Trump w oczach współpracowników. "Idiota", "szóstoklasista", "patologiczny kłamca"
Najbliżsi współpracownicy uważają go za kłamcę, idiotę i zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Żeby go powstrzymać, uciekają się nawet do kradzieży dokumentów z jego biurka - taki obraz Białego Domu wyłania się z opublikowanych fragmentów książki "Fear" Boba Woodwarda. To już czwarta publikacja przedstawiająca taki sam obraz. I zdecydowanie najtrudniejsza do obalenia.
05.09.2018 | aktual.: 07.08.2019 09:31
Były sekretarz stanu Rex Tillerson zasłynął z tego, że miał nazwać swojego przełożonego "p... debilem". Nowa książka legendy dziennikarstwa Boba Woodwarda znacznie poszerza katalog niepochlebnych opinii wyrażanych przez współpracowników prezydenta w niewybrednych słowach. "P... kłamca", "człowiek o rozumie piąto- lub szóstoklasisty", "idiota", "wykolejeniec" - to tylko część z określeń Trumpa przypisywanych jego najbliższym doradcom i oficjelom, jakie znalazły się w opublikowanych we wtorek wieczorem fragmentach "Fear" (ang. strach).
Cytowane przez "Washington Post" fragmenty pełne są zdumiewających anegdot i cytatów z życia Białego Domu. Ale być może najlepiej opisywaną sytuację podsumowuje wypowiedź przypisywana generałowi Johnowi Kelly'emu, szefowi personelu Białego Domu.
- On jest idiotą. Nie ma sensu przekonywać go do czegokolwiek. Puścił się poręczy. Jesteśmy w wariatkowie. Nie wiem nawet po co tu w ogóle jesteśmy. To najgorsza robota, którą kiedykolwiek miałem - mówił Kelly. Z kolei jego były zastępca Rob Porter porównał prezydenturę Trumpa do "nieustającego spacer na krawędzi klifu".
Ochronić kraj przed prezydentem
Z opisów Woodwarda wynika, że otoczenie Trumpa w administracji uważa prezydenta za zagrożenie dla kraju i widzi się w roli bezpieczników hamujących jego najbardziej destrukcyjne tendencje. Według Woodwarda, w Białym Domu doszło do "administracyjnego zamachu stanu". Szczególnie daleko posuwał się w tym były już doradca Trumpa ds. gospodarczych Gary Cohn, który niejednokrotnie po prostu kradł dokumenty z biurka prezydenta, by nie dopuścić do szkodliwych jego zdaniem decyzji.
W jednym z cytowanych przykładów Cohn miał wykraść gotowe do podpisu pismo oznajmiające wycofanie się Stanów Zjednoczonej z umowy handlowej z Koreą Południową. Doradca Trumpa zabrał je z biurka, bo ruch ten mógłby znacząco pogorszyć pozycję USA w negocjacjach z reżimem Kim Dzong Una. Innym razem były bankier z Goldman Sachs list oznajmujący rozwiązanie NAFTA, handlowego porozumienia między Kanadą, USA i Meksykiem. Trump miał tego nie zauważyć.
Swoją rolę w powstrzymywaniu Trumpa miał mieć też szef Pentagonu James Mattis. Woodward opisuje m.in. okoliczności amerykańskiego uderzenia w Syrii po ataku chemicznym w Chan Szejchun. Prezydent początkowo chciał zabić syryjskiego dyktatora.
- Zabijmy go, k...! Wejdźmy tam. Zabijmy całą ich p..... zgraję - domagał się Trump.
Mattis odparł, że natychmiast się tym zajmie, ale po odłożeniu słuchawki powiedział swojemu doradcy: "Nic takiego nie będziemy robić. Będziemy dużo bardziej zrównoważeni". W efekcie jego interwencja sprawiła, że USA ograniczyły się do ataku rakietowego na bazę lotniczą w Syrii.
Idiota, kłamca, piątoklasista
Podobnie jak inni ludzie z administracji, Mattis miał być sfrustrowany poziomem intelektualnym prezydenta. Kiedy podczas jednego ze spotkań Rady Bezpieczeństwa Narodowego Trump kwestionował sens wydawania pieniędzy na amerykańskie wojsko w Korei Południowej - w tym specjalną operację wywiadowczą, dzieki której USA byłyby w stanie wykryć start rakiety w ciągu kilku sekund zamiast 15 minut - zirytowany generał stwierdził, że ma rozeznanie piąto- lub szóstoklasisty. I tak samo się zachowuje.
Postawa miliardera doprowadzała też do desperacji jego prawników. Trump przez długi czas upierał się, by zeznawać przed specjalnym prokuratorem Robertem Muellerem. Prawnicy błagali go, by tego nie robił, argumentując, że nie potrafiłby powstrzymać się przed zmyślaniem i kłamaniem. Kiedy Trump nie ulegał ich namowom, przeprowadzili próbne przesłuchanie, podczas którego prezydent - tak jak przewidywali - wielokrotnie kłamał i zaprzeczał samemu sobie. Ówczesny prawnik Białego Domu John Dowd ostrzegł go wtedy, że jest "p..... kłamcą" i jeśli będzie zeznawał, "skończy w pomarańczowym drelichu".
Dowd opowiedział o tym epizodzie zespołowi Muellera, podając to jako powód dla którego chce powstrzymać swojego klienta od składania zeznań.
- Nie będę tam siedział i pozwalał na to, by wyszedł na idiotę. Potem opublikujecie stenogram, bo w końcu w Waszyngtonie wszystko przecieka i goście za granicą będą mówić między sobą: 'mówiłem ci, że on jest idiotą. Mówiłem, że jest przeklętym tumanem. Po co mamy się z nim zadawać' - tłumaczył Dowd Muellerowi.
Ta książka jest inna
Mimo gorących detali i smaczków, w pewnym sensie książka Woodwarda nie wnosi wiele nowego. To już czwarta duża książka opisująca kulisy Białego Domu. Wcześniej podobny obraz prezydenta kreśliły "Ogień i Furia" dziennikarza Michaela Wolffa, "Honest Loyalty" ("Uczciwa lojalność") byłego szefa FBI Jamesa Comeya i "Unhinged" ("Wykolejony") celebrytki i byłej doradczyni w Białym Domu Omarosy Manigault. W porównaniu do nich, nieopublikowane jeszcze dzieło Woodwarda różni się przede wszystkim jednym - wiarygodnością autora.
Woodward to żyjąca legenda amerykańskiego dziennikarstwa, który - wraz z Carlem Bernsteinem - swoimi tekstami o aferze Watergate przyczynił się do upadku prezydentury Richarda Nixona. Od tego czasu dziennikarz pisał książki na temat każdej z kolejnych ośmiu prezydentur. Często bardzo niewygodnych, tak jak jego książka o nieporadnych działaniach administracji Obamy w Iraku i Afganistanie. Co znamienne, wówczas Woodwarda gorąco chwalił sam Trump.
"Tylko Białemu Domowi Obamy mogło ujść na sucho atakowanie Boba Woodwarda" - pisał miliarder w 2013 roku.
Za wiarygodność dziennikarza ręczyli też ludzie, którym z dziennikarzem "Washington Post" nie było po drodze.
"Byłem ofiarą książki Boba Woodwarda. Były tam cytaty, które mi się nie podobały. Ale nigdy - nigdy - nie pomyślałem, że Woodward coś zmyślił. Anonimowe źródła są bardziej rozmowne. Ale Woodward zawsze gra uczciwie. Ktoś mu to rzeczywiście wszystko powiedział" - napisał na Twitterze były rzecznik George'a W. Busha Ari Fleischer.
Sam autor książki zarzeka się, że tekst jest owocem ponad setki godzin rozmów z szeregiem ludzi z administracji Trumpa. I wiele z tych rozmów ma nagranych. Także rozmowę z prezydentem, który - mimo wcześniejszych wielu próśb dziennikarza - zadzwonił do niego już po ukończeniu manuskryptu.
Przeczytaj również: Trump jako mafijny boss. Co o prezydencie USA pisze James Comey
Dementi Trumpa
Nic z tego nie przeszkodziło jednak prezydentowi w podważaniu zawartości nieopublikowanej jeszcze książki. We wtorek wieczorem poświęcił na to siedem tweetów. Powołał się przy tym na oświadczenia generałów Kelly'ego i Mattisa, którzy stwierdzili, że nigdy nie wyrażali się o prezydencie niepochlebnie i nie nazwali go idiotą.
"Już zdyskredytowana książka Woodwarda - tak wiele kłamstw i fałszywych źródeł - mówi że określiłem [prokuratora generalnego] Jeffa Sessionsa jako 'upośledzonego umysłowo' i 'głupiego południowca'. Nie powiedziałem nic takiego, nigdy nie użyłem takich określeń wobec nikogo, w tym wobec Jeffa, a bycie południowcem jest WSPANIAŁĄ rzeczą. [Woodward] zmyślił to, żeby [nas] podzielić!" - orzekł Trump.
Jednak nawet część dotychczasowych sympatyków prezydenta zdała się uwierzyć w podane przez dziennikarza rewelacje. Jednym z przekonanych był Brit Hume, publicysta sprzyjającej Trumpowi telewizji Fox News.
- Wydaje mi się, że lekcja, która z tego płynie jest taka: dzięki Bogu za ludzi w otoczeniu Trumpa, którzy próbują utrzymać go w ryzach na tyle, na ile są w stanie. Bez wątpienia jest to służba krajowi - podsumował Hume.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl