Ukraina przyjęła ustawę o mobilizacji. Znika kluczowy zapis

O ustawie mobilizacyjnej w Ukrainie mówiło się od długich miesięcy. Teraz w końcu ją przyjęto, ale usunięta została kluczowa kwestia demobilizacji. - Gdyby nagle Ukraińcy część swoich sił zdemobilizowali, nie jest trudno sobie wyobrazić, co by się stało - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską ppłk rez. Maciej Korowaj.

Znika kluczowy zapis w sprawie mobilizacji w Ukrainie
Znika kluczowy zapis w sprawie mobilizacji w Ukrainie
Źródło zdjęć: © East News | AA/ABACA
Żaneta Gotowalska-Wróblewska

13.04.2024 | aktual.: 13.04.2024 16:58

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Po miesiącach zwłoki i po zgłoszeniu tysięcy poprawek Rada Najwyższa Ukrainy w końcu przyjęła ustawę o mobilizacji, która m.in. określa nowe zasady rekrutacji poborowych. Za ustawą opowiedziało się 283 deputowanych w liczącym 450 miejsc parlamencie.

Deputowani poparli poprawkę komisji ds. bezpieczeństwa narodowego, obrony i wywiadu, aby wykluczyć z ustawy przepis o demobilizacji żołnierzy po 36 miesiącach służby w czasie wojny z Rosją.

Ustawa wprowadza w życie szereg zmian w obecnym systemie, rozszerzając uprawnienia władz do wydawania wezwań do wojska za pomocą systemu elektronicznego.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Diametralna zmiana i niedobór ludzi w armii

W pierwszych miesiącach inwazji na pełną skalę Siły Zbrojne Ukrainy tworzyły się głównie dzięki ochotnikom. Dziś sytuacja uległa diametralnej zmianie. Armia odczuwa ogromny niedobór ludzi i na różne sposoby stara się ich przyciągnąć do systemu.

- To sprawiedliwe, żeby człowiek wiedział, dokąd się wybiera, za ile i w jakim stopniu będzie przygotowany - mówił przed kilkoma tygodniami prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.

"Ukraińcy są cały czas redukowani nieustanną walką"

Dlaczego jednak Ukraińcy rezygnują z demobilizacji? W rozmowie z Wirtualną Polską wyjaśnia to ppłk rez. Maciej Korowaj, analityk specjalizujący w zagadnieniach bezpieczeństwa oraz taktyce i operacji wschodniej wojskowości. Zwraca uwagę na bezpośrednie porównanie sytuacji Ukrainy i Rosji. - Federacja Rosyjska na froncie ma mniej więcej 460 tys. żołnierzy. To są ci żołnierze bezpośrednio zaangażowani w walkach - przypomina.

- Kolejni są w drugiej linii: tworzą zapas i się wymieniają z tymi, którzy są na froncie. Do tego jest jeszcze około 300 tys. poborowych, którzy się szkolą i uczestniczą w działaniach wojennych. Są robione dwa pobory - wiosenny i zimowy, mniej więcej po 150 tys. osób, kiedy szkolą się przez 12 miesięcy. Cała armia liczy ok. 1,2-1,3 mln osób. W związku z tym Rosjanie mają możliwości rotowania sił - wyjaśnia.

Ekspert podkreśla, że "Ukraińcy nie mają tej możliwości". - Są cały czas redukowani nieustanną walką - wydajną, zrównoważoną, ale która Rosji pozwala zachowywać zdolność bojową, rozwijać się, a jednocześnie nie angażować całych sił w wojnę - dodaje.

Ppłk Korowaj zaznacza, że Rosja nie jest zaangażowana w wojnę całą swoją potęgą, tylko właśnie tymi około 400 tys. walczących.

"Ukraińcy tego nie mają"

Jak Rosjanie uzupełniają swoje straty? - Biorą po rocznym szkoleniu 150 tys. żołnierzy. Grupa ta ma możliwość albo pójść do rezerwy, albo pójść podpisać kontrakt i zasilić jednostki tych 400 tys. w drugiej linii, którzy się przygotowują do działań wojennych - wylicza ekspert.

Jak mówi, "jeżeli z jakiegoś powodu ochotnicy, żołnierze kontraktowi nie uzupełnią wszystkich etatów, wtedy są pobierani z rezerwy". Rozmówca Wirtualnej Polski przypomina także, że cały czas obowiązuje dekret Władimira Putina ws. częściowej mobilizacji.

- Ukraińcy tego nie mają. Mamy cały czas na froncie ludzi, którzy nie są redukowani i nie są odtwarzane zdolności bojowe. Nie ma tych rezerwistów, z których można czerpać. Ukraina nie ma całego systemu, jaki mają Rosjanie - zaznacza ppłk Korowaj.

I dodaje: - Rosjanom zależy, żeby tak było nadal. Dlatego walki nie są przełamujące, ale cały czas degradujące i męczące jednostki ukraińskie. Gdyby więc nagle Ukraińcy część swoich sił zdemobilizowali, to nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało.

Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości