Jak podaje "Financial Times" w poniedziałek USA nałożyło na Iran sankcje związane z tamtejszym programem atomowym. Dotyczą one m.in. handlu bronią, ropą naftową, a także wprowadzają zakaz współpracy w zakresie rozwoju energii nuklearnej z rządem w Teheranie.
Strategia prezydenta Donalda Trumpa wobec Iranu jest niezmienna, od kiedy objął on swój urząd. Napięcie między oboma państwami wynika z zaszłości historycznych, a także z walki o wpływy w regionie. Przede wszystkim o władzę nad odrodzonym po obaleniu dyktatury Saddama Husajna i walce z tzw. państwem islamskim Iraku.
USA, napinając przed Iranem muskuły, nie waha się sięgać po ostre narzędzia. Tak było w styczniu 2020 roku, gdy Pentagon zdecydował się przeprowadzić zamach na życie irańskiego generała Kasema Sulejmaniego. Po tym wydarzeniu widmo konfliktu militarnego znów zawisło nad Zatoką Perską. Teraz, gdy zbliżają się wybory prezydenckie w Ameryce, Donald Trump przypomina swojemu elektoratowi, że potrafi być twardym graczem.
Tak przynajmniej tłumaczą moment na nałożenie sankcji komentatorzy za oceanem. USA wznawia prawie wszystkie sankcje, jakie były nałożone na Iran przed 2015 rokiem, a więc przed podpisaniem (jeszcze za prezydentury Baracka Obamy) tzw. umowy atomowej.
Problem polega na tym, że Donald Trump wycofał się z niej w 2018 roku. Sygnatariusze tamtej umowy (m.in. Francja, Wielka Brytania, Chiny i Rosja) nie mają nic przeciwko jej kontynuowaniu. Decyzja USA oznaczałaby, że wszystkie kraje, które podpisały dokument, powinny teraz nałożyć embargo na handel bronią z Iranem.
Eksperci ONZ podkreślają, że decyzja USA jest niezgodna z prawem. Tym samym będziemy mieć do czynienia z międzynarodowym patem.
W rejonie Zatoki Perskiej wciąż przebywa około 50 tysięcy amerykańskich żołnierzy.
Czarne chmury nad Zbigniewem Ziobro? Roman Giertych: Myślę, że ulegnie
