Bundeswehra się zbroi, ale powoli. Rośnie niezadowolenie z polityki Scholza
Niemcy nadal nie przeznaczają na obronność 2 proc. PKB, czego od członków Sojuszu wymaga NATO. Głównym hamulcowym jest kanclerz Olaf Scholz i minister obrony Boris Pistorius.
Sprawne jest zaledwie 20-30 proc. sprzętu wojskowego - przed dekadą te dane o stanie gotowości bojowej armii, wstrząsnęły Niemcami. Doszło do przesunięć budżetowych i udało się poprawić gotowość w wielu obszarach. Zaczęto także wprowadzać program naprawczy.
Prowadził je poprzedni, chadecki rząd, a kontynuuje obecny, złożony z SPD, Zielonych i FDP. W 2022 r. Bundeswehra otrzymała budżet w wysokości 50,3 mld euro - aż o 7 proc. wyższy niż rok wcześniej. W roku 2023 budżet wzrósł już do 64 mld euro.
Kasa jest, brak ma woli politycznej
Te sumy robią wrażenie, jest jednak "ale" - Berlin nadal nie spełnia wymagań NATO w sprawie przekazywania na zbrojenia 2 proc. PKB.
Ten poziom ma zostać osiągnięty dopiero w 2028 r., czyli Niemcom brakuje jeszcze 17 mld euro. NATO nie chce bowiem uznać funduszu celowego wynoszącego 100 mld euro (jest przeznaczony wyłącznie na modernizację techniczną), ponieważ jest on rozłożony w czasie i nie został ujęty w budżecie resortu obrony.
Z tych 100 mld Niemcy najwięcej przeznaczą na rozbudowę marynarki wojennej, np. okręty podwodne będą kosztowały 2,79 mld euro, rozpoznawcze 2,1 mld, samoloty patrolowe P-8A Posejdon ją kosztować 1,43 mld.
Dla wojsk lądowych zatwierdzono modernizację bojowych wozów piechoty Puma i zakup nowych karabinków szturmowych. Pojawią się także nowe pojazdy ewakuacji medycznej, wozy rozpoznania Korsak i przeciwlotnicze Boxery z systemem Skyranger 30 A3.
Siły powietrzne z kolei otrzymają F-35ALightning II.
Mimo to, pozostanie jeszcze kilka luk, które w najbliższych latach trzeba będzie zapełnić (np. obronę przeciwlotniczą krótkiego zasięgu).
Jedynym problemem Niemców jest czas, bo finanse, zdolności własnego przemysłu i wiedza, są. Gorzej z wolą polityczną. Właśnie kolejny raz doszło do tarć wewnątrz rządzącej koalicji.
Kolejne apele
Niemieccy Zieloni od dwóch lat apelują nie tylko o zwiększenie pomocy dla Ukrainy, ale przede wszystkim o podniesienie wydatków na zbrojenia. Wielokrotnie opierał się temu, wywodzący się z SPD, kanclerz Olaf Scholz. Tym razem o zwiększenie budżetu armii zaapelowała Annalena Baerbock, szefowa MSZ.
Baerbock uważa, że 100 mld euro zaplanowanych na modernizację techniczną armii to zbyt mała kwota. Podkreślała, że wynika to nie tylko z pomocy, jaką należy przesłać Ukrainie, ale także ze zwiększenia bezpieczeństwa własnego oraz sojuszników na wschodniej flance NATO.
Jej obawy wynikają z zapowiedzi Donalda Trumpa, który jest poważnym kandydatem w amerykańskich wyborach prezydenckich. Ten od dawna powtarza, że USA powinny wystąpić z sojuszu, a Europa ze swoimi problemami powinna radzić sobie sama. Choćby ostatnio powiedział, że zachęcałby Rosjan, aby zrobili z krajami, które nie płacą wystarczająco dużo na obronę, co tylko im się podoba.
Dlatego Baerbock podkreśla, że państwa europejskie powinny rozbudować zdolności militarne do takiego poziomu, aby mogły sobie zapewnić bezpieczeństwo bez oglądania się na sytuację polityczną w USA i aktualnego lokatora Białego Domu. Takie same apele płyną ze strony chadeckiej opozycji oraz władz niektórych landów - premier Bawarii, Markus Söder zaproponował, aby podnieść wydatki obronne do 3 proc. PKB.
Kanclerskie weto
Kanclerz pozostaje jednak głuchy na te głosy. W piątek, 16 lutego, Olaf Scholz w wywiadzie dla "Süddeutsche Zeitung" stwierdził, że to nie jest dobry pomysł, a całkowicie wystarczające jest finansowanie modernizacji wyłącznie z budżetu resortu obrony.
Poinformował, że w 2028 r. - w zależności od wpływów do budżetu - na armię przeznaczone zostanie 102-104 mld euro. Scholza poparł minister finansów, Christian Linder, który stwierdził, że już teraz Niemcy przeznaczają ponad 2 proc. PKB na Bundeswehrę, choć nie w postaci włącznie budżetowych funduszy, a łącznie z funduszem specjalnym na modernizację.
Scholz od pierwszych dni pełnienia funkcji kanclerza jest hamulcowym rozwoju i modernizacji sił zbrojnych, a także pomocy Ukrainie. Doszło do tego, że był w opozycji również do swojego rządu. Ignorował choćby naciski ówczesnej minister obrony Christine Lambrecht, własnego zaplecza politycznego i opinii publicznej. Od bardzo dawna żaden kanclerz nie był tak zgodnie krytykowany przez wszystkie strony sceny politycznej.
Ostatecznie odwołał ze stanowiska Lambrecht, a na jej miejsce powołał, swojego bliskiego współpracownika, Borisa Pistoriusa. Ten w podczas spotkania w Ramstein w 2023 r. storpedował wszelkie plany zachodu w sprawie pomocy Ukrainie. Zmianę tego stanowiska wymogły dopiero naciski Waszyngtonu.
Teraz Pistorius, wraz z Scholzem i Linderem, stara się ograniczyć wydatki na zbrojenia. Robi to mimo oporu w rządzie, władzach krajów związkowych i w społeczeństwie, które powoli zaczyna rozumieć, że lata zaniedbań w kwestii obronności zaczynają odbijać się czkawką.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski