Ukraina, czyli nowa wojna światowa [OPINIA]
Dwa lata temu zaczynaliśmy dzień od nerwowego sprawdzania, czy Rosjanie zajęli już Kijów. Przed rokiem toczyliśmy dyskusje, kiedy ukraińska ofensywa ruszy i odbije Krym. Dziś zadajemy sobie pytanie, czy armia Putina po pobiciu Ukrainy ruszy od razu na Polskę, czy może będzie potrzebowała paru lat przygotowań - pisze dla Wirtualnej Polski były ambasador Jerzy Marek Nowakowski.
25.02.2024 | aktual.: 25.02.2024 21:35
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Takich zestawień można przytaczać wiele. Dotyczących rosyjskiej gospodarki - upada czy rozkwita? Albo w sprawie uchodźców z Ukrainy - kłopot czy "demograficzne złoto"? Można pytać też o solidarność Zachodu, obecność USA w Europie czy zagrożenie atomowe.
Przed dwoma laty na pierwszych stronach gazet oglądaliśmy codzienne zestawienia (przytaczanych za ukraińskimi źródłami propagandowymi) strat rosyjskich. Przed rokiem z kolei entuzjazmowaliśmy się obrazkami Leopardów, Abramsów i Krabów jadących do Ukrainy. Teraz oglądamy zdjęcia z cmentarzy wypełnionych lasem flag niebiesko-żółtych znaczących groby ukraińskich ofiar wojny.
Zobacz także
Warto jednak po 730 dniach wojny zostawić na chwilę emocjonalny rollercoaster na rzecz analizy: co zmieniła rosyjska napaść? A przede wszystkim: co Polska i Polacy powinni zrobić, by się do tej zmiany przystosować?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy próbujemy narysować mapę wygranych i przegranych w związku z wojną w Ukrainie, rysuje się obraz dość paradoksalny.
Niewątpliwie przegranymi w tej wojnie są Rosjanie i Ukraińcy. Nie tylko dlatego, że dziesiątki tysięcy ludzi zginęły, a setki tysięcy zostało kalekami - albo fizycznymi, albo psychicznymi.
Rosja zarysowała przecież swoje cele wojenne w dokumentach przekazanych w grudniu 2021 roku Stanom Zjednoczonym i NATO. Rosjanie chcieli uznania swojej mocarstwowości i współpracy z Zachodem opartej o twardo wyrysowane strefy wpływów. Kluczowym celem Rosji było osłabienie NATO i zablokowanie rozszerzenia Paktu. Stało się dokładnie odwrotnie. Ukraina jest dziś zjednoczona wokół nienawiści do Rosjan - "kacapów" - i całkowicie zależna od współpracy z USA i Zachodem.
Rosjanie stracili Morze Bałtyckie, które po wejściu Finlandii i - za chwilę - Szwecji stało się wewnętrznym jeziorem Sojuszu, zaś Królewiec z pistoletu wymierzonego w świat zachodni stał się kresową twierdzą o ograniczonych walorach obronnych.
Na dodatek Skandynawia w NATO zagraża nie tylko bazom wokół Murmańska, ale zmienia równowagę sił w Arktyce i podważa rosyjską nadzieję na uruchomienie północnej drogi morskiej z Azji do Europy. I wreszcie koncentrując cały wysiłek na Ukrainie Rosja w błyskawicznym tempie traci wpływy na obszarze postsowieckim w Azji Środkowej i na Kaukazie.
Uzależnienie Moskwy od Chin i Iranu
Nie bez znaczenia pozostaje też rosnące uzależnienie Moskwy od Chin i Iranu oraz dekonstrukcja mitu niezwyciężonej "drugiej armii świata". Rosjanom pozostaje właściwie jeden argument. Broń ostateczna, czyli arsenał atomowy. Powtarzane wciąż przez Dmitrija Miedwiediewa sformułowanie, że mocarstwo atomowe nie może przegrać wojny, działa. Pytanie, jak długo rosyjski szantaż atomowy będzie skuteczny. Używając go, Rosjanie krok po kroku wypisują się z grona państw cywilizowanych.
Jest to bodaj najważniejszy z punktu widzenia strategii skutek dla Polski. Po raz pierwszy od początku XVIII stulecia Rosja na własne życzenie wyszła z Europy. Zaś uznanie Rosji za kraj nieeuropejski automatycznie podnosi znaczenie i bezpieczeństwo Polski.
Ukraina z kolei poniosła tak dramatyczne straty, że przez dziesięciolecia będzie musiała koncentrować się na odbudowie. Nie tylko infrastruktury. Przede wszystkim zasobów ludzkich. W roku 2014 Ukraina była jednym z najludniejszych państw Europy, mając ponad 40 milionów obywateli. Obecnie ocenia się, że w wyniku okupacji części terytoriów i masowej emigracji jest ich nie więcej niż 24 miliony. Ponad 100 tysięcy z tych ludzi jest kalekami bez rąk albo nóg. A ziemie na wschodzie Ukrainy są dziś najbardziej zaminowanym obszarem świata.
Z drugiej strony, Ukraina jednak odniosła gigantyczny sukces polityczny. Politycznie i mentalnie przesunęła się ze Wschodu na Zachód. Jeszcze trzy lata temu nikt nie wyobrażał sobie, że Kijów będzie kandydatem do Unii Europejskiej. Co więcej, o ile Rosja z Europy przemieściła się mentalnie do Eurazji, o tyle Ukraina - traktowana wcześniej jako kraj oglądany perspektywy Moskwy - zarówno dla partnerów zachodnich, jak dla globalnego Południa stała się partnerem w oczywisty sposób podmiotowym.
Jak Polska stała się kluczowym hubem
A Polska? Wydaje się, jakby to cynicznie zabrzmiało, że jesteśmy jednym z beneficjentów wojny w Ukrainie.
Polska - zepchnięta za czasów rządów PiS na kompletny margines - po lutym 2022 r. stała się kluczowym hubem logistycznym i transportowym dla Ukrainy. Na dodatek nasze powszechne zaangażowanie społeczne w pomoc dla uchodźców sfalsyfikowało stereotyp ksenofobicznych i zwalczających uchodźców wschodnich Europejczyków. Wreszcie szybka i znacząca pomoc sprzętowa z Polski stanowiła istotne wsparcie dla Ukrainy w pierwszej fazie wojny. Niespodziewanie z kraju skonfliktowanego z Ukrainą i prowadzącego politykę rozsadzania od wewnątrz struktur unijnych wyrośliśmy w ciągu kilku tygodnia na lidera oporu wobec rosyjskiej agresji.
Jeszcze istotniejsze stały się korzystne dla Polski przemiany w europejskiej architekturze bezpieczeństwa. Akces do NATO tradycyjnie neutralnych państw skandynawskich sprawił, że znacząco zmalało zagrożenie dla Polski ze strony Królewca. Co więcej, odzyskanie możliwości tranzytu droga morską do państw bałtyckich pozwoliło na korektę planów wojennych NATO tak, by ten region był broniony w czasie wojny. To z kolei sprawia, iż północno wschodnia Polska staje się istotną częścią sojuszniczego systemu obrony, a nie tylko skazanym na rosyjski atak przesmykiem suwalskim.
Najważniejsze wszakże wydaje się przesunięcie Rosji z kategorii trudnego, ale ważnego europejskiego sąsiada do kategorii państw pozaeuropejskich. Marzenie kolejnych pokoleń polityków polskich o wyrzuceniu Rosji z Europy zdaje się materializować. Podobnie jak marzenie o tym, że Ukraina, a w przyszłości także Białoruś wejdą do struktur zachodnich, sprawiając, że Polska przestanie być państwem granicznym Zachodu.
Wystarczy spojrzeć, jak urosła pozycja Niemiec po akcesie państw Europy Środkowej do Unii i NATO, żeby dostrzegać plusy wynikające z zachodniego wyboru Ukrainy.
Potężny zastrzyk demograficzny
Oczywiście płacimy też poważną cenę za wojnę. Polska stała się - jako kraj bezpośrednio sąsiadujący z obszarem wojny - zdecydowanie bardziej ryzykownym miejscem dla inwestorów. Oczywiście musimy też wydawać zdecydowanie więcej na obronę i bezpieczeństwo. Dodatkowo mierzymy się z problemami wynikającymi z tego, że (przy aktywnym wsparciu ówczesnego rządu RP) Ukraina uzyskała bezcłowy i nieograniczony dostęp do rynków europejskich.
Protesty rolników są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Jeżeli Ukraina stanie się krajem członkowskim Unii, będziemy musieli w przyspieszonym tempie zmodernizować naszą gospodarkę, aby sprostać konkurencji sąsiada.
Ale też jedynie konieczność może nas wyrwać z pułapki średniego rozwoju, w której tkwimy między innymi dlatego, że wciąż jest nam najłatwiej konkurować w Europie niskimi cenami i tanią siłą roboczą. Czyli dokładnie tymi atutami, którymi w dużo większym stopniu dysponuje Ukraina.
Trudno nie zauważyć, że dzięki fali uchodźców Polska uzyskała także potężny zastrzyk demograficzny. Spora część Ukrainek i Ukraińców pozostanie w Polsce. Wobec narastającego braku rąk do pracy i zastraszającej statystyki urodzeń obecność ponad miliona uchodźców z Ukrainy jest niezwykle korzystna dla polskiej gospodarki.
Bilans strat i zysków może się oczywiście drastycznie pogorszyć w razie zwycięstwa Rosji na Ukrainie. Wtedy staniemy się krajem frontowym. Realnie zagrożonym, bo Rosja przestawiła swoją gospodarkę - a nawet więcej: całą machinę państwową - na tryb wojenny. Logika agresywnego mocarstwa jest zaś taka, że potrzebuje wciąż nowych konfliktów i zdobyczy, by dalej funkcjonować.
Sukces Rosji w Ukrainie oznacza, że będzie ona musiała iść na konfrontację z NATO. Być może tak jak w roku 2014, zaczynając od formuły wojny hybrydowej. Ale konflikt o wymiarze światowym wydaje się w takim scenariuszu nieunikniony. Pytanie będzie wtedy brzmiało nie czy, tylko kiedy taka wojna wybuchnie.
Staniemy się wówczas kluczową marchią pograniczną Zachodu. Tylko będziemy drżeli, czy Zachód jako zintegrowana struktura w ogóle przetrwa.
Kto zyskał, kto stracił?
A skoro zadajemy sobie takie pytanie, to wypada sprawdzić, kto jeszcze na wojnie zyskał, a kto stracił. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że beneficjentami są Amerykanie i Chińczycy. Status mocarstwowy Rosji osłabł. Dla USA jest to pożądane osłabienie rywala militarnego, dla Chin zaś powstanie dyskontu energetycznego połączonego z postępującym uzależnieniem Rosji od chińskiego eksportu.
Tyle że wojna w Ukrainie stała się jednym z czynników zaostrzających wewnętrzny spór w Ameryce. A przede wszystkim wprawdzie wzmocniła amerykańskie przywództwo na Zachodzie, ale osłabiła możliwości oddziaływania USA na globalne Południe. I stanowi wyzwanie.
Obecnie porażka Ukrainy oznaczałaby w istocie koniec globalnego przywództwa USA. Uderzyłaby w prestiż Ameryki wielokrotnie silniej niż niesławna ewakuacja z Afganistanu. Koniec końców byłaby wzmocnieniem Chin, które wspólnie z Rosją mogłyby rzucić skuteczne wyzwanie Zachodowi.
Chiny zaś mają inny kłopot. Mimo ograniczonego wspierania Moskwy Pekin traci rolę bezpiecznej przystani dla biznesu. Polityka de-riskingu jest powszechnie akceptowana w Europie. Dla borykających się z kłopotami gospodarczymi Chin oznacza to mniej inwestycji i mniej rynków eksportowych.
Co więcej, możliwa porażka Rosji to postawienie pod znakiem zapytania chińskich ambicji odwojowania Tajwanu. I na koniec wymachiwanie przez Rosję atomową szabelką uświadamia światu, że chińskie możliwości w tej dziedzinie są bardzo ograniczone, co również osłabia możliwości skutecznego rozgrywania przez Pekin kwestii dominacji na Morzu Południowochińskim.
Jedynymi beneficjentami wojny okazują się Indie, Iran i Azerbejdżan. Indie w błyskawicznym tempie awansują do roli pełnowymiarowego mocarstwa, będąc obiektem politycznych zabiegów Zachodu i równocześnie nabywcą przecenionej ropy rosyjskiej. Iran najprawdopodobniej wymienił dostawy uzbrojenia dla Rosji na technologie pozwalające mu zyskać status państwa atomowego, a Azerbejdżan wykorzystuje słabość Moskwy, dokonując czystki etnicznej w Górskim Karabachu i wymuszając bezpośrednie połączenie z Turcją.
Po dwóch latach od pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę geografia polityczna świata uległa głębokiej przebudowie. To, co dzieje się na wschodzie Ukrainy, bezpośrednio wpływa na politykę od zachodniego Pacyfiku po Europę. Niewiele wskazuje na to, by te procesy uległy spowolnieniu. Przeciwnie: cień tej wojny będzie wisiał nad światem przez najbliższe lata.
Naszym zadaniem jest doprowadzenie do tego, by Polska wyszła z tego konfliktu wzmocniona.
Dla Wirtualnej Polski Jerzy Marek Nowakowski*
*Jerzy Marek Nowakowski jest historykiem, był ambasadorem RP na Łotwie (2010-14) oraz w Armenii (2014-17), w latach 1997-2001 pracował jako podsekretarz stanu w KPRM. Od 2020 roku jest prezesem Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego.