ŚwiatDonald Trump nie chciał i nie powinien być prezydentem USA. Książka maluje porażający obraz Białego Domu

Donald Trump nie chciał i nie powinien być prezydentem USA. Książka maluje porażający obraz Białego Domu

Donald Trump to zapatrzony w siebie, pozbawiony skrupułów, wtórny analfabeta. Otaczają go walczący o wpływy amatorzy. W Białym Domu panuje "ogień i furia", czyli kompletny chaos. Takie wrażenie odnieśliśmy po przeczytaniu książki "Fire and Fury" Michaela Wolffa. Jeżeli przynajmniej ogólny obraz prezydentury Trumpa przedstawiony w książce jest prawdziwy, to cały świat ma poważny problem

Donald Trump nie chciał i nie powinien być prezydentem USA. Książka maluje porażający obraz Białego Domu
Źródło zdjęć: © WP.PL | Jarosław Kociszewski
Jarosław Kociszewski

08.01.2018 | aktual.: 25.01.2018 13:34

Problemy zaczęły się od tego, że Donald Trump wcale nie chciał wygrać wyborów prezydenckich w 2016 r. Zarówno on jak i ludzie z jego otoczenia byli pewni, że przegra z Hillary Clinton. Innego zdania była Melania Trump, która jednak bardzo tego nie chciała obawiając się naruszenia skrupulatnie budowanej prywatności.

Dla Trumpa wybory były swoistą kampanią reklamową. Chciał wypromować swoją markę i dlatego przekonywał współpracowników, że porażka z Clinton i tak jest niebywałym sukcesem. Z tego powodu kompletnie zignorował rady, aby uporządkować sprawy z Rosjanami i unikać powiązań, które mogą mu zaszkodzić w przyszłości. Trump uznał, że nie ma sensu się tym zajmować, skoro i tak prezydentem nie będzie. Teraz wątki rosyjskie urosły do rozmiarów, które grożą obaleniem prezydenta i mogą posłać jego bliskich do więzienia.

Michael Wolff, dziennikarz i publicysta, był "muchą na ścianie" w Białym Domu. Przez pierwszych 200 dni prezydentury miał dostęp do siedziby prezydenta i ludzi z najbliższego otoczenia. Widział nieprawdopodobny chaos, jaki Trump wprowadził do Waszyngtonu i morderczą walkę między trzema obozami, na które podzieliło się jego otoczenie.

Trump gardzi wiedzą, a fakty nie mają znaczenia

W Białym Domu zapanowały "ogień i furia". Trump to raptus, który uważa się za absolutny autorytet w każdej, interesującej go dziedzinie, a równocześnie brzydzi się wiedzą. Nie czyta ani nie robi notatek. Do tego szybko się nudzi. Dlatego przedstawianie mu prezentacji innych niż obrazkowe nie ma sensu. Prezydent potrafi wyjść w środku spotkania, bo stracił zainteresowanie, a ludzi męczących go argumentami nazywa "profesorami", co w jego ustach nie jest komplementem.

Jeżeli Trumpowi na czymś zależy, to zazwyczaj ma utrwalone zdanie w oparciu o ograniczone informacje. Jeżeli mu nie zależy, to nie ma ani zdania, ani informacji
Michael Wolff

Trump nie wyszedł ze świata polityki, tylko pokątnych interesów w handlu nieruchomościami. Jest łasy na pochlebstwa i nie interesuje go ideologia. Imponują mu pieniądze i seksualne podboje, Melanię traktuje jak trofeum i chwali się nią znajomym pomimo tego, że rzadko się spotykają nie mówiąc już o mieszkaniu razem.

Bezcenne ucho prezydenta

Co więcej, cierpi na syndrom "ostatniego rozmówcy", czyli ma tendencję zgadzać się z tym, kto rozmawiał z nim ostatni. Oznacza to, że najwięcej szans na załatwienie czegokolwiek mają ci, którym poświęca czas. Ludzie współpracujący z Trumpem skarżą się jednak na to, że nigdy nie trzyma się ustalonych planów. Ma nawet trudności z wygłoszeniem spójnego przemówienia. Jego mowy często zmieniają się w strumień luźnych skojarzeń, a brak wiedzy na temat, o którym mówi powoduje, że wielokrotnie powtarza te same myśli. Wiedzę czerpie z telewizji, a prasę streszcza mu Hope Hicks, niespełna 30-letnia kobieta odpowiedzialna za wizerunek i uważana za "pierwszą córkę" prezydenta. Ivanka w praktyce pełni rolę "pierwszej damy" w miejsce dystansującej się od Białęgo Domu Melanii.

- Poradziłem mu co ma robić i przez trzy godziny następnego dnia trzymał się tego, ale później beznadziejnie odszedł od scenariusza - poskarżył się jeden z nich [przyjaciół prezydenta] zięciowi Trumpa
Michael Wolff

Walka o dostęp do ucha prezydenta od początku charakteryzowała stosunki w Białym Domu. W pierwszym roku o wpływy walczyły trzy frakcje. Rience Priebus jako szef personelu starał się wnieść odrobinę profesjonalizmu w porażający chaos administracji. Steve Bannon, były strateg administracji, nadawał prawicowy ton prezydenturze i zwalczał liberalne pomysły członków rodziny Trumpa, którym bliżej jest do bogatej, demokratycznej elity z Nowego Jorku niż do Republikanów, nie mówiąc już o skrajnie prawicowej Partii Herbacianej.

Frakcje Priebusa i Bannon zostały jednak wytępione przez obóz Jarvanki, jak w Białym Domu mówi się o małżeństwie Jareda Kushnera i Ivanki Trump, córki prezydenta. Według Wolffa rodzina ma ogromny wpływ na Trumpa mimo tego, że "dzieciaki" lub "geniusze", jak złośliwie mówi o nich Bannon, odpowiadają za najbardziej spektakularne wpadki prezydenta, w tym za "fiasko rosyjskie".

Polskę można zignorować lub poświęcić

Gdyby rzecz dotyczyła wyłącznie wewnętrznych machinacji czy niemoralnych zachowań w Białym Domu to książka Wolffa nie stałaby się lekturą obowiązkową ludzi zajmujących się sprawami międzynarodowymi na całym świecie. Autor "Fire and Fury" bez ogródek opisuje spojrzenie Trumpa poza granice Stanów Zjednoczonych.

Prezydent USA dzieli kraje na trzy kategorie "potęgi zaprzyjaźnione, potęgi wrogie i kraje, które można zignorować lub poświęcić". To bardzo zła wiadomość dla Polski, która potęgą nie jest. Do tego trudno poważnie traktować to, co Donald Trump mówił w USA. Jeżeli Wolff ma rację, to prezydent jest komiwojażerem, który pochlebstwami zjednuje sobie ludzi i do tej kategorii zaliczyć można słowa wypowiedziane w Polsce.

Co więcej, Trump wcale nie uznaje Rosji Władimira Putina za problem. Ludzie z jego otoczenia przekonują go, że wyzwaniem dla USA są Chiny, ale tym również gospodarz Białego Domu się nie przejmuje. Świat generalnie go nie interesuje. Co najwyżej daje ucieczkę przed problemami wewnętrznymi. Tym właśnie była ubiegłoroczna podróż na Bliski Wschód i do Europy.

Świat po Trumpie nie będzie już taki sam

Książki Michaela Wolffa nie można traktować jako prawdy objawionej, ani nawet jako obiektywne spojrzenie na Biały Dom. Sam autor przyznaje, że powołuje się na oficjalne i nieoficjalne rozmowy z uczestnikami wydarzeń oraz przedstawia ich punkt widzenia. Wyraźnie przy tym widać, że głównym źródłem "przecieków" jest obóz Bannona, czyli uczestnicy gry, a nie jej obserwatorzy.

Jedną z linii obrony Trumpa, któremu nie udało się zablokować kompromitującej publikacji, będzie podważanie wiarygodności książki i autora. Bez trudu znajdzie mniejsze lub większe pomyłki, z których uczyni dowód na nieprawdziwość całej publikacji. Z drugiej strony trudno traktować stwierdzenie Wolffa, że jest to książka, która obali Trumpa za coś więcej niż hasło reklamowe pomimo tego, że Steve Bannon nie daje prezydentowi więcej niż 33,33 proc. szans na dotrwanie do końca kadencji.

Nawet jeżeli tylko ogólny obraz ognia i furii w Białym Domu jest prawdziwy, to wszyscy mamy powody do niepokoju. Ideologią rządzącą w tej chwili w USA nie jest konserwatyzm, tylko trumpizm opierający się na samouwielbieniu prezydenta i zachwycie jego najwierniejszych zwolenników, którzy wybaczyliby mu nawet "zastrzelenie kogoś na Piątej Alei" w myśl prostego stwierdzenia, że "Trump po prostu jest Trumpem".

W internecie natychmiast pojawiły się żarty z publikacji:

Brak zainteresowania i niekompetencja powodują, że "Pax Americana", globalny porządek oparty na sile i zaangażowaniu USA szybko odchodzi w przeszłość. Nadal nie wiadomo, co go zastąpi. Równie dobrze może to być okres chaos lub "Pax Sinica" z Pekinem jako centrum naszego świata.

Michal Wolff podkreśla, że w Waszyngtonie panuje powszechne przekonanie, że Donald Trump jest "idiotą", "p…nym idiotą" albo po przynajmniej "głupi". Początkowo profesjonaliści, którzy się z nim wiązali, wierzyli, że pochlebstwami i cierpliwością będą w stanie sterować nim i Stanami Zjednoczonymi. Teraz ci, którzy nadal przy nim trwają jedynie starają się uratować tyle, ile się da.

Donald Trumpstany zjednoczonebiały dom
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (345)