Ten polski sprzęt ma pogrążyć rosyjską armię. To będzie wojenny debiut
Zakupy sprzętu z Polski pozwolą Ukraińcom uprościć logistykę i system szkolenia oraz zgrywania pododdziałów. Niedługo na stepach pojawią się Rosomaki i samobieżne moździerze Rak. Dla tych drugich będzie to wojenny debiut. Tego pierwszego kiedyś pokazowo chciał zniszczyć Antoni Macierewicz. Czy debiut Raka będzie równie udany jak Kraba? Wsparcie przekazywane Ukrainie to też znakomita reklama dla polskiego przemysłu obronnego.
Podczas wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenkiego w Warszawie podpisano trzy bardzo istotne dokumenty, które pozwolą Polsce umocnić pozycję wśród największych dostawców broni dla Ukrainy.
Kijów zdecydował się kupić 150 sztuk polskich kołowych transporterów opancerzonych Rosomak, samobieżne moździerze Rak i następną partię systemów przeciwlotniczych Piorun. Kolejna umowa dotyczy dostaw amunicji artyleryjskiej i karabinowej. Trzecia zaś udziału polskiego przemysłu w powojennej odbudowie Ukrainy.
To kolejne umowy na zakup polskiego ciężkiego sprzętu. Wcześniej Ukraińcy zamówili samobieżne haubice Krab, które od lata 2022 roku walczą w Donbasie. Polski produkt zdeklasował niemieckie PzH2000 i amerykańskie M109, stając się świetną reklamą dla produktów polskiej zbrojeniówki. Pojazd z Huty Stalowa Wola przetarł szlak, a teraz korzystają z tego kolejne spółki.
Sprawdzone w boju
Na początku kwietnia, podczas wizyty w zakładach Rosomak SA, premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że Ukraina zamówiła w Polsce 100 kołowych transporterów opancerzonych Rosomak, których zakup zostanie sfinansowany z funduszy amerykańskich i europejskich.
- Zakłady Rosomak specjalizują się głównie w produkcji kołowych transporterów opancerzonych Rosomak. Ich produkcja oparta jest na najnowszej technologii. My, Polacy, również mamy dwa znakomite produkty wojskowe. To są Rosomaki i Kraby – mówił Morawiecki w Siemianowicach Śląskich.
Rosomak został wybrany przez polskie wojsko w grudniu 2002 roku w wyniku przetargu na kołowe transportery opancerzone. Choć początkowo politycy Prawa i Sprawiedliwości próbowali wykluczyć Rosomaka, a Antoni Macierewicz wręcz kazał pokazowo zniszczyć jeden z pojazdów. Rosomak powstał na podstawie licencji fińskiej Patri, a z każdym rokiem produkcji miał coraz mniej wspólnego z pierwowzorem. Ostatni z 690 zamówionych w pierwszym kontrakcie pojazdów trafił do odbiorcy w 2012 roku.
Rosomak znakomicie sprawdził się podczas polskiej misji w Afganistanie i był to równocześnie debiut bojowy maszyn z rodziny AMV. W sumie do Azji trafiło 181 Rosomaków, z których na froncie bezpowrotnie stracono zaledwie 14 maszyn. Kolejnych ok. 30 sztuk było tak poważnie uszkodzonych, że wojsko uznało, że ich remont jest nieopłacalny i zostały przeznaczone na części.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żołnierze na nich służący chwalili przede wszystkim znakomitą bierną ochronę przeciwminową i przeciw pociskom przeciwpancernym, dużą ergonomię i siłę ognia 30-mm armaty ATK Mk44. Producent wyciągnął wnioski z afgańskiej misji i w 2013 roku zaproponował wojsku wersję ze wzmocnionym pancerzem.
W tym samym roku MON podpisał umowę na zakup 307 pojazdów. Obecnie dostarczane są jedynie w wersjach specjalistycznych, jak np. wozy dowodzenia czy samobieżne moździerze Rak.
Kolejny "skorupiak" w Ukrainie
Raki po haubicach Krab to drugi "skorupiak" polskiej produkcji, który będzie walczył na wojnie w Ukrainie. Samobieżne moździerze kalibru 120 mm na podwoziu Rosomaka to najmłodsze dziecko polskiego przemysłu obronnego. Pomysł na tego typu pojazdy wsparcia ogniowego pojawił się w 2004 roku, a już rok później rozpoczęto prace koncepcyjne.
Czytaj również: Zmiana o 180 stopni. Teraz taki przekaz dominuje w rosyjskiej TV
Kompletna wieża produkcji Huty Stalowa Wola pojawiła się zaledwie trzy lata później i została zaprezentowana na kieleckich targach jeszcze na podwoziu samobieżnej haubicy 2S1 Goździk. Po pierwszych próbach zmodyfikowano system dosyłania amunicji.
W ciągu kolejnego roku wprowadzono kilkanaście mniej istotnych zmian i rozpoczęto integrację wieży z podwoziem Rosomaka. Pierwszy z prototypów wyjechał z Huty w 2010 roku.
Testy systemu M120 Rak zakończyły się w 2013 roku, a dwa lata później HSW była gotowa do seryjnej produkcji. Na zamówienie trzeba było czekać jeszcze rok, a pierwsze z 64 moździerzy i 32 wozów dowodzenia armia odebrała już w 2017 roku. Wojsko było na tyle zadowolone z nowego wozu, że kolejne dwie umowy podpisano w 2019 i 2020 roku. W sumie Siły Zbrojne RP zamówiły ponad 120 Raków.
Wedle polskiego etatu system Rak w docelowej konfiguracji składa się z ośmiu samobieżnych moździerzy kołowych, czterech artyleryjskich wozów dowodzenia - również zabudowanych na podwoziu Rosomaka, dwóch artyleryjskich wozów rozpoznawczych oraz pojazdów zabezpieczenia logistycznego, tj. trzech artyleryjskich wozów amunicyjnych i jednego Artyleryjskiego Wozu Remontu Uzbrojenia. Ukraińcy zamówili trzy takie kompletne systemy.
Dużym atutem Raka jest jego wysoka mobilność, szybkostrzelność i prostota obsługi. Dla Ukraińców niezwykle ważny jest także duży dostęp do amunicji. O ile w Polsce były duże problemy z produkcją własnych granatów moździerzowych kalibru 120 mm, tak Ukraińcy obecnie mają ich pod dostatkiem dzięki dostawom z państw NATO.
"Polska" brygada zmechanizowana
Początkowo premier Morawiecki mówił o zamówieniu przez Ukraińców 100 transporterów Rosomak. Po wizycie prezydenta Zełenskiego liczba zamówionych pojazdów wzrosła do 150 maszyn. Może to oznaczać, że Ukraińcy, aby ustandaryzować sprzęt wykorzystywany w różnych brygadach, chcą każdą z brygad wyposażać w sprzęt od jednego dostawcy. Świadczyć może o tym właśnie zwiększona liczba zamówionych Rosomaków, jak też zamówienie trzech kompanii Raków.
Etatowo w brygadzie znajdują się trzy bataliony Rosomaków po 31 pojazdów każdy. Do tego kompania Raków dla każdego batalionu jako wsparcie artyleryjskie. Daje to w sumie 135 maszyn. Kolejnych 15 pojazdów to etat, który obejmują wozy dowodzenia brygady, rozpoznawcze i ewakuacji medycznej. Tym samym Ukraińcy w Polsce kupują wyposażenie dla kompletnej brygady zmechanizowanej.
Pozwoli to Ukraińcom uprościć logistykę i system szkolenia oraz zgrywania pododdziałów. Z kolei dla Polaków będzie okazją do wyciągnięcia wniosków z wykorzystania polskich systemów na europejskim teatrze w pełnoskalowej wojnie.
Przede wszystkim będzie to znakomita reklama dla polskiego przemysłu obronnego, na produkty którego coraz częściej zerkają zagraniczni odbiorcy. Wiele jednak zależy od stanowiska rządzących, którzy do niedawna nie kwapili się do udzielania wsparcia. A kolejka doskonałych produktów "made in Poland" jest całkiem spora. Od systemów łączności, przez bezzałogowce, aż po niszczyciele min.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Zobacz również: