Oczy wszystkich zwrócone na Niemcy. W tle głosy ws. rewizji granic
"Alternatywa dla Niemiec" podbija niemiecką politykę. Partii rośnie poparcie, pojawiają się pierwsze sukcesy wyborcze. - Stare sentymenty odżyły - ostrzega Andrzej Byrt, były ambasador RP w Niemczech w rozmowie z WP. A te sentymenty to sprzeciw wobec Unii Europejskiej i jawne sympatie w kierunku Rosji. To też ważny sygnał dla Polski.
Afd - Alternatywa dla Niemiec - zbiera wszystko, co w polityce może przynieść sukces. Partia powstała dekadę temu, a zaczęła od postulatów gospodarczych. Proponowała koniec strefy euro (w reakcji na problemy Grecji i Włoch) oraz - co najważniejsze - dbałości o niemiecką gospodarkę. Kilka lat później dołożyła do tego kolejny gorący temat: kryzys migracyjny i sprzeciw wobec polityki Angeli Merke.
I tak w Afd pojawiły się osoby mówiące wprost o walce z "islamizacją Europy". A w 2021 roku partia zaczęła mówić bez problemów o opuszczeniu Unii Europejskiej - czyli o "dexit".
Chwyciło we wschodnich, czyli biedniejszych w stosunku do pozostałej części kraju, landach. I choć spora część polityków partii nie kryje się z prorosyjskimi sympatiami, to najczęściej przedstawia siebie jako partię pokoju i interesów Niemiec. Bezpieczeństwo finansowe, ograniczona migracja zza granicy, wstrzymanie pomocy dla Ukrainy – to klucz programu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Partia działa tam, gdzie korzyść z jednych, wspólnych Niemiec często jest zapominana. To właśnie wschód kraju. Stąd opowieść o "dokończeniu rewolucji" z 1989 roku nieraz pojawiła się w ustach partyjnych liderów.
A liderów jest dwóch. To Alice Weidel - łagodniejsza twarz partii. Z wykształcenia doktor ekonomii. Prywatnie w związku partnerskim ze szwajcarską twórczynią filmową - Sarah Bossard. Przekonuje, że to napływ migrantów jest zagrożeniem dla społeczności LGBT. I jest też Tino Chrupalla - walczący o dobro przedsiębiorców, bo sam jest biznesmenem.
Nieudane połączenie
- Wszyscy w Niemczech pragnęli zjednoczenia. Jednak problemy - przy adaptacji do nowych realiów - pokutują do dziś. Część społeczeństwa ze wschodnich landów jest sfrustrowana tym w co się "wpakowała" - uważa Andrzej Byrt, były ambasador RP w Niemczech.
W ten sposób wyjaśnia rosnące, szczególnie na wschodzie republiki federalnej, poparcie dla skrajnej prawicy. Wniosek jest jeden: tam, gdzie jest gorzej pod względem ekonomicznym, tam lepszy grunt dla jej postulatów.
- AfD stało się partią volkistowską, która przeszła bardzo długą niebezpieczną drogę i została zdominowana przez polityków ze wschodu - charakteryzuje ugrupowanie Basil Kerski, dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.
Partia jest szczególnie silna w landach byłego NRD, więc we wschodniej części Niemiec. Potwierdzają to wyniki. W niedzielę kandydat AfD pierwszy raz został wybrany na burmistrza. Zwyciężył on w przedterminowych wyborach w Raguhn-Jessnitz w Saksonii-Anhalt.
Tydzień wcześniej ugrupowanie zwyciężyło także w wyborach na starostę powiatu Sonneberg w Turyngii. Minister spraw wewnętrznych landu i przewodniczący regionalnych struktur SPD Georg Maier nazwał wynik wyborów "sygnałem alarmowym dla wszystkich sił demokratycznych".
- Teraz nadszedł czas, aby odłożyć na bok interesy polityczne i wspólnie bronić demokracji. Polityka i demokracja to rywalizacja o najlepsze pomysły, a nie o największe oburzenie - dodał polityk SPD.
W podobne tony uderzali komentatorzy i politycy z innych ugrupowań. Szef Zielonych w Turyngii nazwał sukces wyborczy AfD "czarnym dniem demokracji".
Ugrupowanie stanowi wyrzut na sumieniu niemieckiej demokracji. Skalę problemu pokazuje także fakt, że partia jest monitorowana przez Urząd Ochrony Konstytucji w związku z podejrzeniami o prawicowy ekstremizm.
- Partia zdobyła popularność na antyimigracyjnym tonie. Po otwarciu granic przez kanclerz Merkel AfD z politycznego planktonu weszła do szerokiej polityki - przypomina rozmówca WP.
- Kolejnym czynnikiem wpływającym na wzrost jej poparcia była pandemia, ugrupowanie skupiało wokół siebie "koronasceptyków", a później inwazja Rosji na Ukrainę - dodaje były ambasador RP w Berlinie.
Podobnie uważa dyrektor ECS. Kerski podkreśla, że "wzrost poparcia AfD w Niemczech to pośrednio skutek wojny w Ukrainie". - Na sukces skrajnie prawicowego ugrupowania pracuje także słabość pozostałych ugrupowań w Niemczech. Szczególnie zawodzą Zieloni, którzy jako partia konstruktywnego protestu stracili swoją charyzmę - dodaje.
Teraz ugrupowanie zajmuje drugie miejsce w sondażach, nieznacznie wyprzedzając rządzącą krajem SPD. Pierwsze miejsce ze znaczą przewagą nad resztą stawki zajmuje CDU/CSU, czyli chadecja, z której wywodziła się Angela Merkel.
- Wojna w Ukrainie zachwiała poczuciem stabilności wśród Niemców. Rosnące ceny uderzyły w sporą część obywateli, a szczególnie tych ze wschodu. Ciągle istnieje znaczna różnica poziomu życia między nimi a zachodem kraju - komentuje Byrt.
Ugrupowanie słynie z prorosyjskiego nastawienia. Politycy partii sprzeciwiają się wszelkim formom militarnego wsparcia Ukrainy. Członkowie ugrupowania także chętnie odwiedzali nielegalnie okupowany przez Rosjan Krym, a już po wybuchu wojny chcieli nawet "osobiście uzyskać własny obraz sytuacji humanitarnej we wschodniej Ukrainie". Podróż w ostatnim momencie została zablokowana przez władzę partii, mimo że delegaci byli już w Rosji.
- Duża grupa wyborców AfD widzi w Rosji spadkobierczynię ZSRR, za którego żyło im się może nie dostatnio, ale stabilnie. A ten spokój został teraz też zachwiany - tłumaczy dyplomata. - To sterta absurdalnych poglądów, ale się utrzymuje - dodaje.
"Reparacja to kij, który ma dwa końce"
Ugrupowanie uderza także coraz śmielej w antypolskie tony. Z jednej strony krytykowana jest pomoc Warszawy dla Kijowa. Z drugiej do głosu dochodzą także głosy rewizjonistyczne. Szczególnie głośnym echem odbiła się wypowiedź liderki ugrupowania Alice Weidel, która napisała na Twitterze o "Niemcach Środkowych - Mitteldeutschland". Wypowiedź ta pojawiła się w kontekście najnowszych sondaży ze wschodu kraju.
- Pojawiają się również głosy polityków AfD, że Polska powinna oddać ziemie zajmowane przez Niemcy przed II wojną światową - wskazuje Andrzej Byrt. Były ambasador RP nad Sprewą nie ma wątpliwości, że to odpowiedź na wystosowane przez rząd PiS wezwanie do wypłaty reparacji. - Są to uboczne skutki działań polskich. Reparacje to kij, który ma dwa końce. Sprawa przynależności ziem zachodnich i północnych do Polski jest prawnie i definitywnie zamknięta. Nie ma od niej odwrotu - podkreśla.
- Rewizjonizm jest w programie ugrupowania. Szczególnie ten historyczny - wskazuje Kerski.
"Populiści zawsze dochodzą do głosu"
Co zatem z rosnącym poparciem dla AfD, czy ugrupowanie ma szanse w najbliższych latach rozszerzyć swoje wpływy i sięgnąć po władzę także na zachodzie kraju? Następne wybory parlamentarne nad Sprewą zaplanowane są na 2025 rok.
- W sytuacjach kryzysu, niekoniecznie tylko gospodarczego, ale kryzysu poczucia oddalania się spokojnej przyszłości, do głosu dochodzą zawsze populiści. W tej sytuacji głoszone przez nich hasła trafiają na podatny grunt - tłumaczy były ambasador w Berlinie.
- Gdyby dla przykładu, rozruchy we Francji rozszerzyły się także na zachodnie Niemcy, byłaby to woda na młyn dla skrajnej prawicy. Ale takie niebezpieczeństwo nie występuje - podkreśla.
Zdaniem polskiego dyplomaty niemieckie partie muszą jednak prędko wyciągnąć lekcję z obecnych notowań AfD. - Sytuacja uzmysłowiła pozostałym ugrupowaniom w Niemczech, że muszą zwrócić się w swojej polityce ze specjalnymi pomysłami dla wschodnich landów Republiki Federalnej - podsumowuje Andrzej Byrt.
- Niemcy wybierają AfD, bo jest dla nich często jedyną formą wyrażenie niezadowolenia. To partia, która świetnie wyczuwa i ogrywa panujące na wschodzie poczucie wykluczenia - uważa Kerski. Poparcie rośnie im w całym kraju. To przerażające - dodaje Basil Kerski.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski