tajlandii, Laosu, Kambodży i Wietnamu. W tym roku wody w rzece spadły do poziomu niewidzianego od niemal 100 lat. W regionie panuje susza, która zadała poważny cios rolnictwu w regionie, w tym uprawom ryżu. Sytuację dodatkowo komplikują Chiny - to Pekin kontroluje źródło rzeki na Wyżynie Tybetańskiej i jej początkowy nurt. Państwo Środka jako jedyny "posiadacz" tego odcinka rzeki nie jest od niej tak dalece zależny, jak reszta państw Azji Południowo-Wschodniej. Mając na względzie potęgę Chin, staje się jasne, że mogą one wykorzystywać Mekong jako instrument nacisku i polityki.
Słony nieurodzaj
Raport ONZ nie pozostawia wątpliwości. Poziom wody w dolnym Mekongu jest najniższy od czasu, gdy wprowadzono rejestry. Specjaliści z ONZ szacują również, że poziom wody w Mekongu i dolnych dopływach są niższe o 30-50 proc. niż zwykle o tej porze roku.
Problem jest zresztą nie tylko niedobór wody, ale także jej jakość. Rokroczne spadki powodują, że do rzeki napływa słona woda z Morza Południowochińskiego. Ten powtarzający się proces tym razem jest wyjątkowo niszczycielski. Przypływ słonej wody rozpoczął się w ubiegłym roku dwa miesiące wcześniej niż zwykle, a zasolenie zostało dodatkowo spotęgowane skąpymi opadami w czasie pory deszczowej.
W efekcie sól przedostała się do źródeł wód gruntowych i w rejon pól ryżowych, nawet 90 kilometrów w głąb koryta rzeki (zwykle zatrzymuje się około 60 kilometra). Mekong, który w ciągu 12 miesięcy zapewniał rolnikom przynajmniej dwukrotne zbiory ryżu, tym razem zawodzi. Tam, gdzie zwyczajowo w obecnej porze roku zasiewano ryż, ziemia jest spękana, sucha i nie nadaje się do rozpoczęcia sezonu. Słona woda zniszczyła 159 tys. hektarów pól ryżowych, a kolejne 500 tys. jest zagrożone.
Nie tylko uprawy ryżu cierpią przez stan Mekongu w tym roku. Klęska nieurodzaju wisi także nad zbiorami trzciny cukrowej. Choć sezon uprawny trwa zaledwie od trzech miesięcy, już teraz ostrożnie szacuje się, że plony będą mniejsze o przynajmniej 10 proc. i najskromniejsze od co najmniej czterech lat.
Ryby nie lubią prądu
Chińczycy skonstruowali sześć dużych hydroelektrowni na ich części Mekongu. W planach jest kilkanaście kolejnych. Dziewięć dużych projektów jest na etapie planowania i budowy w Laosie, kilka innych w Kambodży. Know-how jest oczywiście importowany z Państwa Środka, które ma u siebie 23 tys. dużych tam, co przekłada się na około 2/3 tego rodzaju konstrukcji na całym świecie. Pekin chętnie dzieli się wiedzą i wysyła swoje firmy do budowania zagranicznych inwestycji. W tej chwili realizują one 330 projektów tam w 74 krajach.
Hydroelektryczny mariaż Chin z Laosem i Kambodżą na Mekongu ma zrewolucjonizować energetykę dwóch spośród trzech najbiedniejszych państw regionu - dostęp do energii elektrycznej ma w Kambodży zaledwie 1/3 ludności, a w Laosie 2/3. Na budowie tam ma skorzystać także energetyka Wietnamu i Tajlandii.
Wiele osób, i to nie tylko wśród grup proekologicznych, wyraża jednak obawy co do wpływu tam na środowisko naturalne. Do wspomnianych problemów rolnictwa dochodzi też rybołówstwo. W żadnym kraju na świecie nie odławia się więcej słodkowodnych ryb per capita niż w Kambodży i Laosie. Wysyp hydroelektrowni na Mekongu niszczy jednak tradycyjne łowiska. Pumee Boontom, który 20 lat temu, jak większość jego sąsiadów, zarabiał na łowieniu ryb, po budowie pierwszych tam po chińskiej stronie przerzucił się na uprawę roli. Tamy rozregulowują bowiem rytm rzeki oraz zaburzają szlaki migracyjne i miejsca tarła ryb.
- Przed powstaniem tam, poziom wody opadał i podnosił się stopniowo. Teraz spada, zmienia się drastycznie i nie wiemy nawet, kiedy spodziewać się zmiany, chyba że śledzimy burze - opowiadał w reportażu "National Geographic". Rolnik z północnej Tajlandii uważnie śledzi chińskie prognozy pogody, bo jak tłumaczy, duże deszcze w Chinach oznaczają upuszczenie wody w Mekongu po stronie Państw Środka. Pumee Boontom opowiadał, że ostrzeżenia chińskiego rządu docierają do jego miejscowości zbyt późno lub wcale i często zwolnienie tamy kończy się lokalną powodzią.
Hydroelektrownie, które mają zrewolucjonizować życie w rozwijających się metropoliach regionu, są równocześnie zagrożeniem dla mieszkańców wsi. Szacuje się, że regionie Mekongu może być ich nawet 60 mln, dlatego były senator i aktywista polityczny Kraisak Choonhavan wprost nazywa w tym kontekście tamy w dolnym nurcie rzeki "katastrofą o epickich rozmiarach".
Pekin na ratunek suszy
Wpływ chińskich hydroelektrowni nie jest wyłącznie niszczycielski, jak w przypadku tradycyjnego trybu życia ogromnych społeczności. Susza i nieurodzaj pokazały, że tamy mogą być także kołem ratunkowym. A to z kolei plasuje je w gronie instrumentów nacisku politycznego, które Pekin może zastosować wobec mniejszych państw regionu.
W kwietniu Chiny podjęły decyzję o uwolnieniu wody z tamy Jinghong, by złagodzić skutki suszy u sąsiadów. Na razie nie wiadomo, czy ta interwencja będzie skuteczna, choć niektórzy oceniają, że w rejonie delty w Wietnamie poprawa i tak nie będzie odczuwalna.
Sceptycy sądzą, że to, co można przedstawić jako gest dobrej woli, podyktowane jest też interesem Chin, które muszą dbać o pewien minimalny poziom wody w Mekongu, by utrzymać ciągłość tranzytu na rzece pomiędzy prowincją Yunnan a resztą portów w dole nurtu.
Mekong - chiński klucz do bram Azji Południowo-Wschodniej
Budowa tam na Mekongu jest zwykle konsultowana w Radzie Rzeki Mekong, do której należy Wietnam, Laos, Kambodża, Tajlandia, Mjanma, ale nie Chiny. Państwo Środka nie ma pełnego członkostwa, dzięki czemu nie jest zobowiązane do konsultacji swoich inwestycji z sąsiadami. Zamiast tego, pod auspicjami Chin, w 2014 r. powstał tzw. Mechanizm Współpracy Lancang-Mekong, do którego należą wszystkie państwa, przez które przepływa rzeka. Chińczycy celują przy tym nie tylko w porozumienia związane z dysponowaniem zasobami wodnymi rzeki, ale także w integrację polityczną, ekonomiczną i bezpieczeństwa.
Państwa członkowskie spotkały się w marcu 2016 roku i był to pierwszy szczyt Mechanizmu. Premier Chin, Li Keqiang, wyraźnie pokazał, kto nadaje ton w organizacji, ogłaszając plan pożyczkowy na 1,5 mld dol. oraz otwarcie 10-miliardowych linii kredytowych, które mają wesprzeć infrastrukturę w regionie. Za wszystkim mają także pójść dwustronne porozumienia gospodarcze pomiędzy poszczególnymi krajami paktu.
Rodzący się Mechanizm Współpracy jasno więc pokazuje, że ambicje Chin wykraczają poza uregulowanie statusu rzeki. W tym rozumieniu region Azji Południowo-Wschodniej ma być jednym z przystanków na reaktywowanym Jedwabnym Szlaku. Nitka rzeki, która łączy region z Chinami, ma być tylko jednym ze szwów. Innym może być chiński projekt nowoczesnego połączenia kolejowego pomiędzy Kunmingiem w prowincji Yunnan a Singapurem. Tory przechodzić będą oczywiście przez region Indochin. Wszystkie kraje realizują także projekty dziewięciu międzypaństwowych autostrad, które mają przeciąć Półwysep Indochiński wzdłuż i wszerz. Jeszcze w 2015 roku Xi Jinping ogłosił plan budowy Ekonomicznego Korytarza między Chinami a Indochinami i dziś możemy obserwować pierwsze etapy jego powstawania.
Niedobory wody w Mekongu, które mogą być tragiczne w skutkach dla państw z dolnego biegu rzeki, dla Chin są okazją do przyspieszenia kolejnych etapów odtworzenia Jedwabnego Szlaku. A to wszystko tylko w strefie lądowej. Na wodzie - na pobliskim Morzu Południowochińskim - chińska dominacja jest jeszcze bardziej widoczna.